sobota, 17 października 2015

10. "Och, ta Fenixa!" – Ignis aurum probat

     A oto nowy rozdział, dedykowany dla ALEKSANDRA, który chyba jako jedyny troszczy się o naszą dwójkę i komentuje. Naprawdę, nie gryziemy za pisanie swoich opinii o rozdziale! 
Vipera
PS Ostatnio miałyśmy taką rozkminę z Eleanorą- Aleksander, Ty jesteś chyba męską wersją, true Trawlney! Wiesz o czym chcemy napisać rozdział za nim się za niego w ogóle zabierzemy!

     Krzyk narastał jej w gardle. Zerwała się do pozycji siedzącej, czując lodowate kropelki potu spływające jej po plecach. Odgarnęła włosy, opadające jej na twarz i unormowała oddech.Znów to samo. Ten sam koszmar, który nie dawał jej spokoju od końca wojny. Wyślizgnęła się z łóżka. Szybko narzuciła siebie pierwsze lepsze ciuchy i chwytając za różdżkę, opuściła dormitorium. Wyszła z Pokoju Wspólnego. Nie interesowało jej nic. Panicznie potrzebowała świeżego, lodowatego powietrza, którego nie mogła dostać w lochach. Flicha i Norris nigdzie nie spotkała.
Głupia ma zawsze szczęście- pomyślała z przekąsem, czując jak nocne powietrze, składa delikatne pocałunki na jej rozgrzanej skórze. Spokojnie podążyła na pomost, gdzie usiadła i uprzednio zrzuciwszy rozklekotane trampki z nóg, zamoczyła stopy. Westchnęła ponownie i odchyliła z błogością głowę w stronę nieba. Było ono granatowe i upstrzone gwiazdami. Uśmiechnęła się lekko. W jej rodzinnym ogrodzie nie była w stanie ich zobaczyć, przez te durnowate drzewa, które posadziła jej matka. Jakby nie mogła ich umieścić od frontu. W sumie, wiedziała czemu wielka Natasza tego nie zrobiła. Wiele razy Fenixa wślizgiwała się na dach domu i leżała na nim, wpatrując się w gwiazdy. Jak przez mgłę przypomniała sobie historię opowiadane przez jej babcie, jedyną kobietę w rodzinie, która ją akceptowała. Močiute* mówiła jej, że każda gwiazda to różdżka, która w tęsknocie za swoim panem umarła i poszła z nim do nieba. Natomiast każda spadająca gwiazda to rzucone przez nią zaklęcie, za którym tęskni. Babcia Sasza nie lubiła Baśni Beardla. Wolała te ludowe na przykład o Dzikim Polowaniu, powstaniu Litwy. Urzekła tym wówczas sześcioletnią Fenixę. Fen chyba jedyna w całej rodzinie, tak bardzo przeżyła jej śmierć.
-Panno Romanow!
Zaklęła pod nosem i odwróciła głowę. Zobaczyła profesor McGonagall u boku jakiegoś znacznie młodszego mężczyzny, gdzieś tak koło 30-stki. Patrzył na nią z rozbawieniem w stalowoszarych oczach.
-Och dzień dobry, pani profesor! Cudowne dziś niebo, prawda?- spytała, wysuszając zaklęciem stopy i ponownie ubierając trampki.
-Panno Romanow, co ty tutaj robisz?- westchnęła zrezygnowana.
-Pani profesor- Fenixa rozłożyła ręce w geście bezradności- Obawiam się, że nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Filozofowie zarówno mugolscy jaki i czarodziejscy zastanawiają się nad tym zagadnieniem od setek lat..
Mężczyzna wybuchnął śmiechem zupełnie ignorując mordercze spojrzenie dyrektorki.
-To - wskazał na nią palcem z wielkim sygnetem- była doskonała odpowiedź.- pochwalił. Fen dygnęła zgrabnie, po czym odrzuciła kilka zbuntowanych kosmyków, które opadły jej na twarz.
-Dziękuję, panie Black.- wyszczerzyła się w uśmiechu, po czym ruszyła w stronę dorosłych.
-Skąd wiesz, że jestem Blackiem? - poczochrał swoje przydługie włosy. Dziewczyna uśmiechnęła się z politowaniem.
-Na następny raz, jeśli nie chce być pan rozpoznany, radzę nie zakładać sygnetu- zwróciła się do McGonagall- Skoro zostałam przyłapana na tej gorącej randce z jeziorem, będę zmykać do dormitorium. Jutro powie mi pani o szlabanie, dobrze?
Kobieta tylko machnęła dłonią zrezygnowana.
-Idź dziewczyno i uważaj na Argusa.- nakazała.
-Niech się pani nie przejmuje! Złego diabli nie biorą!- zawołała przez ramię ze śmiechem i zniknęła w mroku zamku, nie czując bacznego spojrzenia stalowo-szarych oczu.
     Dziękując w duchu Merlinowi, że nie wygląda jak Infernus, weszła do Wielkiej Sali. Była ona już do połowy zapełniona uczniami. Kakofonia ich rozmów, pogorszyła tylko stan Fenixy. Skrzywiła się słysząc zbiorowy pisk ze strony "ślicznotek" jak nazywała groupis co przystojniejszych Ślizgonów. Żeby jeszcze było się czym podniecać... Opadła na swoje krzesło, naprzeciw Blaisa i Draco, po czym oparła głowę na łokciu, przymykając jednocześnie oczy.
-Milczeć. Albo wykastruje. - oznajmiła, nawet nie patrząc na chłopaków.
-Piłaś?- spytał rozbawiony Zabini. Dziewczyna spiorunowała go wzrokiem. Picie było tym na co miała ochotę teraz, nie wcześnie.
-Nie wyspałam się w nocy.- wyjaśniła. Oparła głowę o wątłe ramię, siedzącej obok Daphne.- Daph, utnij mi głowę, żeby nie bolała! - jęknęła. Nie przyjaźniły się, dopiero zaczynały znajomość, ale zapowiadało si to obiecująco, ponieważ wiele ją łączyło. Dziewczyna uśmiechnęła się krzywo.
-A kto mi pomoże, wkurzać Davis, co?- spytała.
-Mój przyszły nie doszły. - odparła Romanow. Greengrass parsknęła śmiechem.
-Sorry Fen, ale nie.- wzruszyła ramionami, tym samym strącając głowę rudej.
-Ale z ciebie koleżanka.- mruknęła, siadając prosto. Daphne posłała jej buziaka, imitując przy tym swoją młodszą siostrę.
-Lepszej mieć nie będziesz. - uśmiechnęła się. Fen wzięła z talerza Blaisa tost z dżemem dyniowym.
-Ej, grabisz sobie Kitty**!- oznajmił brunet, grożąc jej palcem.
-Kitty?- powtórzył Draco prawie dławiąc się kawą. - Zebrało ci się na czułości?
-Prawa autorstwa są zastrzeżone!- odpowiedział czarnoskóry. Jego narzeczona jęknęła.
-Nie umiecie się zachować, więc idę do bardziej cywilizowanego towarzystwa.- oznajmiła Romanowa, biorąc grzankę i wstając od stołu. Spokojnym krokiem wyszła z Wielkiej Sali, gdy usłyszała jak ktoś ją woła. Westchnęła i odwróciła się. McGonagall podeszła do niej spokojnie, z gracją.
- Dobrze, że cię widzę. - uśmiechnęła się delikatnie. - Nie dostaniesz ode mnie szlabanu, ale prosiłabym o zaprzestanie kolejnych, nocnych wycieczek. Jasne?- zasadniczy ton kontrastował z radosnymi ognikami w oczach.
- Dziękuję. Postaram się opanować moje instynkty samozachowawcze. - wyszczerzyła zęby.
- Żarty na bok, moja droga. Do widzenia. - dziewczyna skinęła głową i skierowała się do lochów. W połowie drogi jednak zatrzymała się. Nie chciała spędzić weekendu bijąc się z myślami, gdy mogła iść do wioski i jeszcze zawlec tam Hermionę! Szybko odwróciła się by pognać ku Wieży Gryffindoru. Po około dziesięciu minutach, dumna ze swojej świetnej kondycji, znalazła się w zasięgu wzroku Grubej Damy.
-Hej, Gryfonie!- zawołała widząc, jakiegoś chłopaka wchodzącego przez dziurę w portrecie. Postać zatrzymała się, wlepiając w nią wzrok.
-Cześć, Ślizgonko.- powitał ją. Mówił z wyraźnym irlandzkim akcentem.
-Drogi, Gryfiaczku mógłbyś mi zawołać, Hermionę? - spytała. Spjrzał na nią nieufnie. - Nie licz na prośby ani oczy kotka, dobrze ci radzę. - sarknęła zirytowana. Chłopak wybuchnął śmiechem, ale skinął głową.
-Jak nie będzie chciała, przyjść to co mam jej powiedzieć?- spytał.
-Hm...że krwawię i że potrzebuję kogoś, kto spisze moją ostatnią wolę.- machnęła dłonią, zbywając go. - Zdaje sie na twoją kreatywność, Gryfonie. - udawała ton swojej matki, cho on, przecież nie mógł tego wiedzieć.
-Cóż za łaska, Ślizgonko.- parsknął rozbawiony. Nim się obejrzała, zniknął w dziurze za portretem. Fenixa oparła się o ścianę i zadarła głowę w stronę sufitu. Prawdę mówiąc przydałoby się jeszcze jakieś towarzystwo... Szybko dobyła różdżkę i rzuciła nią zaklęcie patronusa. Srebrny feniks pomknął ku Wielkiej Sali, gdzie zapewne siedziała adresatka wiadomości. Rudowłosa prosiła w duchu by Daf zorientowała się o co chodzi w zdaniu ''Na pola chmielowe robotnicy wychodzą o dziesiątej''. Liczyła także, że feniks to wyszepta, a nie wykrzyczy jak na plaży ostatniego lata. No i oczywiście, żeby Blaise się nie dowiedział, co planuj Inaczej od razu były powód, żeby się przyczepić, twierdząc, że nie puści jej samej. A ona nie miała pięciu lat i nie potrzebowała rycerza na białym koniu, który ciągle by ją chronił. W chwili obecnej chciała faceta z którym mogłaby wypić, szczerze pogadać, poplotkować, ale też wypłakać się i przeklinać na cały świat. Niestety- ideały nie istnieją. Tak jej się przynajmniej wtedy wydawało.
-Co jest, Fenny?- zamyślona oderwała wzrok od sufitu i spojrzała na nadchodzącą Daphne. Dziewczyna była urodziwa, to trzeba było przyznać. Miała mahoniowe włosy do łopatek i hipnotyzujące oczy w tej samej barwie, jednak największym jej atutem była naturalność, czyli cecha tak bardzo pominięta przez jej siostrę. Jedynym minusem Daf wychowanie w idei "czystości krwi", lecz z tym dziewczyna dawała sobie radę. Jako jedna z nielicznych ze Slytherinu, już przed wojną twierdziła, że nie przyjaźni się z krwią, lecz z ludźmi. To był jeden z wielu innych powodów, dla których to Litwinka wybrała ją na kandydatkę do przyjaźni.
-Idziemy się upić, kochana. I to tak, że nie będziemy pamiętać swoich nazwisk.- oznajmiła, gdy w tym samym czasie portret Grubej Damy otworzył się z hukiem i wyleciała z niego Hermiona. Na jej twarzy malowało się przerażenie.
-Fenixa, co się dzieje? Seamus mi powiedział...- panna Granger zamarła, widząc rozbawioną minę Ślizgonki - Ty jesteś naprawdę okropna.- parsknęła zirytowana.
-O jejku, Herm, nie obrażaj się. To był jedyny sposób by wyciągnąć cię z tej jaskini. W ramach przeprosin zapraszam cię na gorąca randkę ze mną i z Daphne. Odpowiedzi nie przyjmuję! - wykrzyknęła.
-Muszę?- Gryfonka zrobiła niepewną minę. - Mam zakaz wychodzenia z zamku, pamiętasz? Nie powinnam. Tym bardziej nie na randki. - skrzyżowała ręce.
- Ten jeden jedyny raz zaszalej! No raz, nic ci nie będzie, pójdziemy tam, gdzie nikt cię nie zaczepi, proszę... - ułożyła ręce w błagalnym geście. Granger myślała nad tym chwilę.
- Obyś miała rację. Nie zawiedź mnie. Idę po kurtkę. - westchnęła zrezygnowana. Obydwie doskonale wiedziały, że zgadza się tylko i wyłącznie dla odstresowania oraz skuszona ofertą anonimowości. Zniknęła za portretem.
-Serio, gorąca randka?- spytała ciemnowłosa.
-No chyba nie powiesz, że gdybyś była facetem, to byś na mnie nie leciała!- oburzyła się.- Jestem przecież piękną, czarującą damą! - obróciła się wokół własnej osi, tak jak kazała jej robić mama w dzieciństwie.
-Nie. I obawiam się, że Gryfiaki podzielą moje zdanie .- odparowała Greengrass.
- Jak sobie chcesz. - udawała obrażoną. Po chwili, ku ogólnej uldze, wybawiając je od konieczności ciętych ripost, pojawiła się Granger.
     Hogsmade przywitało je tłokiem ludzi i gwarem ich rozmów. Przerażało to Hermionę, która naprawdę liczyła na anonimowość. Po raz kolejny poczuła się po prostu naiwna. Narzuciła mocniej kaptur na głowę, zdejmując go dopiero po wejściu do jakiegoś parszywego pubu. Nawet tam z trudem udało im się odnaleźć pusty stoli. Na zamówienie alkoholu, musiały czekać z dobre półgodziny. W końcu jednak udało im się, w spokoju dobić do barmana i zasiąść w spokoju przy szklaneczkach Ognistej Whiskey. Fenixa niczym uczestniczka w zawodach picia wlała w siebie dwie szklanki. Daf jedną i dwa drinki, a Herm, zmuszona w dodatku, z trudem wypiła pół mocno rozcieńczonego drinka, tłumacząc sobie, że może, bo jest pełnoletnia. Niestety, niewiele to zmieniło, nadal czuła, że to nieodpowiednie. Na szczęście Daphne wybawiła ją od dalszej analizy za i przeciw, zaczynając intelektualną dyskusję o numerologii, tym samym pozwalając Fenixie zatopić się w myślach o Blaise Zabinim. Nie był jej ideałem. Ha! On nawet nie był do niego zbliżony choćby w pięciu procentach. A mimo wszystko, czuła się przy nim dziwnie. Miała irracjonalne poczucie, że on może zapewnić jej szczęście i bezpieczeństwo. Pokręciła głową zdegustowana sentymentami na jakie jej się zbierało. Zamówiła zatem kolejne dwie szklaneczki cudownie palącego w gardło płynu. Doskonale wiedziała, że jeśli sama nie zawalczy o swoje szczęście, to będzie mogła tylko o nim marzyć. A jeśli chodzi o bezpieczeństwo to akurat on należał do tego typu chłopców, którzy je odbierali. Nie potrzebowała nikogo.
Kłamstwo! - zawył jej umysł.- Zawsze kogoś potrzebowałaś. Najpierw szukałaś oparcia w Siergieju. Nie wyszło, bo tylko wykorzystywał twoją moc. Ivan? Tak , był dla ciebie oparciem, ale miał kompleks rycerza na białym koniu. A teraz? Teraz moja kochana niestety, ale padło na Draco. Dlatego, chcesz mu pomóc. Przyznaj się. Nigdy nie robisz czegoś bezinteresownie.-Hej, Fen! - ktoś nią potrząsnął. Uniosła głowę i spojrzała na zmartwione przyjaciółki, pochylające się nad nią.
- Mówimy cię od pięciu minut!- zaniepokoiła się Gryfonka.
-Byłam zajęta myśleniem nad swoją zajebistością.- skłamała, szczerząc się sztucznie. Zakręciło jej się w głowie. Daphne uśmiechnęła się porozumiewawczo, a Hermiona przewróciła oczami, przyzwyczajona do takich odzywek. Ta pierwsza zamówiła sobie kolejnego drinka, co nie było dobrym pomysłem biorąc pod uwagę jej słabą głowę. Gryfonka krzywiąc się odsunęła od siebie niedopity napój alkoholowy, ale zaopiekowała się nim Romanow. Odstawiła szklankę z głośnym hukiem. Dostrzegła dwóch wysokich typów spod ciemnej gwiazdy. Skrzywiła się, ale nie przez alkohol.
-Chłopcy- cóż za subtelne określenie - pytali, czy mogą się przysiąść.- Daphne rzuciła jej znaczące spojrzenie. Przekaz był jasny. Spław ich. Sama nie mogła tego zrobić z jednej prostej przyczyny - mówiła jakby osa ugryzła ją w język. Alkohol zaczynał działać ze zdwojoną mocą.
-W sumie i tak miałyśmy iść. - wyjaśniła spokojnie. - No, zbieramy się dziewczynki! - zarządziła niczym kwoka, wstając. Hermiona pospiesznie podniosła się z miejsca, łapiąc pod ramię pijaną Daf. Tamta z trudem wstała, by z ogromnymi problemami iść trzymana pod ręce prosto do drzwi. Po wyjściu, przezorna Granger szybko ubrała kurtkę, korzystając z tego, że Fen próbowała utrzymać Dephne. Następnie, po zarzuceniu sobie kaptura, uczyniły anonimową także najbardziej pijaną z całej trójki. Z trudem wlokąc Greengrass, ruszyły w stronę Hogwartu. Po dotarciu na miejsce plan Grygonki był prosty : dostarczyć Daf do jej dormitorium, spokojnie wrócić do siebie. Roześmiana Fenixa, znajdująca się w fazie pijackiej radości, zaproponowała kolację w Wielkiej Sali. Po usłyszeniu odmowy tylko czekała na szansę do realizacji planu. Doczekała się. Jej przyjaciółka puściła na moment ramię pijanej towarzyszki, schylając się w celu zawiązania buta. Nie zdążyła jeszcze dobrze wstać, kiedy Fenixa biegnąc jak zraniona łania, ciągnąc za sobą lekko już ożywioną koleżankę, dobiegły do WS. Po dotarciu tam Granger okazało się, że obydwie, dumnie i zaczepnie, usiadły przy stole Gryfonów. Zdegustowana, chcąc zapobiec zbliżając się tragedii, dobiegła do nich, usiadła i udawała, ze wszystko jest w jak najlepszym porządku.
-Mi się wydaje, czy cnotka Granger siedzi tam z moją pijaną panną, co?- przerażony Blaise zapytał przyjaciela.
- Bingo. - upił odrobinę dyniowego soku. 
- Ale ona nie powinna tam być... - po raz pierwszy od dawna Zabini poczuł się skonsternowany.
- Ależ jesteś spostrzegawczy. - skwitował Malfoy.
- Nie śmiej się, będę musiał ją zanieść. - westchnął zszokowany.
- Mogłeś się tego spodziewać, no sorry, stary. - wzruszył ramionami. - Na tym polega związek. - wlał sobie ziołowej herbaty licząc, że dzięki niej lepiej zaśnie.
- Oho, widze, że otwierasz rubrykę porad? - już nie patrzył na narzeczoną, tylko na kumpla. Czuł rosnąca irytację. - Moja narzeczona, moja sprawa. Idę uratować moją damę! - wypiął dumnie pierść.
- A nie strzelisz babskiego focha, że narobiła ci wstydu?- spytał, domyślając się odpowiedzi.
- Jasne, że nie. Robi więcej szumu wokół mnie, a to tym lepiej. - zaświergotał, zapominając o ruszeniu z pomocą.
- Stary, wszystkie inne byś zjechał i porzucił. A jej chcesz ruszać na pomoc. Zastanów się. Serio. Albo ci kompletnie padło na ten pusty czerep, albo się zakochałeś w naszej litewskiej furiatce. - upił łyk mdłej, ziołowej herbaty. -  Chociaż to pierwsze nie wyklucza tego drugiego po dłuższym zastanowieniu... - teatralnie mlasnął.
- Odłóż te ziółka lepiej bo ci szkodzą.- mruknął. To nie mogła być prawda. Nie mógł się zakochać w Fenixie, bo... no po prostu nie mógł. Do jasnej cholery, on się nazywał Blaise Zabini! Zakochanie! Też coś! Zakochać się mógł Puchon, Gryfon lub Krukon, ale nie on! Ślizgon mógł tylko ulec fascynacji. Tak fascynacja, to odpowiednie słowo. Poza tym, zakochanie nie pojawia się po tygodniu. Prawda...?
-Zabini! - nie dane mu było dalej tego roztrząsać.Do stołu Slytherinu podszedł Finningam z dłońmi w kieszeniach,
- Hermiona prosi, żebyś zabrał swoją narzeczoną z blatu. Bo tak jakby to powiedzieć... twoja laska i Greengrass zasnęły przy naszym stole. Weźmiesz Fenixę do dormitorium? - spytał trzymając dłonie w kieszeniach. Malfoyowi i Zabiniemu przypomniało się, że mieli interweniować. Spojrzeli jednocześnie w kierunku owej szopki i dostrzegli zawstydzoną Hermionę, która z całych sił próbowała podnieść Daf, tłumacząc się przy tym z występku Ślizgonek. Czarnoskóry wetschnął i skinął głową. Wstał od stołu i poszedł po narzeczoną. Wziął ją na ręce i mimowolnie uśmiechnął, gdy wtuliła się w jego pierś.
-Smoku, weź Daphne!- zawołał przez ramię.
-Daj mi zjeść! Przecież Greengrass nie lunatykuje, więc mi nie ucieknie! - przez salę przeszła owa odpowiedź.
Blaise parsknął śmiechem pod nosem i skierował się do lochów. Ciężkie perfumy jego narzeczonej skutecznie otępiały jego zmysły. Spokojnym krokiem wszedł do jej dormitorium i już kładł ją na łóżku, gdy usłyszał jej zaspany głos.
-Blaise...- Odwrócił się i spojrzał w jej ledwo otwarte oczy.
- Zasnęłaś w Wielkiej Sali.- zaczął tłumaczyć, ale mu przerwała.
- Śpij ze mną. - mruknęła i pociągnęła go za rękaw, tak że wylądował obok niej. Wtuliła się w niego, obejmując w pasie. - Nie chcę mieć koszmarów. - Westchnął, widząc, że po wypowiedzeniu tego zdania,  zasnęła. Nie chcąc jej budzić, nakrył ją kołdrą i zanurzył twarz w jej włosach. Już po chwili spał, zdając sobie sprawę, że przepadł. I że nie ma dla niego żadnego ratunku.

*Močiute- z litewskiego babunia
**Kitty- zdrobnienie od drugiego imienia Fenixy, Katarina