piątek, 31 lipca 2015

6. "Rodzinne spotkania" – Ignis aurum probat

     Hej, kochani!  tym rozdziale rozkręci się trochę relacja bohaterów, pojawią się też ich bliscy. Mam nadzieję, że się Wam spodoba. Miłej lektury! 
     Obudziła się, kiedy trwała już pierwsza lekcja. Stwierdziła, bez ubolewania zresztą, że najwyżej nie zje śniadania. Bolała ją głowa i miała ogromną nadzieję, że wydarzenia z poprzedniego wieczoru to tylko zły sen. Jednak sam fakt, że nie przerażało jej spóźnienie, świadczył o czymś innym. Wstała niechętnie, przebrała się w mundurek, a jeansy i fioletowy sweterek wrzuciła do kosza na pranie. Umyła włosy, wysuszyła je zaklęciem, spięła w dość wysoką kitkę. Nie malowała się, choć zdawała sobie sprawę, że jest nienaturalnie blada oraz, że ma cienie pod oczami. Wyszczotkowała zęby, torba była już spakowana, łóżko pościelone. Przed wyjściem rozejrzała się po komnacie. Poczuła, że nie pasuje do miejsca, w którym się znajdowała. Idealny, piękny świat. I ona. Nawet we własnym pokoju było jej nieswojo. W tym wszystkim tak mało było jej. Tak dużo czegoś i kogoś innego. Potrząsnęła głową, jakby odpędzając natrętne myśli, po czym wyszła.
     Dracon obudził się jeszcze bardziej nieszczęśliwy niż zwykle. Przypomniał sobie wszystkie wspomnienia z wczorajszego dnia. Czuł się przez to brudny, cuchnący. Nawet pod prysznicem uczucie to nie ustało w sposób mocno odczuwalny. Tarł mocno ręcznikiem o skórę, chcąc zetrzeć wszekie wyrzuty sumienia. Nie zadziałało. Założył mundurek, kiedy jego rzeczy z poprzedniego dnia już prały się pod wpływem zaklęcia. Ułożył ładnie świeżo umyte włosy. Może dziś przyjedzie mama? Od czasu Bitwy była taka zamknięta w sobie, smutna, nieobecna. Ożywiała się tylko przy nich. Bardzo schudła i miało się wrażenie, że zaraz zniknie, rozpłynie się. Dlaczego on musiał jej przysporzyć kolejnych kłopotów ładując się w coś? Dlaczego?! Zawsze był nie tam gdzie powinien! Wyrzuty sumienia zjadały, chociaż w ogóle nie powinno ich tam być. Dopiero teraz zauważył, że ma posprzątany pokój. Zaklęciem pościelił łóżko, spakował potrzebne rzeczy, a po tym już bez pomocy magii opuścił pokój.
     Weszła do klasy dopiero przed drugą lekcją. Akurat Gryfoni mieli ją razem ze Ślizgonami. Pierwsza transmutacja w tym roku szkolnym. Zanim wybiła pora na rozpoczęcie nauki, do klasy zajrzała Matylda Lawson i poprosiła Hermionę. Ta druga na gumowych nogach wyszła z pomieszczenia.
- Tak? - spytała niepewnie.
- Wszystko w porządku? Jadłaś coś? - z oczu opiekunki biła troska. 
- Jadłam. - skłamała. Wiedziała, że sytuacja zmartwi państwa Weasley, nie chciała dodatkowo stresować młodej nauczycielki.
- To świetnie. - uśmiechnęła się pokrzepiająco. - Chcesz herbaty? Dzisiaj czeka cię kolejny trudny dzień. Przykro mi, ale chcę cię do tego przygotować. Przyjechali ludzie z ministerstwa. Będziesz przesłuchiwana. Dracon też, jemu mówi o tym Horacy. Możliwe, że każą wam pokazać to miejsce albo dać wspomnienia do myślowiedni, dobrze? - wyrzuciła z siebie informacje na jednym wdechu. Bardzo się  starała jakoś ułatwić to wszystko, uczynić sytuację mniej okropną.
- Oczywiście. - przytaknęła.
- Gdybyś chciała pogadać... Słuchaj...Jestem tylko kilka lat starsza. Zawsze cię lubiłam, zazdrościłam ci ocen. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że ty, Harry i Ron nas wszystkich uratowaliście. Dopiero wczoraj się dowiedziałam co się stało z twoimi rodzicami, że są tak daleko, nic nie pamiętają... Ron nie wrócił do szkoły do tego, na pewno jest ci strasznie ciężko .Ale zawsze możesz na mnie liczyć, jasne? Jak już nie będę panią profesor to wpadaj, porozmawiamy. Jestem młoda i wrażliwa. Jak ty. - widać było, że powiedzenie  tego wszystkiego sporą ją kosztowało. Zazwyczaj była nieodkryta, wydawała się pewna siebie, zamknięta.
 - Dz...dziękuję. - wydukała zaskoczona Hermiona. W geście trudnej do wyrażenia wdzięczności, uściskała ją szybko i przelotnie. Lawson uśmiechnęła się tak, jakby dostała ogromy prezent. Weszły do klasy. Hermiona usiadła w ławce, Matylda zaczęła prowadzić wykład. Po paru minutach wpadł spóźniony Malfoy.
- Przepraszam... - usiadł zdyszany koło Zabiniego.
- Niech mi to będzie pierwszy i ostatni raz! - rzuciła, ale widział jak puściła mu oczko. Nie zdążyła jednak dokończyć kolejnego zdania, a Blaise jeszcze nie zapytał czy Draco już nie jest prawiczkiem, kiedy drzwi otworzyły się, a McGonagall poprosiła pana Malfoya i pannę Granger. Ona starannie spakowała swoje rzeczy, chociaż trzęsły jej się nogi. On wrzucił je niedbale do torby, ale jego ruchy były pewne. Obydwoje wyszli z klasy. Przepuścił ją w drzwiach.
- Są do was ludzie z ministerstwa,zapraszam. - poszli za nią posłusznie do jej gabinetu. Nie było tam jednak samego ministra tylko dwójka ludzi. Jeden wysoki, chudy, rudawy ubrany na granatowo, drugi ciut niższy i chudszy, brunet w zielonym stroju. Najpierw pobrali od nich wspomnienia, potem wyprosili Draco i pod wpływem Veritaserum przesłuchano Hermionę. Później role zamieniły się. Zanim miały nastąpić kolejne serie przesłuchań dwaj urzędnicy sprawdzili ich wspomnienia, które były zgodne i z zeznaniami, i ze sobą. Zadowoleni urzędnicy dali parze umęczonych nastolatków chwilę na wypicie mocnej herbaty, by po przerwie poprosić ich o pokazanie miejsca zdarzenia. Podróż do szklarni, potem na miejsce zdarzenia zajęła im kilka godzin. W końcu zmęczeni, zmartwieni i smutni mogli wrócić, żeby poczekać w gabinecie dyrektorki. Opadli każde na inną sofę i dopiero teraz zdali sobie sprawę jak emocjonalnie wyssało ich to wydarzenie. Czuli się winni. Mieli też wrażenie, że wplątanie ich w to, również uczyniło z nich ofiary. Dopóki nikt po nich nie przyjdzie nie mogli się stamstąd ruszyć ani nikogo zapraszać. Nie rozmawiali ze sobą. Nie mieli ochoty i byli zbyt padnięci. Dracon do tego wszystkiego, odczuwał głód. Zegarek, który nosił na lewym nadgarstku, a który dostał kiedyś od Snape, wskazywał, że było już po obiedzie. Malfoy jadał mało, czasem niemal wcale, jednak od samego rana nic nie zjedli. Nagle na stoliku, jak na zawołanie, pojawiły się dwa talerze parujące zupy dyniowej. Draco stał i podał jej talerz. Ruchem głowy odmówiła. Odstawił naczynie, by łapczywie zabrać się za jedzenie swojej porcji. Po chwili weszła dyrektorka:
- Ktoś do was. - uśmiechnęła się. Blada jak ściana Hermiona ujrzała Molly i Artura, którzy mimo ogromnego smutku i troski w oczach wyrażali też radość, że Hermionie nic się nie stało. Rzucili się ją uściskać. Za nimi weszła chudziutka, drobna, zabiedzona postać. Draco natychmiast odstawił talerz z niedojedzoną cieczą i ku zdziwieniu wszystkich pobiegł ją uściskać.
- Witaj synku. - powiedziała słabym głosem, ale uśmiechnęła się szczerze. Usiedli.
- Hermiono, gdy tylko przyszła sowa zaraz chciałam jechać! Tak się bałam! Ale Artur uważał, że możemy być dopiero popołudniu, wiesz jak to jest, te przesłuchania... Bardzo cię męczą, biedactwo? - była taka kochana. Gryfonka poczuła i wdzięczność, i ogromne wyrzuty sumienia. Cieszyła się, że tam byli, troszczyli się, chcieli o nią dbać, ale z drugiej strony nie powinno tak być. Nie była ich dzieckiem, mieli już dość kłopotów, nie musi się do tego jeszcze przyczyniać... Szybko jednak objęli ją i poczuła się lepiej. - Ron zaraz tu będzie, nie mógł szybciej się urwać z tego szkolenia, wiesz, aurorzy tak mają... Wiadomość przyszła dopiero rano, ale obrazisz się na niego, prawda? - Molly wyglądała na zmartwioną możliwością, że Hermiona obrazi się na jej syna.
- Nie, nie, to wspaniale, że ktoś tu ze mną jest! - zrobiło jej się ciepło. Zaaferowani nią, choć na moment przestali myśleć o tragedii. W tym czasie Narcyza poprawiła niesforne włosy Draco.
- O wszystkim słyszałam, moje biedactwo zawsze pojawia się tam gdzie są kłopoty! Zawsze! Jak ty to robisz? Oh,kochanie... - przytuliła go.
- Mamo,nic mi się nie stało. - uspokoił.
- Zachowałeś się jak bohater. - westchnęła smutno.
- Wcale nie! Mamo,naprawdę nie... - zarumienił się.
- Bardzo was męczą? - na moment wróciła dawna, troskliwa mama.
- Trochę. Ale to zrozumiałe. - uspokoił.
- Ashton jak zwykle o niczym mi nie powiedział! - Draco był jej ulubieńcem, a Ash ulubieńcem Lucjusza. Widzieli to przez całe życie.
- Nie przejmuj się mamo,już chyba niedługo dadzą nam spokój, prawda? - pogłaskał ją po włosach
- Mam nadzieję! Po co oni was tak męczą?! Moje biedactwo. - pogładziła go po twarzy. Cała scena była tak urocza, że chwyciłaby za serce nawet Hermionę. Gryfonka jednak nie zwracała na nich uwagi. Zajęta była rozmowami z państwem Weasley.
- Biedna Hermionka! - biadoliła Molly. - Ty, biedactwo, po tylu przejściach, zawsze trafisz nie tam gdzie powinnaś! - rozczulona znowu ją przytuliła. Przez następne kilkanaście minut rozmawiali, nawet czasem zdarzył się jakiś uśmiech. Draco na moment przestał martwić się o mamę, a Hermiona przestała się obwiniać, że Weasleyowie przyjechali. Chwilę później drzwi otworzyły się, a w nich stanął wściekły Ron.
- Co on tu robi? - spytał na widok Malfoya juniora.
- Oh,zamknij się bohaterze, jestem po twojej stronie a właśnie siedzę na kanapie jakieś siedem metrów od twojej dziewczyny. Zadowolony? - Draco przewrócił gniewnie oczami. Miał zdecydowany ton.
- Phi. - prychnął Ron. Natychmiast podszedł do panny Granger. Objął ją ramieniem i przycisnął do siebie. Nie wiedzieć czemu nie poczuła się bezpiecznie. - Hej. Jestem. - powiedział, jakby nie wiedziała. -  Coś okropnego... Ja i Harry jako aurorzy już dawno powinniśmy tu być, ale to szkolenie... Taki jestem zabiegany, kochanie!- zaczął opowiadać o zajęciach z kamuflażu, które przechodzili w parku narodowym, a następnie nagle oznajmił. - Nie jesteś tu bezpieczna. Zabieram cię stąd. - uderzył nawet pięścią w kolano, żeby pokazać siłę oraz autorytet.
- Co?! Oszalałeś?! Nie,nie ma mowy! - podniosła głos, po czym wstała.
- Zaczyna się przedstawienie, mamo. - szepnął Draco do Narcyzy,ale ona skarciła go wzrokiem.
- Hermiono, ktoś na ciebie poluje! - upierał się Ron.
- I dlatego zajął się Pansy a nie mną?! Czy ty jesteś głupi?! Ronaldzie Weasley, nie wracam tam! Tu jest aktualnie moje miejsce! - wskazała palcem na podłogę. Wyprostowała się. Sprawiała mylne wrażenie twardej, pewnej siebie.
- Kocham cię, chcę cię chronić, dać ci bezpieczeństwo, a ty tak mi się odpłacasz?! Wracasz ze mną! - ryknął.
- Nie ma mowy! - wybiegła wzburzona. Rodzice Rona zaczęli na niego krzyczeć i wszyscy rzucili się jej poszukać. Nie wiedzieli, że siedziała w tej pustej klasie, w której  Draco dostał szlaban. Płakała, siedząc na jednej z dużych, wieloosobowych ławek. Dopiero dzięki łzom zeszła z niej cała złość i bezsilność. Płakała długo, solidnie. Nawet nie zauważyła kiedy zamknęły jej się oczy, zakręciło w głowie i zrobiło się słabo. Zwinięta w kulkę położyła się na blacie. Zemdlała. Draco w tym czasie spokojnie rozmawiał z matką, korzystając z nieobecności osób trzecich. Po jakimś czasie Weasleyowie wrócili i usiedli wiercąc się niespokojnie.
- Spokojnie, Ron, ona wróci, naprawdę. Nie może opuszczać zamku, zaraz się zjawi. - doszło to do uszu Dracona. Wtedy i on zaczął się wiercić. Nie lubił jej. Ba, nie cierpiał! Ale ona... a co jeśli kolejna dziewczyna zostanie zgwałcona?! Nie chciał tego przecież! Czy nie wystarczy ,że Granger z nieznanych mu powodów nie miała rodziców i jeszcze była dziewczyną rudej pokraki? Celowo został wtedy przy Pansy, żeby nie było kolejnej ofiary! Przez mroczny znak na jego ręce było już dość ofiar. A teraz... dlaczego nie zagrodził jej drzwi pod jakimś głupim pretekstem?! Niech spada z Hogwartu, ale, do cholery, żywa! Rozejrzał się przerażony, ale Molly oraz Artur siedzieli objęci i próbowali się uspokoić. Byli zdania, że przyszła synowa po prostu się gdzieś chowa. Nie koili niepokoju o nią, a złość na Rona. Ten natomiast wyglądał podobnie do Malfoya juniora, kiedy to siedział wczoraj na szpitalnym łóżku. Czy on w ogóle wiedział co groziło tej głupiej Granger?!
- Synku? - Narcyza przerwała to rozmyślanie. - Kompletnie zapomniałam,że mam dla ciebie małą niespodziankę! - dla dawnej Narcyzy byłoby to nierealne! Zapomnieć prezentu dla dziecka ,tym bardziej dla takiego, które właśnie przeżyło kolejną traumę w swoim życiu! Ale obecna Narcyza była smutna i przygnębiona. Ożywiła się dopiero przy nim, fakt, jednak nawet to nie zmniejszyło jej zdezorientowania. Podała mu zawiniątko a on uśmiechnął się niewinnie, rozwijając. Trzy czekoladowe żaby, jedna paczka cukierków dyniowych, dwie paczuszki słodkich kociołków i jeden wielki baton czekoladowy z posmakiem Ognistej. Mama zawsze wie co dobre! Jednak słodycze nie zagłuszyły myśli o tej potencjalnej ofierze, Granger.
- Mamo,muszę iść do łazienki. - zerwał się z miejsca.
- Dobrze, Draco, poczekam. - uśmiechnęła się słabo, a on wyszedł, patrząc na nią z troską i ruszył na poszukiwania. Obszedł wszystkie łazienki oraz te klasy, w których nie było lekcji. Czuł, że na pewno mu się uda! Mimo to bezsilność połączona ze zrezygnowaniem powoli go dopadały. Musiał gdzieś pozbierać myśli. Tyle tu jeszcze pustych pomieszczeń, klas! Otworzył pierwsze lepsze drzwi, zapominając nawet o tym, że to w pomieszczeniu, które kryło się za nimi, zdarzyła się sytuacja prowadząca do początku całej tej historii. Wszedł zrezygnowany i jak na zawołanie! Leżała na jednej z ławek. Na boku, trochę zwisały jej nogi a włosy przykryły twarz. Zero siniaków, zero obrażeń, nie zniknął ani jeden fragment ubrania. Ale... już drugi raz znajduje jakąś dziewczynę! Jeśli jej też się coś stało to on będzie na celowniku! Świetnie! Ta głupia Granger zawsze go w coś wpakuje!
- Granger... Halo... - zbliżał się powoli.
- Co? Oh... - powoli otworzyła oczy i w żółwim tempie wstała.
- Co tu robisz? - spytał.
- A ty? - odparowała.
- Ucinasz sobie drzemkę na każdej wolnej ławce? - uśmiechnął się złośliwie.
- Dowcipniś. - zakpiła. - Chyba zemdlałam. Nie spałam za dobrze w nocy. - wyjaśniła.
- I odbijasz to sobie tutaj? - dopytywał.
- Przyszedłeś ze mnie kpić? - zirytowała się.
- Przyszedłem, żeby ci oznajmić, że nie możemy się szlajać po zamku. Powinnaś już wstać, wrócić i zjeść grzecznie zupę dyniową, bo zemdlałaś pewnie też dlatego, że nie jesz. - cedził.
- To moje życie, dobra? - nie miała ochoty na dyskusje z Malfoyem.
- Powiedz to swojemu chłopakowi. - prychnął.
- Możesz przestać się czepiać? - podniosła głos. - A najlepiej to możesz spadać? - wycelowała w niego palcem.
- Dobra, Granger, jak sobie chcesz. Zmiatam. - machnął ręką, wykonując gest odpędzenia muchy.
- Malfoy...wiadomo co z Pansy? - szepnęła nagle.
- Nie. Jeśli jeszcze raz ktoś każe mi to opowiadać to oszaleję! - jęknął.
- Ja również. - przytaknęła.
- Super, zgadzamy się. A teraz rusz tyłek, bo podejrzanie długo mnie nie ma. - ponaglił.
- Egoista... - syknęła.
- Dziwaczka. - skierowała się do drzwi. Tym razem Malfoy zrobił coś dziwnego. Sam, nie wiedząc czemu przepuścił ją w drzwiach. Po raz kolejny tego dnia. Szli w ciszy. Do gabinetu dyrektorki weszli ramię w ramię. Hermiona rzuciła się uściskać Rona, Draco cieszyć się słodyczami od matki. W końcu przyszli ludzie z ministerstwa i oznajmili koniec odwiedzin. Gdy poszli, wszyscy zaczęli się żegnać, ale drzwi ponownie otworzyły się i do gabinetu wparował nie kto inny niż Fenixa.
- HERM! - krzyknęła i rzuciła się Gryfonce na szyję. - Nic ci nie jest? Na pewno? Bo jeśli nie to Arina mnie zamorduje, a zwłoki wrzuci do piwnicy na pożarcie szczurom. Albo jeszcze gorzej! Ogoli mnie na łyso, obłoży głowę wątróbką i zawołała swoje koty! Pieprzona kociara. Albo utopi w Merenczance! - wyliczała. Jej postawa rozśmieszyła Gryfonkę. Nie zdążyła jednak odpowiedzieć, gdy dołączył do nich zdyszany Zabini. Oparł się o framugę drzwi i próbował unormować oddech.
- Fenixa! - wysapał. - Jak ty zapierdzielasz w tych butach! Litwinka spojrzała z niezrozumieniem na swoje szpilki.
- Nie wiem o co ci chodzi. - wzruszyła obojętnie ramionami i odwróciła się do Draco. Ignorując wszystkie spojrzenia, rzuciła mu się na szyje. - O ciebie też się martwiłam, karaluchu. - mruknęła i zwróciła się do Herm. - Moja mama tu jest razem z Ariną.
- Jej mama, jest naprawdę przerażająca. Gdy ja pierwszy raz zobaczyłem... - zaczął Diabeł, ale umilkł dzięki uderzeniu w potylice. Cios który sprzedała mu narzeczona był naprawdę mocy.
- Rada numer jeden: faceci są jak drzwi. Jak nie pieprzniesz, to się nie zamkną. - oznajmiła. Hermiona parsknęła śmiechem.
- Fenixo zachowuj się.- do rozmowy dołączył chłodny, opanowany glos. W progu stały dwie kobiety, podobne do siebie jak dwie krople wody. Arina i Natasza Romanow miały karmelowe włosy, a także identyczne, jak Fen, ciemnobłękitne oczy. Wydawały się zmartwione i niewyspane.
- Wybacz, matko. - spuściła wzrok.
- Dzień dobry, ciociu Nataszo. Hej Arino.- przywitała się Hermiona.
- Witajcie piękne szwagierki. Fenixo, nie pochwaliłaś się, że masz dwie siostry. - odezwał się Blaise. Starsza panna Romanow zarumieniła się jak piwonia.
- Draco, to moja mama, Natasza Romanow z zacnego domu Koburow. A to - wskazała dłonią na młodszą z kobiet. - moja starsza siostra Arina.
- Hermiono, dowiedziałyśmy się o tej tragedii. - Natasza zwróciła się do Gryfonki. - Kochanie, może chcesz na jakiś czas wyjechać ze szkoły? Zatrzymałabyś się w Haven Hall, które jest zawsze dla ciebie otwarte. - mama Fenixy zawsze widziała Granger w roli swojej synowej. Zwłaszcza, że była ważniejszą członkinią Golden Trio. A to cudownie, by wyglądało w ich drzewie genealogicznym!
- Nie, ciociu Natasho. Nie chce robić sobie zaległości. Ale obiecuje że przyjadę na cale święta. - zapewniła gorąco.
- Strasznie jesteśmy z tego powodu rade. - ucieszyła się Arina.
- A właśnie! Pani profesor? - McGonagall stała cały czas w drzwiach, zauważona jedynie przez Fen.
- Tak panno Romanow? - uśmiechnęła się.
- Chodzi o Pansy. Czy na jej ręce było coś wyryte? - spytała nagle.
- Fenixa, przestań dramatyzować! - skarciła Ślizgonkę, starsza siostra. - To na pewno nie Próba.
- Zamknij się. To ja jestem alchemiczką rodziny, a nie ty, więc się nie wtrącaj w sprawy których nie jesteś w stanie pojąć. - warknęła.
-Owszem. - dyrektorka zignorowała kłótnię sióstr. - Wyryto na jej przed ramieniu jedno słowo.- westchnęła Minerwa, ignorując fakt, że te informacje są ściśle tajne i poufne. - Dokładniej to Calcinatio. Fenixa zrobiła się blada jak futro Yeti,w którego swoją droga, wierzyła. Cofnęła się o krok i straciła równowagę. Gdyby nie Blaise upadłaby.
- To nie może być prawda. - wyszeptała.
- Nie, nie, nie! - Arina kręciła wściekle głową.
- Fenny! O co chodzi!?- zmartwiła się Hermiona, podchodząc do koleżanki. Ta spojrzała jej w oczy. Ciemne tęczówki miała zaszklone od łez, a strach jaki w nich widniał był obezwładniający. Fenixa nigdy się nie bała. Sergiej opowiadał Hermionie, że gdy napadli ich Śmierciożercy, ta wskoczyła na stół i walcząc z trzema, krzyknęła: "Patrzcie i podziwiajcie moją zajebistość nędzne pachołki!". Fenixa Katarina Romanow zawsze panowała nad strachem. Była odważniejsza niż niejeden Gryfon. A teraz strach paraliżował ją do szpiku kości. Patrząc Hermonie w oczy wyszeptała pięć słów nim przerażenie odebrało jej przytomność.
- Ktoś próbuje stworzyć Kamień Filozoficzny. - zemdlała.
     Rozdział wstawiony z okazji 1450 wyświetleń. Komentujcie, drodzy czarodzieje, to naprawdę napędza do działania! Mam nadzieję, że  się podobało :)!
Pozdrawiam, Eleonora.

niedziela, 26 lipca 2015

5. "Przesłuchania" – Ignis aurum probat

     Rozdział dla Aleksandra, który skomentował wszystkie posty, brawa za wytrwałość :). Mam nadzieję, że kolejny rozdział Wam się spodoba. Miłej lektury!
     Ocknęła się. Bolała ją głowa. Miała wrażenie, że ktoś wyjął ją z lodowatej wody. Obrazy przelatywały jej przed oczami. Pansy, jej ciało, las, szlaban... To tylko zły sen, była pewna! Mroczki przed oczami zniknęły, obrazy ustały, rozejrzała się wokół, była w Skrzydle Szpitalnym. Na łóżku obok siedział Malfoy. Był zgarbiony, miał splecione palce i spuszczoną głowę. Kaszlnęła cicho, zauważył, że się obudziła.
- No nareszcie! - wstał i otworzył okno. Jak na wrzesień wieczorne powietrze było wyjątkowo zimne. Nie zdążył usiąść kiedy do sali wbiegła profesor Lawson, nowa opiekunka Gryfonów i nauczycielka transmutacji. Była wysoka, miała wiecznie nieułożone włosy i bladą cerę. Hermiona kojarzyła ją jako osobę, która razem z Percym była prefektem Gryffindoru.
- Panno Granger,wszystko w porządku? Powie mi ktoś dlaczego nie dostałam żadnego patronusa?! - nie dając czasu na odpowiedź przeszła do dalszych pytań - Oh, dlaczego ty tu leżysz?! - zrezygnowała z form grzecznościowych. - Stało się coś też tobie? - zaatakowała ich potokiem pytań.
- Ona zemdlała. - powiedział Draco, już siedząc. 
- Pewnie z szoku.... - oceniła Lawson. - Przyda się trochę czekolady. - zaczęła się rozglądać. Znalazła jedną czekoladową żabę w szafce koło szpitalnego łóżka uczennicy. Szybko dała przysmak Hermionie, która niechętnie zjadła słodycz. - Powiecie mi dlaczego patronus przyszedł dopiero od twojego brata, Draco? - była jeszcze młoda i bardzo nieoficjalna. Po raz kolejny nie doczekała się jednak odpowiedzi, ponieważ do Sali wparowały Sprout, dyrektorka, Pomfrey oraz Ashton, który utrzymywał przykrytą prześcieradłem Pansy na magicznych noszach. Ostrożnie położył ją na łóżku wgłębi sali. Blada twarz wystająca spod białej płachty wzbudzała strach, a nawet mdłości. Póki nie znalazła się poza zasięgiem ich wzroku, Hermiona zasłoniła oczy palcami, a Dracon wpatrywał się w okno. Dyrektorka przeszła z końca sali do miejsca pobytu Ślizgona i Gryfonki, spojrzała na nich surowo, ale z ogromną troską.
- Poppy, proszę zająć się dziewczyną. - zarządziła zwracając się do wieloletniej przyjaciółki. Pomfrey krzątała się przy Parkinson już dłuższą chwilę, poza jej ruchami i oddechami innych nie było słychać niczego. W końcu padło pytanie. - Czy przeżyje? - zadała pytanie zdławionym głosem Minewra.
- Naturalnie, jest tylko nieprzytomna. Zajmę się nią. - zapewniła. - Została ciężko pobita. - dodała. Wtem przerażony opiekun Ślizgonów wbiegł do Sali i omal nie zemdlał. Draco posunął się trochę, żeby nauczyciel eliksirów mógł usiąść na szpitalnym łóżku. Trafnie zauważył, że nieważne jak dużo miejsca będzie w pomieszczeniu, Horacy usiądzie tu, bo stąd nie było widać rannej dziewczyny.
- Matko, o matko, nie, nie, nie... O matko jedyna kochana... Nie... O Merlinie, o Salazarze, o nie wiem co jeszcze! Nie,nie,nie! - powtarzał Slughorn histerycznym głosem.
- Horacy, zostań tu przy niej. - rozkazała McGonagall. - Za jakiś czas cię wezwę na rozmowę. Spokojnie. - uspokoiła go. -  Panno Granger, da pani radę wstać i iść? - zwróciła się do uczennicy.
- Tak, tylko zemdlałam. - podniosła się powoli, jakby na potwierdzenie swoich słów.
- Z szoku. - wtrącił młodszy Malfoy.
- Doskonale. - skwitowała obecne samopoczucie Hermiony. -  Wasza dwójka za mną, pani Pomfrey zajmie się tą biedną dziewczyną. Pomono jeśli rośliny miały w tym swój udział lub mogą być przydatne teraz to lepiej zostań. Przyjdź do mnie, gdy będziesz pewna,że już na nic się tu nie przydasz. Horacy, czuwaj. Sprawdź czy nie dostała jakiegoś eliksiru lub nie powinna go dostać teraz. Przyjdź na takich warunkach jak Pomona. - jej ton był władczy, ale ciepły. - Panie Malfoy, - zniknęła nutka ciepła - pana wezwę jutro lub na wieczór, tylko po to by dowiedzieć się czy to był urok lub jakieś zaklęcie. Proszę tu czuwać. Gdy wszystkiego się pan dowie proszę o zabezpieczenie terenu tak, żeby nikt nic tam nie ruszał. Ustawiłam już Hagrida na straży. - zakończyła podział zadań. - A teraz, młodzieży, do mojego gabinetu. Hermiona na ołowianych nogach zwlekła się z łóżka i powlokła prosto do gabinetu dyrektorki. Za nią ruszył Malfoy. Droga minęła zaskakująco szybko, a jednocześnie w aż nazbyt przytłaczającej atmosferze. Na miejscu pomyślała, że chyba nie zmienił się jakoś drastycznie. Zresztą, nie miała teraz ochoty ani siły o tym myśleć. Opadli na dwa stojące obok siebie fotele przed biurkiem Minerwy. - Słucham. Wszystkiego co wiecie w tej sprawie. - od razu przeszła do sedna.
- Miałem szlaban,to chyba pani wie. Kilka minut po osiemnastej pojawiłem się przy pokoju nauczycielskim. Szedłem chwilę z profesor Sprout no i tu pojawiła się Granger. - zaczął pierwszy, bo to z jego powodu znaleźli się w szklarni.
- Jako prefekt zostałam poproszona dzisiaj na zielarstwie o pilnowanie kogoś na szlabanie. Pani Sprout poprosiła mnie o to przy wejściu do szklarni. Nie wiedziałam kto to będzie. Po lekcjach, poszłam bez obiadu do biblioteki, odrobiłam lekcje, pouczyłam się. Zobaczyłam godzinę, wypożyczyłam książkę i pobiegłam do drzwi wyjściowych prowadzących w kierunku szklarni. Już na mnie czekali. - zakończyła, tym samym pozwalając Draconowi kontynuować.
- Poszliśmy do szklarni. Dowiedziałem się na czym polega moja robota. - wyjaśnił co robił. - No a ona czytała. - wskazał głową na Hermionę.
- Oddał mi swoje różdżki. Ani na moment nie wychodziliśmy ze szklarni. - zapewniła.
- Różdżki? - uniosła brwi dyrektorka.
- Pożyczyłem od Blaisa. Moja czasem nie działa. - odparł.
- Dalej.-zachęciła ich, nie komentując już liczby mnogiej słowa różdżka.
- Chwilę rozmawialiśmy. Ale to nie była kłótnia, nie byliśmy dość głośno,żeby zagłuszyć krzyk. -powiedziała Hermiona, a odpowiedziało jej jedynie kiwnięcie głową. 
- Nagle usłyszeliśmy krzyk od strony lasu. Nie wiedzieliśmy czyj to głos. - zamilkł, czując ciarki na plecach.
- Od razu razem zdecydowaliśmy, że tam pobiegniemy. - wtrąciła Gryfonka.
- Najpierw chciałem, żeby oddała mi różdżkę. - zaznaczył.
- Oddałam. - podkreśliła z wyrzutem.
- Pobiegliśmy. Znaleźliśmy ją tam gdzie leżała. Nie ruszyliśmy jej. - krótkie, przesączone strachem zdania.
- Ja mu kazałam nic nie ruszać, bo chciał podejść i sprawdzić czy żyje. - uściśliła. Przewrócił oczami, uważając to za mało istotne.
- Ona chciała zostać, ale kazałem jej wracać do szklarni a minimum wysłać patronusa. Ja zostałem. - westchnął ciężko, gdy obraz Pansy leżącej w tak niewielkiej odległości, wrócił.
- Dlaczego? - spytała była opiekunka Gryfonów.
- Gdyby ten ktoś wrócił to chyba nie chciałby zgwałcić mnie tylko dziewczynę. A kto wie czy nie miał w planach powrotu? Biegnąc do szklarni byłaby bezpieczniejsza niż tam. Ja nie jestem zły.- podniósł ręce w geście obronnym.
- Nikt tego nie powiedział. - uspokoiła go gestem dłoni.. -  Co było dalej? - spojrzała ku szatynce.
- Pobiegłam. Chyba z tego stresu, ale nie wyszedł mi patronus. Dobiegłam do szklarni, stała tam profesor Sprout. Wydyszałam tylko,że Pansy jest naga w lesie i znowu biegłam, tym razem z profesor Sprout na miejsce zdarzenia. - powiedziała.
- A pan, panie Malfoy? - spojrzała na blondyna.
- Próbowałem rzucić zaklęcie ocucające. Tylko tyle. Niczego nie dotykałem, stałem tam i było mi niedobrze, ale spokojnie, nie zwymiotowałem! - zastrzegł.
- Dalej? -taktownie ominęła ostatni fragment, nie obdarzając go komentarzem.
- Pojawiła się pani Sprout a ja... no zrobiło mi się słabo. - zawstydziła się dziewczyna.
- Złapałem ją, to znaczy Granger, na prośbę wcześniej wymienionej i tyle. Zaniosłem do Skrzydła Szpitalnego. Po drodze spotkałem mojego brata. Spytał co jest Granger, czy też padła ofiarą tego czegoś. Odpowiedziałem, że nie. A on, że wpadnie później. W sensie do nas, zobaczyć. Spieszyło mu się tam. I zaniosłem ją, no Granger. - mówił jednym tchem. Chciał jak najszybciej zakończyć opowieść, móc przestać o tym myśleć, zamknąć się w sobie, wyłączyć się na zewnętrzne bodźce. Tak byłoby mu najlepiej, to stwarzałoby pozory niedawno co zburzonego kruchego bezpieczeństwa. Cały ten przymus zeznań, choć rozumiany, to irytował. -  Położyłem na łóżku, no wie pani kogo. - nie wiedział czemu, ale zawstydzała go ta sytuacja i przymus mówienia o niej. -  Zaraz się ocknęła to otworzyłem okno. Przyszła profesor Lawson. - wzruszył ramionami. Czuł się zmęczony.
- Ja pamiętam tylko to jak otwierał okno, po tym jak się obudziłam. A wcześniej omdlenie. Tyle. - pokręciła głową zła na siebie, że mimo tylu przeżyć, w obliczu takiej sytuacji zemdlała jak nadwrażliwa pierwszoroczna. 
- Spytała nas o brak patronusa. W sensie profesor Lawson spytała. - uściślił. Przy ustalaniu jego niewinności, przy procesie brata i ojca, musiał zeznawać. To nauczyło go, żeby uściślać wypowiedzi. Przed serią majowych przesłuchań i rozpraw, Kingsley doradził opowiadać mu wszystko z takimi szczegółami, jakie tylko pamiętał. Tak robił też teraz, choć niewiele pamiętał, ponieważ ciągle trzymała go jeszcze adrenalina. Chciał jednak to skończyć, opowiedzieć wszystko najlepiej jak tylko potrafił i czuć wolność. Upragnioną wolność od tych dręczących pytań. -  I o to czy Granger też coś jest, też spytała. Wyjaśniłem, że zemdlała. Profesor powiedziała coś o czekoladzie, znalazła jedną żabę i dała ją tej tutaj. - wskazał głową na Hermionę. - Tyle ,naprawdę. - zapewnił. - Nic więcej. Resztę to pani już zna. - westchnął.
- Czy będąc w szklarni słyszeliście rozmowy, krzyki, kroki, cokolwiek? Wybuchy? - dopytywała. Wierzyła im, ufała, ale chciała im przypomnieć rzeczy, które być może uleciały z pamięci w obliczu takiej tragicznej sytuacji.
- Absolutnie nic. - zapewniła Gryfonka.
- Naprawdę. - przytaknął Malfoy.
- A widzieliście kogoś? Może po drodze do Pansy? Może wracając do szklarni albo na miejscu zdarzenia? - miała zmartwioną minę.
- Nic a nic. - Hermiona smutno pokręciła głową.
- Właśnie! - potwierdził Ślizgon.
- Jesteś absolutnie pewni? - upewniła się.
- Tak. - odpowiedzieli jednocześnie.
- Świetnie. Zapraszam was teraz znowu do Skrzyła Szpitalnego. Musicie się czegoś napić i wyjść z szoku. Sprawdzimy wasze zeznania z innymi osobami. Na razie jesteście wolni, ale zostańcie lepiej na miejscu. I powiedzcie pannie Lawson,że ją wzywam. - zakończyła, uśmiechając się ciepło. Dzięki temu poczuli się mniej samotni. Wyszli. Od razu skierowali się do Skrzydła Szpitalnego. Milczeli całą drogę, ale nie była to niezręczna cisza. Raczej taka pełna zamyślenia, niepewności. Brata Draco już nie było, gdy dotarli na miejsce. Panna Lawson rozmawiała z Horacym. Siedzieli na łóżku w rzędzie od lewej, najbliżej wyjścia, zwróceni twarzą do drzwi.
- O, jesteście,martwiłam się... - podniosła się z miejsca Matylda. - Chcecie herbaty? - zaproponowała. Na końcu sali, za parawanem, pani Pomfrey opiekowała się Pansy. To powodowało nieprzyjemny uścisk w żołądkach, bo sama obecność tu nie dawała chwili wytchnienia od wspomnień ledwo co minionych chwil. Co prawda, parawan był tak daleko, że przypominał jedynie ciut bardziej wyróżniającą się białą plamę, ale to niewiele zmieniało. Dźwięków nie słyszeli żadnych, pani Pomfrey wyciszyła tamtą część Skrzydła, dzięki czemu sobie nie przeszkadzali wzajemnie. I Hermiona, i Draco, każde w swojej głowie, próbowali pocieszać się myślą, że dojście na tamten koniec sali naprawdę zajęłoby im z pół godziny, ale to niewiele dawało. Westchnęli ciężko, siadając na łóżku tuż za tym, na którym siedział opiekun domu węża. Ponieważ oni również byli tyłem do parawanu, Horacy przemógł się, wstał, po czym usiadł na drugiej stronie łóżka, twarzą do nich i, niestety, do parawanu.
- Chyba mieliśmy ją wypić. - powiedziała Hermiona.
- Oh, Matyldo! - obruszył się nagle. -  Oni potrzebują czegoś znacznie bardziej mocnego! - ożywił się dawny Ślizgon. Podszedł do półki z nietypowymi pomocami medyczni, stojącej w głębi pomieszczenia i nalał im po małym kieliszku Ognistej.
- Na pewno? -  Gryfonka zawahała się, kiedy Slughorn podał jej kieliszek.
- Skoro on tak twierdzi... - Lawson z powątpiewaniem wzruszyła ramionami.
- Dyrektorka panią wzywa. - powiedział Draco, któremu właśnie się to przypomniało, po czym wypił cały alkohol jednym haustem.
- To idę. - westchnęła. -  Horacy, potem zrób im jednak herbaty... - rzuciła mu spojrzenie pełne wyrzutu i poszła. Niezadowolony staruszek zrobił im mocnej herbaty. Na zewnątrz było już ciemno. W końcu Lawson wróciła wysyłając Horacego. Matylda niewiele wniosła do sprawy, co zresztaą sama im powiedziała. Potwierdziła zeznania Malfoy na temat sytuacji w szkolnym szpitalu i nie widziała nikogo obcego ani nie zauważyła Pansy wychodzącej ze szkoły. Jej ''następca'', czyli Slughorn, siedział tam dłużej. Razem z dyrektorką napisali list i wysłali sowę do rodziców dziewczyny. On również nie zauważył nikogo, a Pansy nie opowiadała, że ma chłopaka w ogóle ,tym bardziej spoza szkoły. Nie widział, żeby wychodziła. Nikt nie plotkował o jej schadzce. Kiedy był na ''przesłuchaniu'', wysyłając przy tym kolejną sowę do Ministerstwa Magii pani Pomfrey już zadbała o Parkinson i podeszła do nich. Poza szokiem i zmęczeniem nie było im nic. Byli bezpieczni. Jednak cały czas musieli tam zostać. Milczeli. Czuli się ogromnie nieswojo. Unikali swoich spojrzeń. Slughorn wrócił i zawołał ich oraz Matyldę. Przy swoich opiekunach musieli wszystko powtarzać jeszcze raz. Byli niesamowicie skołowani. W końcu McGonagall odezwała się :
- Musimy zawiadomić waszych rodziców. - skończyła przesłuchanie, a zaczęła zwykłą rozmowę na polu dyrektor - uczeń.
- To może być problem. - Granger zrobiła się jeszcze bardziej smutna i blada niż ostatnimi czasy.
- Oczywiście,Hermiono... - Minerwa zmieszała się. - A masz może opiekunów? - próbowała zasugerować. 
- Latem mieszkałam w Norze. Jestem z Ronem i jako rodzice bardzo dobrze mnie traktują. Sądzę,że można ich powiadomić, ale wolałabym nie. - spuściła wzrok zawstydzona tym, że musi się tłumaczyć przy Draconie.
- Dlaczego? - McGonagall miała zatroskany wzrok. 
- Jestem dorosłą czarownicą. A oni nadal przeżywają śmierć Freda. Nie jestem ich dzieckiem, byli i są dla mnie już dość dobrzy. Nie chcę im robić kłopotów. - podniosła głowę. Głos miała spokojny, była opanowana. 
- Przykro mi, ale muszę wysłać ten list. - uśmiechnęła się smutno. Martwiła się o Hermionę. Zawsze była jedną z jej bardziej lubianych uczennic... Wiedziała jak trudno jest Molly i Arturowi, ale nie mogła tak po prostu zostawić Gryfonki z tym wszystkim samej. Postanowiła napisać list i koniec! - A pan, panie Malfoy? - spojrzała na niego, gdy Granger nie oponowała.
- Może pani wysłać list, ale sądzę, że o ile ktoś się pojawi to tylko matka. - faktycznie, jego ojciec odsiadywał wyrok pół roku w Azkabanie. Pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Jesteście wolni. Zajmą się wami wasi opiekunowie. - wyszli z pomieszczenia z westchnieniami ulgi, każde z opiekunem swojego domu. Przed drzwiami czekał Ash. Była jego kolej. Oznajmił,że Hagrid pilnował, nic nie ruszał, Draco faktycznie rzucił tylko zaklęcie cucące. Starszy Malfoy nie widział ani nie słyszał jak Pansy wychodziła, potwierdził to co mówił jego brat na temat spotkania w hallu i wie tyle co nic. Następna była Sprout, która wniosła do sprawy tyle samo co jej poprzednicy. Lawson i Slughorn najpierw uznali, że lepiej byłoby, gdyby ich podopieczni spali w skrzydle szpitalnym, ale szybko zmienili zdanie. Parkinson potrzebowała odpoczynku. Spojrzeli na godzinę i uznali, że zwolnią obydwoje z obowiązku pojawienia się na pierwszej lekcji. Potem każde poszło w swoją stronę odprowadzając przy tym przydzielonego mu nastolatka. Dawny emeryt powiedział tylko:
- Dzielnie się zachowałeś, chłopcze, dobranoc. - po czym odszedł, a młoda nauczycielka 100 razy pytała czy wszystko na pewno jest w porządku po czym rzuciła ''Dobranoc''dopiero wtedy kiedy zrobiło się naprawdę późno. Oba pokoje wspólne były puste. W dormitorium Hermiony i Ginny panował porządek, ruda spała. W pokoju Zabiniego i Malfoya wszędzie było pełno butelek, papierosów, papierków. Blaise leżał na dywanie z podbitym okiem. Dracon nie miał siły ani ochoty sprzątać. Położył się do łóżka tak jak stał. Zasnął od razu. Tylko gryfonka nie mogła zasnąć... Czuła niesamowite wyrzuty sumienia. Może gdyby nie czytała to widziałaby kogoś? Może zamiast się z nim kłócić powinna słuchać? Ale skąd mogła wiedzieć? Ona również położyła się w ubraniach. Wstała jednak, zrobiła sobie jeszcze jedną herbatę i dopiero po wypiciu jej zasnęła.
Mam nadzieję,że rozdział się podobał :). Brakuje tu Fenixy, ale ona powróci wraz z następnym rozdziałem! :)! Przykro mi, ponieważ nikt nie podał tytułu rozdziału. Mile widziane komentarze :)! Następny rozdział jest już gotowy, tylko czeka, żeby go wstawić :)! Dziękuję za tak liczne wejścia. W następnym rozdziale pojawią się zupełnie nowe okoliczności, kłótnie, wizyty bliskich. Zapraszam serdecznie, warto czekać :)!
Pozdrawiam, Eleonora.

poniedziałek, 20 lipca 2015

4. "Calcinatio" – Ignis aurum probat

     Dla Anny-medium, bo jako jedyna się wybiła komentując posty. Dziękuję.
Dziś już zacznie się konkretna akcja. Miłej lektury :)!
     Zbliżała się osiemnasta, godzina szlabanu. Cholerna Sprout... Co ona sobie wyobrażała?! Pofiglować nie można?! Żeby jeszcze figlować, gówniarskie macanki w pustej klasie, wszyscy tak robią, no dobra, większość, ale robią... I co tu aferę robić? Wariatka! Oburzony poprawił włosy przed lustrem. Miał na sobie dużą, szarą bluzę zakładaną przez głowę i czarne spodnie od mundurku. Wieczór był chłodny. Bał się, że będzie mu kazała biegać po lesie i coś zrywać. Psycholka! Chwycił za różdżkę zarówno swoją jak i tą pożyczoną od Blaise'a, i wyszedł ze swojego dormitorium. Zabiniego nie było, więc nie robił problemów, poza tym zgodził się na pożyczkę. Malfoy próbował pocieszyć się tym, że przynajmniej podczas szlabanu nie będzie trajkotać mu nad uchem połowiczna winowajczyni tej sytuacji. Greengrass dostała oddzielną karę. Cóż, biorąc pod uwagę za co ich ukarano, nie było co się dziwić... Stawił się pod pokojem nauczycielskim parę minut po czasie. Sprout czekała na niego z karcącym wzrokiem.
- Spóźnił się pan, panie Malfoy! - wytknęła, gromiąc go spojrzeniem.
- Przepraszam, szukałem bluzy... - rozłożył ręce w geście poddania się. Nic nie odpowiedziała, tylko ruszyła w stronę swoich ukochanych szklarni. Draco przewrócił oczami, ale podążył za kobietą przybierając ostentacyjnie znudzony wyraz twarzy. Suka. - przemknęło mu przez głowę. Za macanki po ciemku w pustej sali dać szlaban? A co on miał zrobić? Zabrać łatwą Astorię do swojego pokoju? Nie do pomyślenia! W cholerę z tym, że Blaise mógłby ich nakryć, gdzie tam, zero zrozumienia dla uczniów. I tak największy cyrk byłby, gdyby nakryła ich Fenixa! To dopiero byłyby jaja! Cały dzień, poza OPCM, udawała, że go nie zauważa. Potrząsnął głową, przywracając swoje myśli na właściwy tor. ŻADEN SZANUJĄCY SIĘ FACET nie mógłby przyprowadzi Greengrass do domu, a zwłaszcza do własnego łóżka! I jaka niby demoralizacja? A kto wygląda jak szmata? Na pewno nie on! Jak już to mogło być tylko ma odwrót. Westchnął ciężko, gdy usłyszał czyjeś kroki. Zatrzymał się i spojrzał w stronę, z której dochodziły. Zobaczył Granger. Wydawała się jakaś przyciszona i zmizerniała. No cóż, wojna zmienia ludzi. Wszystkich bez wyjątku. STOP! Draco, idioto przestań o niej myśleć! To zwykła kujonica, nie warta twojej uwagi. -  skarcił się w myślach. Jak on mógł zacząć w ogóle o niej myśleć? Kujonica, Gryfonka, przyjaciół Pottera, wróg już od ładnych paru lat, a od dziś, na dodatek, obiekt przyjaznych zaczepek jego brata. Właśnie. To ostatnie wzbudziło u niego gęsią skórkę. Wszystkie dziewczyny, którymi wcześniej interesował się jego brat kończyły bez cnoty i ze złamanym sercem, podczas, gdy dla Ashtona były to tylko niewinne gierki. Strach pomyśleć, jak skończyłoby się to dla zbyt emocjonalnej Granger... Wraz z ową myślą, przyszła decyzja. Nieważne kim dla siebie byli, mimo wszystko powinien ją ostrzec przed Ashem. Starszy Malfoy był cholernie niebezpieczny i nie miał sumienia już od narodzin. Nikt nie zasługiwał na bycie przez niego wykorzystanym. Czuł, że będzie musiał przemówić któremuś do rozsądku. Najpierw postawił na Granger, była zdecydowanie mądrzejsza od jego brata.
- Dobry wieczór, pani profesor. - Hermiona przywitała się grzecznie ze Sprout. Co ona tu do cholery robi? zastanawiał się. Nie powinna planować ponownego ocalenia świata z Chłopcem-Który-Przeżył-By-Być-Pod-Pantoflem-Ginnynatora 5000? zaśmiał się w duchu, przypominając sobie określenie Weasley, wymyślone przez Blaisa.
-Witaj, Hermiono. Tutaj mamy delikwenta. - profesor wskazała na niego głową. - Dzisiaj wieczorem muszę zająć się w Skrzydle Szpitalnym organizacją zapasów ziół. Co jest, czego nie ma, co tam dać. Z panią Pomfrey będziemy miały bardzo zajęty wieczór. Ciężka robota. Niech on trochę posprząta w szklarni, odechce się demoralizacji uczennic. Panie Malfoy, panna Granger będzie pana pilnować. Oddaj jej swoją różdżkę lub różdżki. - miała surowy ton. - Jakby co to wal go zaklęciem. - zwróciła się do Gryfonki. - Przyjdę o 20! - odeszła chichocząc. Skierowali się ku szklarni. Po dotarciu na miejsce,  Hermiona mająca aktualnie aż 3 różdżki, usiadła spokojnie na krześle i zaczęła czytać. Dracon od razu wziął się do pracy. Najpierw pozbył się zwiędłych roślin, postem umył wszystkie donice, wytarł dokładnie stoły i parapety, zaczął zamiatać. W końcu odezwał się :
- Co chciał od ciebie mój brat? - zmroził go jej obojętny, lodowaty wzrok. Musiała pobierać lekcje u Romanow.
- Nie twoja sprawa.- odparła i wróciła do lektury, ale nie mogła się skupić, więc dodała -Nic ciekawego. Miałam trochę ogarnąć klasę. Tyle.- zakończyła, wzruszając ramionami.
- Uważaj na niego, Granger. - wkurzyła się. Jakim prawej ten pieprzony arystokrata będzie jej mówić co ma robić!?
- Pozwól, że sama o tym zadecyduje, dobrze? A zresztą, co cię obchodzi jakaś brudna szlamą?- spytała.
- Zamknij się Granger. Nie nazywaj się szlamą. Z tego, co widzę, to jesteś przynajmniej w miarę czysta i umyta, a jak po prostu znam swojego brata. Wiem na co go stać. - syknął.
- Na pewno nie na więcej od ciebie! - odparowała. Coraz bardziej traciła kontrole nad emocjami. Nie miała najmniejszego zamiaru wyznawać mu że ten cały Ashton ją cholernie niepokoi, a co dopiero przyznawać rację! Nie i już! - Malfoy, a za co masz szlaban? - po chwili ciszy zadała pytanie. Skrzywił się. No pięknie. Nie mogła zadać bardziej durnego pytania!
- Nie twoja sprawa, Granger! - zirytował się.
- Pilnuję cię, więc trochę moja. - powiedziała spokojnie.
- Nie powinno cię to obchodzić! - odparł.
- Ale jest inaczej! - wycelowała w niego palcem i nagle usłyszeli krzyk. Zdębieli.
- To nie ja! - podniósł ręce w geście obrony.
- Ja też nie! Cholera, trzeba to sprawdzić! - rozejrzała się na boki.
- Oddaj mi różdżkę. - wysunął ku niej otwartą dłoń.
- Nic mi nie zrobisz? - zapytała. Sekundę później zmieniła zdanie -  A zresztą, mam dwie inne, łap.-rzuciła mu. Złapał w locie. Razem wybiegli ze szklarni i rzucili się pędem w stronę wrzasku. Dobiegli do wielkiego dębu, nie opodal jeziora. To, co Hermiona tam zobaczyła, wryło jej się w pamięć jak okropna twarz Voldemorta. Przy drzewie leżała naga dziewczyna z ich rocznika, cała we krwi i siniakach. - To Parkinson. - wyszeptała zdjęta strachem i przerażeniem
- Co? - jęknął zduszonym głosem. Nie chciał w to wierzyć.
- Nie ruszaj nic. - potrząsnęła gwałtownie głową. - Nic. - zaznaczyła dla pewności. - Szklarnia. Biegnij. Zawołaj Sprout. - krótkie polecania, trzęsące się kolana, drżące dłonie, przyspieszony oddech.
- Chyba zwariowałaś. - skarcił ją, starając się trzeźwo myśleć, choć zbierało mu się na mdłośi i nie był w stanie patrzeć na biedną Pansy. - A jak ten ktoś tu po nią wróci? - zapytał, chcąc dotrzeć do Hermiony.
- Po co? Popatrzeć?! - krzyknęła zestresowana. Widziała wiele przerażających, strasznych rzeczy, jednak myślała, że to koniec, że nie będzie zmuszona oglądać kolejnych. Wszyscy, którzy przeżyli wojnę czuli się bezpieczni, przynajmniej na 80 - 90 %, kto mógł przypuszczać jak bardzo w błędzie była, na przykład Parkinson?
- Ty leć. Nie zostawię cię tu.- twardo obstawiał przy swoim.
- Cholerny superbohater... - z rozłożonymi bezradnie dłońmi rozważała to, co powinna zrobić.
- Cholera!- zaklnął. Hermiona stała niczym posąg. Spojrzała na Pansy, ale musiała spojrzeć gdzieś indziej, żeby się nie rozpłakać. - Granger wyślij patronusa do nauczycieli. - rozkazał. Podjęła decyzję. Odbiegła w stronę zamku. Po drodze wielokrotnie starała się wysłać srebrną wydrę, ale ani razu jej się to nie udało. Gdy dobiegła do szklarki, na przeciw wyszła jej Sprout.
- Czemu praca nie skończona? Gdzie ty biegasz? A Malfoy? Zostawiłaś go samego?! - sypała pytaniami,
- Ja... Parkinson... drzewo... - wydyszała, zmęczona po szybkim biegu.
- Co? Pansy?! Kolejna demoralizacja?! - oburzyła się.
- Ona.. ktoś ją zgwałcił! - z trudem wyrzuciła z siebie Hermiona. Sprout była już tak blada jak lilia wodna.
- Co?! Gdzie?! - krzyknęła przerażona.
- Drzewo nad jeziorem. Malfoy przy niej został. - dodała, powoli, choć odrobinę się uspokajając. Wzięła głęboki oddech. - Kazał mi biec do pani i wysłać patronusa do pani Pomfrey. - dodała. - Wysyłałam, ale na próżno. - usprawiedliwiła się.
- Natychmiast mnie tam zaprowadź, dziecko! - nakazała nauczycielka. - po drodze został wysłany jeszcze jeden patronus, tym razem się udał. Był on jednak dziełem zielarki. Gdy dotarły na miejsce Ślizgon cudził Pansy.
- Nie mogę jej dobudzić.- wyznał zbolałym głosem.
- Panie Malfoy, niech się pan odsunie! - rozkazała profesor zielarstwa, starając się nie panikować.
Dracon miał jeszcze bardziej bladą twarz niż zazwyczaj. Nie mógł pojąć jak ktoś mógł zgwałcić Parkinson. No bo : kto by chciał? Kto przy zdrowych zmysłach to by zrobił? Gwałt na Pansy był równy samobójstwu, jej rodzice byli wpływowi, ona lubiana, aurorzy teraz pracowali na pełnych obrotach, lepiej niż kiedykolwiek, on i Blaise, przecież ją lubili, gdyby tylko powiedziała, może i była głupia, ale jednak... Jak to, jak, czemu, dlaczego, nie, nie, nie, nienienienienie.... Wziął głęboki oddech na uspokojenie. Już miało nie być podziału na Śmierciożerców i całą resztę. Już miało być dobrze...A jednak nie, nie, nie, jeszcze nie, jeszcze nie tym razem, nienienienie... Hermiona nagle zaczęła płakać i się trząść, adrenalina puściła, tego wszystkiego było już dość. Draco podleciał do niej i złapał ją w ramiona, zanim opadła na ziemię.
- Panie Malfoy, niech pan ją stad zabierze! - usłyszał komendę wypowiedzianą drżącym głosem. Zupełnie nieświadomie objął prawie mdlejącą Hermionę i udali się do zamku. Zapowiadał się dłuuugiii wieczór... Setki pytań, wręcz przesłuchania, zapewne jakieś chore podejrzenia. Pięknie. O tym właśnie nie marzył, o znalezieniu się w centrum wydarzeń. Oczekiwał jedynie spokoju, a los regularnie pozbawiał go szans nawet na to. Teraz z niecierpliwością oczekiwał możliwości pogrążenia się w smutku i tego, że jego serce przestanie bić w tak szalonym tempie. Najbardziej w tym wszystkim było mu żal Pansy. Miał przecież serce. Darzył ją sporym sentymentem, może nawet lubił, nie tak jak Blaise, ale trochę lubił, nikt nie zasługiwał na coś takiego. To było złe, chore... Robiło mu się niedobrze. Zdał sobie sprawę, że nadal ciągnie ze sobą na wpół nieprzytomną Granger. Zemdliło go na myśl, że ją także będzie musiał cucić. Nawet nie chodziło tu już o jej pochodzenie. Dawno zaczął być dobry, skończyły się uprzedzenia. Ale ona... nie, fu. Wredna, czepialska, małostkowa, zapatrzona w swoich przyjaciół i swoją wiedzę. Nie chciał jej dotykać nie przez czystość krwi lub jej brak. Kiedy pierwszy raz ojciec kazał mu zranić skrzata, a on odmówił, za co zaserwowano mu cios pięścią z sygnetem prosto w twarz, zauważył, że ta cholerna krew nie jest błękitna, tak jak rzekomo miała być, a zraniony, ostatecznie przez ojca, skrzat krwawił nie szlamem, tylko taką samą substancją. Wcześniej Draco miewał wypadki z ranami otwartymi, jednak nigdy nie zestawiał zestawiał swojej krwi z cudzą. Zrobił to wtedy, po raz pierwszy, mając trzynaście lat. Dwa lata później już szpiegował dla Zakonu. A co do Granger, nie dotknąłby jej przez wieloletnie złe relacje i fatalny charakterek. Dotknął ją w taki sposób jak dziś tylko raz, w Malfoy Manor, ale obiecał sobie nie robić tego więcej, bo niezręcznie czuli się oboje, tylko, że teraz ona... mdlała. Nie było wyboru, Całe jego życie było jednym wielkim brakiem wyboru z małymi prześwitami samodzielnych, w większości mądrych decyzji. On nie był zły. Wszyscy go oceniali. Ale nikt nie postawił się na jego miejscu. Potter nie miał do straty rodziny. Granger swoją zabezpieczyła a Łasica był głupi i u niego ryzykował każdy. Jednak Draco nie posiadał zbyt wielu możliwości. Miał rodziców, ale oni go w to wpakowali. Jako pierwszy z całej rodziny zaryzykował. Nie żałował. Tylko czuł się potwornie, że zginęło tyle ludzi, że przez niego, jego rodzinę tyle innych istnień... Nie, stop, wolał o tym nie myśleć. Teraz wpakował się w kolejne kłopoty. Żeby tylko ta dziewczyna z tego wyszła. Nie chciał użyć słowa ''idiotka'', nawet on nie posunąłby się do tego. Po tym co się stało... Nie wiedzieć czemu czuł się winny. Mogli iść wcześniej, zareagować. Ale nie zrobili tego. Tylko....cholera! O czym on myśli?! Nic nie słyszeli wcześniej. Nie musi sobie dokładać do zmartwień jeszcze tego. Teraz jest tam Pomfrey, Sprout i pewnie ten idiota, opiekun ich domu. Poradzą sobie, poradzą, poradzą. W końcu dotarli do zamku. Minęli się w drodze do Skrzydła Szpitalnego z Ashem.
- O matko! - wykrzyknął z udawanym przerażeniem. - Dostałem patronusa o Pansy! Czy wam też coś jest? - zapytał, nie dając bratu szansy na odpowiedź. -  Hermiona? - od razu podszedł bliżej dziewczyny,
- Dla ciebie raczej panna Granger. - poprawił go brat. - I nam nie jest nic. To chyba szok. - uspokojony Ashton kiwnął głową. - Lecę, potem do was wpadnę. - dodał na odchodne.
- Żeby nas dobić? - zakpił Dracon.
- Zabawne.Troszczę się o młodszego brata. - uśmiechnął się
- To troszcz się o mnie z dala ode mnie. - Ash udał rozbawienie i pobiegł na błonia. Atak na szlamę?Proszę bardzo, chętnie by popatrzył. Ale atak na czystokrwistą osobę?! No nie! Sam dorwie gnoja! z tym postanowieniem dobiegł na miejsce.
     Dotarli do skrzydła szpitalnego. Draco już nie siląc się na delikatność schylił się i opuścił Hermionę na łóżko. Usiadł na kolejnym stojącym w tym rzędzie.Wypadałoby powiadomić dyrektorkę, zwłaszcza jeżeli tamci jeszcze tego nie zrobili. Minerwo,przybądź! Wyciągnął różdżkę i próbował stworzyć patronusa. Nieudolnie. Jedna próba, druga, kolejna. Szlag! Dlaczego się nie udawało?Jeszcze jedna próba. Nadal nic się nie zmieniło. Zastanowił się czy jest tak bardzo do niczego, że nie potrafi wysłać patronusa? Mógłby tam iść, ale zostawienie Granger samej to nie był dobry pomysł. Przeżyli szok. Musiał się uspokoić i następnym razem na pewno mu się uda. Marne pocieszenie,ale zawsze jakieś.
     Fenixa leżała na łóżku narzeczonego, ignorując ciszę, która zapadła jakieś pięć minut wcześniej. Dlaczego ona się w ogóle zgodziła na to spotkanie? No dobra, wolała spędzać czas w towarzystwie Blaisa niż tej idiotki Davis, z którą dzieliła dormitorium, ale zaczynało jej się powoli nudzić. Nawet bardzo. Westchnęła i przewróciła się na brzuch.
- Zabini, po co mnie tu sprowadziłeś? - odezwała się, patrząc na chłopaka, opartego o łóżko. Siedział na podłodze, ale w dalszym ciągu był dość wysoki. I przystojny. Fenixa nie mogła mu tego nie przyznać. Ciemnoskóry miał genialne oczy, w których każda dziewczyna chciałaby się zatopić bez pamięci. Do tego te pełne usta, wręcz stworzone do pocałunków. Ciekawe, jak słynny casanova Slytherinu całuje... Cholera, Romanow, idiotko! Uspokój się! zganiła się w myślach. Nie mogła tak myśleć. Nie mogła. Musiała zachować dystans. Jeśli zakochałaby się w nim, było by tragicznie i skończyłoby się zapewne złamanym sercem i depresją. Blase na pewno weźmie po ich ślubie kochankę, to nie ulegało wątpliwością, zwłaszcza jeżeli ktoś znał jego dotychczasowy tryb życia. A ona? No cóż, ona będzie zwykłą maszynką do robienia dzieci.
- Sam nie wiem. - chłopak wzruszył ramionami i upił Ogniste. Zaczęła się zastanawiać czy tak ma wyglądać jej życie : siedzenie z nim i picie?
- Super. Nudzi mi się! - poskarżyła się. Nagle do dormitorium wparował Theodor Nott, Austin Cabbot, Daphe Greengrass i Tracey Davis. Co tu robi ta idiotka? fuknęły myśli. Chłopcy wydawali się okay, ale ona? Przecież Fen po to tu przyszła, żeby z nią nie siedzieć!
- No, gołąbeczki! Koniec tego gruchania, bierzemy się za imprezę!- oświadczył wesoło Cabbot, rzucając się na łóżko koło Fenixy.
- Popieprzyło cię czy jak? Mamy jutro lekcje, idioto. - prychnęła przyszła pani Zabini. Jednak jej narzeczonemu to nie przeszkadzało. Z ochotą przygotował pokój na imprezę, transmutując łóżko przyjaciela w wygodną kanapę.
- Chyba się nie boisz, Romanow?- zakpiła Davis, siadając podejrzanie blisko Blaisa.
- Nie jestem Gryfonką, Davis! Mi, gadkami o odwadze i strachu, nie wjedziesz na ambicję.- odparowała. Zeskoczyła z łóżka i podeszła do drzwi.
- Gdzie idziesz, Fen?- zapytał Zabini.
- Przykro mi Blaise, ale ja nie mam najmniejszego zamiaru umierać jutro na lekcjach. Na razie! - rzuciła przez ramię i wyszła z dormitorium.
- No i cudnie! - klasnęła w dłonie. - Może pójdę po Pansy, co? Tak w zamian. Ta wywłoka, Fenixa, nie pasuje do naszego towarzystwa. - mruknęła Tracey, mając nadzieję na świetną zabawę.
-Obraź ją jeszcze raz, to nie dożyjesz świtu, Davis. Ta dziewczyna jest nietykalna. - warknął czarnoskóry w nagłym przypływie emocji.
- Salazarze, Blaise! Dajże spokój! Kim ona dla ciebie jest? Przykleiła się do ciebie, gorzej niż Astoria do Draco!- Daphne spiorunowała Tracey wzrokiem. Nie cierpiała, gdy ktoś wspominał przy niej nierozgarnięte zachowanie jej siostry.
- A to, że jestem jego narzeczoną, idiotko, pewnie się nie liczy, co? - wszyscy jak na komendę odwrócili się w stronę drzwi, w których stała Fenixa z uśmiechem tak często prezentowanym przez Draco jeszcze na trzecim, czwartym roku, czasem nawet w połowie piątego.
- SŁUCHAM?!- zawołała Daphne - Zabini, czemu nie powiedziałeś? Czarnoskóry wzruszył obojętnie ramionami.
- Tak wyszło.- odparł i spojrzał na narzeczoną. - Zapomniałaś czegoś? - zapytał jakby nic się nie stało.
- Tak. Różdżki.- podeszła do łóżka i wzięła swoją własność.
- Myślałam, że pani Zabini ma lepszy gust i nie wybierze ci dziwki na żonę. - przegięła. Cabbot posłał przerażone spojrzenie Blaise'owi, gdyż jako jedyny zobaczył ognistą furię w oczach Litwinki.
- Ja jestem dziwką, tak? No cóż pomyślmy... Daphne, kto dał się przelecieć połowie tej szkoły?
- Hmm, Tracey.- stwierdziła panna Greengrass, stwierdzając, że lepiej stać po stronie Romanow.
- Pytanie następne: kto wskakuje do łóżka, za drogie prezenty? - syknęła.
- Tracey! - Daphe udzieliła kolejnej odpowiedzi z nieukrywaną radością.
- I pytanie ostatnie: kto przypieprza się do cudzych chłopaków? - uśmiechnęła się złośliwie.
- Patrz, odpowiedź wyżej.- oznajmiła ponownie nowa koleżanka Fenixy. Siostra Ast była zdziwiona, że ta dziewczyna wie aż tyle o pannie Davis, która była na skraju łez.
- Zamknij się! Nawet nie jesteś arystokratką! Nikt nie zna nazwiska Romanow! Bo niby z czego słyniecie!? - wrzasnęła w odpowiedzi Tracey.
- Z bogactwa. -westchnęła Daphne.
- Z wpływów w Europie Wschodniej. - dodał Cabbot
- Z pięknych kobiet. - Blaise posłał perskie oczko, przyszłej żonie.
- Z alchemii.- dokończyła rudowłosa. - A co ci z tej rzekomo czystej krwi, co, Davis? Twoi rodzice są na skraju bankructwa, prawda? - nie czekała na odpowiedź, widząc minę rywalki, prychnęła z pogardą, odwróciła się i rzucając zdawkowe Dobranoc przez ramię, wyszła z pieczary Smoka i jego najlepszego kumpla.
Witajcie!
Nowy rozdział rozpoczyna akcję i (tak mi się wydaje) rozjaśnia odrobinkę postać panny Romanow. Chciałabym, żebyście, o ile oczywiście macie chęci, w komentarzach, przedstawili swoje domysły na temat tytułu rozdziału. Ten kto będzie najbliżej zdobędzie dedyk!
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Pozdrawiam, Eleonora.

środa, 1 lipca 2015

3. "Pierwsza Obrona Przed Czarną Magią" – Ignis aurum probat

     Przed Wami kolejny rozdział :)! Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu, akcja powoli zaczyna się rozkręcać. Miłej lektury!
     Wszedł do pokoju ze smutną miną. Nie było w nim już ani grama wściekłości. Od dłuższego czasu nie odczuwał niczego poza rezygnacją, smutkiem, żalem, rozczarowaniem i rozgoryczeniem. Zdarzało się obrzydzenie czy irytacja, ale nie były one na pierwszym planie. Opadł na łóżko, nie zważając na to, że niedawno je pościelił. Zabini nie odezwał się ani słowem. Odnosił wrażenie, że Draco nawet go nie zauważył, więc dalej leżał spokojnie i czytał książkę ''100 największych podrywaczy w historii.'', mając nadzieję, że dla niego poszerzą do 101. Dopiero po serii żałosnych westchnień ze strony Malfoya i spaceru w kierunku barku zareagował.
- Ej, ej! Sam chcesz pić? Tego nie przepuszczę! - odłożył książkę na bok. Drzwi otworzyły się nagle a w nich stanęła rozczochrana postać w legginsach i wielkiej, nocnej koszulce z nadrukiem.
- TY DURNIU, ZABRAŁEŚ MI SZAMPON?! - ryknęła. Blondyn zbaraniał a Blaise wybuchnął śmiechem.
- Widzisz u mnie włosy? Słusznie, niewiele. Po co mi twój szampon? Mam w nim zrobić pranie? - zakpił śmiejąc się na głos.
- Ale, ale... - jej włosy ociekały  wodą
- Ale co, mała? Napijesz się z nami? Bo Smoka łapie pragnienie a wszystko chciał wyżłopać sam... - poruszył brwiami w zabawny sposób.
- Zamknij się, stary... Nic nie rozumiesz. - zaczął rozlewać alkohol do kryształowych szklanek. Sobie i czarnoskóremu porządne dawki bursztynowego płynu, a dziewczynie jedynie pół szklanki. Prychnęła pogardliwie. Draco usiadł na łóżku zmartwiony. Narzeczeni  wymienili pytające spojrzenia. Nie widząc tego zaczął :
- Ale się wrąbałem... - westchnął głośno.
- Jak zwykle.-rzucił Zabini biorąc łyka Ognistej.
- Znam was od kilku godzin i stwierdzam, że nic nowego. Sam widzisz, że coś musi być na rzeczy. - skwitowała Fenixa, wyrywając butelkę z dłoni Blaisa i dolewając sobie całą szklankę Ognistej. Draco spiorunował przyszłą panią Zabini wzrokiem, a ona jak gdyby nigdy nic wychyliła całą szklankę.
- Gdzie ty nauczyłaś się tak pić? - Blaise patrzył na rudą ze zdziwieniem.
- Mam trzech starszych braci. - odparła. Przeniosła wzrok na Smoka
- O co chodzi? Co się stało Draco? - zmieniła ton na... troskliwy? Poczuł się szczerze zdziwiony.
- Astornia strzeliła focha...Zrobiło mi się jej żal. Nawet nie żal, ale mało kto teraz na mnie leci. Została mi ona, ok? - nie potrafi zebrać myśli, zachowywał się jakby sam siebie bronił przed
- Nikt ci nie zadaje dodatkowych pytań, nam się nie tłumacz... - Zabini wziął potężny łyk i nalał sobie od nowa pełną szklankę.
- Stary, zamknij się. - wycedził, a po chwili wrócił do zrozpaczonego głosu i kontynuował. - No i po kolacji ją tam gdzieś tam zaprosiłem... Zwinąłem dwa pączki czy tam trzy, umyłem się jak wróciłem...
- Czyścioszek... - po tym komentarzu narzeczonego Fenixa zachichotała prawie dławiąc się trunkiem. - Rozpakowałem się... - niezrażony mówił dalej z każdym szczegółem. - No i idę do Pokoju Wspólnego, czeka na mnie, wygląda jak dziwka, ale mówię sobie ''Worek na głowę i za ojczyznę'' no i idę, idę.... Z nią. Tu klepnę, tam klepnę.... No i dobra. Doszliśmy do pustej klasy. Wchodzę pierwszy. - czekali w napięciu. - Kładę pączki na stół. - z nieznanych mu powodów słuchacze wybuchnęli śmiechem.
- Co? Bawi was to, tak? Phi! Ale no zaczynam ją całować, łapię ją za szyję, ściągam jej bluzkę, chcę rozpiąć stanik, oplata mnie biodrami.... iiii... - celowo zrobił dłuższą pauzę.
- No i? No i? - w końcu poczuli się szczerze zaciekawieni.
- No i co? Drzwi się otwierają, wchodzi Sprout i się drze, że demoralizuję młodszą uczennicą, że ona szukała donicy, a tu takie coś, że to wstyd,że hańba! Że mam jeszcze szlaban! A ta mała zołza ryk. To się pytam ''Czego ryczysz?'' a ona, że wstyd. Siksa... Przecież sama chciała, halo, do niczego jej nie zmuszałem, mogła myśleć, że nas nakryją! - ukrył twarz w dłoniach. Fenixa wybuchnęła śmiechem tak gwałtownie, że spadła z łóżka.
- Nie no nie wierzę! - wykrztusiła, ocierając łzy rozbawienia. - Nie rzuciłeś zaklęcia na drzwi! Smoku, ty potwierdzasz stereotypy o blondynach i blondynkach!
- Zamknij się,ok ? Sama mogła na to wpaść. Chciałem mieć to za sobą...Nie czaił mi się w głowie romantyczny pierwszy raz. - burknął nieco zawstydzony swoją wylewnością.
-Pierwszy? - Zabini osłupiał.
- O cholera! SMOK JEST PRAWICZKIEM!!! - Fenixa ponownie zaczęła się śmiać, tak, jakby ta informacja była niezwykle zabawna.
- A wy nie? To współczuję podczas poślubnej nocy jak będziecie obydwoje korzystać z używanej osoby! - prychnął zdenerwowany, a potem zasłonił kotary od swojego łóżka niczym obrażone dziecko.
- Malfoy, no! - Fenixa bezceremonialnie wpakowała się na jego łóżko. - Nie obrażaj się na mnie!
- Idę do kuchni!- oznajmił nagle Zabini. - Draco nie proś Fenixy, by cie rozprawiczyła! - dodał rozbawiony.
- Jeśli chcesz, to mi przykro, ale musisz poczekać, bo mam narzeconego. - roześmiała się serdecznie.
- Nie mam zamiaru cię prosić. Bycie prawiczkiem jest fajne a teraz idź sobie do niego! Mam zamiar się wyspać przed szlabanem. - jęknął.
- Nie idę, bo zmiażdżę mu ego po raz kolejny.- usłyszeli trzask zamykanych drzwi. Fenixa chwyciła nadgarstek Draco i podciągnęła rękaw jego koszuli ukazując Mroczny Znak. - Jeszcze tego nie usunąłeś?- spytała
- Słuchaj... - zawahał się. - Spadaj. Dobra? Moja sprawa. - podciągnął rękaw na jego miejsca. - Nim sobie rządź, - wskazała głową na drzwi -  ale nie mną.
- Posłuchaj mnie, księżniczko. - warknęła, wyciągając różdżke. Machnęła nią i oczom Draco ukazał się mroczny Znak. - Ja też tam byłam. Miałam zrobić Kamień Filozoficzny. Ale w przeciwieństwie do ciebie nie stroje fochów i nie gram smutnego dzieciaka. Więc weź się w garść bo teraz jesteś na najlepszej drodze do samobójstwa. Dracona zamurowało. Fenixa tam była? W tym samym bagnie co on, w jednym z wielu miejsc gdzie przebywali młodzi Śmierciożercy, często zmuszeni by nimi być? Przecież ona w ogóle nie wyglądała jak ofiara powiązań rodzinnych ze Śmierciożercami. Zachowywała się bezceremonialnie, beztrosko. Wydawało mu się, że wyjechała gdzieś wraz z rodziną. Czarny Pan chciał zrobić Kamień Filozoficzny? Przecież to sama alchemia, a jego celem podobno była władza nad światem, nie lekcje chemii. Spojrzał w oczy Litwinki, które nagle przestały błyszczeć w właściwy sobie sposób. Biła z nich furia, jednak nie miał zamiaru się tym przejmować.
- Fenixa, gówno mnie wasze zdanie obchodzi. Zasnę sobie teraz przed szlabanem i tyle, okay? Nie zabiję się. Jestem Malfoyem.
- I idiotą! Najwyraźniej tu u was genetyczne! - krzyknęła i obrażona opuściła pokój. W niewidocznej dla niej odpowiedzi tylko pokręcił głową. Pospiesznie ubrał się w piżamy. Położył się, ale długo nie mógł zasnąć. Tyle ludzi zginęło przez niego. Przez niego. Powtarzał to zdanie niczym mantrę, coraz mocniej się w tym utwierdzając, choć nie zabił żadnego z nich. Przypominał sobie ich pogrzeby. Swoje przebrania używane po to by nikt go nie rozpoznał. Łzy napłynęły mu do oczu i zaczęły powoli moczyć poduszkę. Nie wycierał ich, cały czas wpatrywał się w sufit. Był tak potwornie samotny... Zastanawiał się, czy gdzieś jest ktoś, kto go uratuje? Zasnął, ale śniły mu się obrazy z tego dnia i twarze tych wszystkich ludzi, za których śmierć czuł się winny, mimo że za nią nie odpowiadał.
     Spóźnię się. - pomyślała Hermiona, biegnąc na Obronę Przed Czarną Magią. Zaspała przez Krzywołapa, ponieważ całą noc mruczał jej nad uchem i wczepiał pazury w pościel. Dopiero nad ranem udało jej się wyrzucić go za drzwi bez głośnych, drapiących protestów. 
- Parszywy kocur. - mruknęła patrząc na podrapaną dłoń, w tym samym czasie wbiegając do sali. Zajęła miejsce obok Ginny, właśnie wtedy gdy wszedł nauczyciel. Nie wiedziała, że cały ranek szykował się z myślą o wcieleniu swojego planu w życie. Oceniła go jako nawet przystojnego Atramentowo czarne włosy, tak wyróżniające się wśród czupryn członków jego rodziny, lodowato niebieskie oczy i arystokratyczne rysy wzbudzały zainteresowanie, nawet jeżeli tylko chwilowe. Z daleka widać było, że to Malfoy. Mężczyzna stanął za katedrą, po czym zlustrował klasę wzrokiem. Wydawało się jej, że zawiesił na niej wzrok o kilka sekund dłużej niż na innych, Zignorowała ową myśl, uznając ją za irracjonalną.
 - Panno Granger, - zaczął nagle zamiast się przedstawić. - spóźnień się nie tłumaczy świetnym wyglądem. - uśmiechnął się całkiem przyjaźnie, ale od nadmiaru słodyczy można dostać mdłości. Prychnęła zdegustowana. Jego zachowanie jej się nie spodobało, było nieodpowiednie. - Nazywam się Ashton Abarax Malfoy. - kontynuował już zwykły torem nauczycielskich wypowiedzi. - Większość z was może znać mojego brata, Dracona. - krótka pauza dla westchnień i zazdrosnych spojrzeń ku Fenixie, siedzącej między blondynem a Zabinim. - Zostałem przyjęty na staż na stanowisko nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią. Mam zamiar zostać tu dłużej niż rok. - oznajmił, puszczając im oczko. Żaden uczeń jednak nie uwierzył w ostatnią część jego wypowiedzi. Uważano stanowisko profesora OPCM za przeklęte. Wystarczyło spojrzeć na jego poprzedników:
* Quirell- nosił Voldemorta pod turbanem.
*Lockhart- jedyną jego specjalną zdolnością były kłamstwa.
*Lupin- przeklęte pełnie księżyca!
*Moody (a raczej Crouch Junior)- niekonwencjonalne metody.
* Umbridge- sama teoria na wiele się nie przyda
* Snape- niech Książę Półkrwi wraca lepiej do eliksirów
*Anymous Carrow- Przwmiły facet! A te Crucio co co chwilę rzucał to takie zboczenie zawodowe...
- Wszyscy tu obecni przeżyli wojnę. - kontynuował. - Wiecie, więc jak sobie radzić. Ale wasza wiedza nie jest doskonała, często musieliście czerpać z tego, co umieli starsi. Jesteście pokoleniem, któremu się zdaje, że skoro umiecie praktykę,to nie potrzebujecie się uczyć. Tak nie jest. Świat magii nadal nie jest bezpieczny. - zakończył dramatyczną pauzą.
- Przez takich ludzi jak ty...- powiedziała Hermiona. Nie bała się wygłaszać swojego zdania, gdy chodziło o takich ludzi, jak on. O byłych Śmierciożerców.
- Zabawne,panno Granger. - widziała jak dużo kosztuje go zbagatelizowanie jej opinii. - Na szczęście panna Granger i jej uroczy przyjaciele nas uratowali. - wypowiedział to bez cienia ironii, co spowodowało u niej lekką konsternację. -  Spokojnie,nie wie pani jeszcze wszystkiego. - pokiwał pobłażliwie głową. - I właśnie dlatego na moich lekcjach będzie więcej teorii! - ponownie mówił do wszystkich. - Praktyka jest wam znana lepiej,ale nie można rzucać zaklęć, nie wiedząc do czego służą. Wasze działania zostaną tylko podszkolone,dopracowane. Skupimy się na wiedzy, nie na czarach. - niewiele osób jęknęło z niezadowolenia. Większość doskonale wiedziała,że nie posiadają za dużo potrzebnych informacji. To był ostatni rok,ż eby je zdobyć. Poza tym, praktyki w ostatnich paru latach mieli aż nadto. A przecież niebezpieczeństwo jeszcze się nie skończyło. Zgodzili się na naukę teorii. Klasnął w dłonie jak przedszkolanki, które przypomniała sobie Hermiona. Gdy była mała właśnie to robiły na sygnał, że zasady wyjaśnione i można zaczynać zabawę. - Dobrze kto mi powie jak uniknąć Avady? - zapytał z przesadnych entuzjazjem. 
- Nie da się- odparła z niezachwianą pewnością Granger. - No chyba, że ktoś stworzy...
- ... Kamień Filozoficzny. - dokończyła Romanow dziewczyna.
- Kamień Filozoficzny? - powtórzył jak echo czarnoskóry.
- Tak, istnieje, owszem, ale jest ciężki do przygotowania. Należy wybrać starannie trzynaście dziewczyn, zgwałcić je i pobrać im podczas tego gwałtu krew. Te dziewczyny określa się mianem wielkiej trzynastki i nazywa kamieniami szlachetnymi, bursztyn, opal, agat, szmaragd, cytryn, dwa karneole, jadeit, szafir, czarny turmalin, diament i rubin.- odpowiedziała zblazowanym tonem. To jej wyzucie z emocji nie podobało się Draconowi, aż za dobrze wiedział, że było wynikiem obcowania z ludźmi Czarnego Pana i nieustannego życia w strachu. Nienawidził mówienia bez uczuć o sprawach, które tych uczuć wymagały. Ojciec nigdy nie pokazywał, co czuje naprawdę. Ludzie jego pokroju też tak robili. To powodowało ciarki.
- Czekaj chwilę, Fen. Mówiłaś o trzynastu dziewczynach, wymieniłaś dwanaście. - zauważyła panna Granger. Uważała, że Fen zachowuje się strasznie nieodpowiedzialnie mówiąc o czymś tak groźnym i poważnym tonem pogodynki z mugolskiej telewizji. Gratuluję,szlamo! - pomyślał starszy Malfoy. - 10 punktów dla Gryffindoru! - zakpił w głowie.
- Ostatnia jest Córka Filozofa, składają ją w ofierze.- wzruszyła obojętnie ramionami. Nie pierwszy raz o tym musiała mówić. Życie nauczyło ją ukrywać emocje, kreować się na silną, mocną, obojętną, nieustraszoną. Zrobiła tak i tym razem, żeby nie pokazać z jak bardzo złymi wspomnieniami związana jest ta formułka.
- Salazarze, alchemicy to nie ludzie!- skomentował Draco, chcąc rozluźnić niego grobową atmosferę. Fenixa uśmiechnęła się krzywo.
- Alchemik to nie człowiek. Alchemik to ktoś, kto zapragnął zostać uczniem, który przejmuje miejsce mistrza. - odparła
- I tymże, jakże dramatycznym akcentem skończymy tą dyskusję!- uciął Ashton i dokończył lekcję. Po pół godzinie rzucił :
- Koniec zajęć, możecie iść. Wszyscy poza panną Granger. Za karę za spóźnienie i pyskówkę polecam pomóc mi sprzątać klasę. Do widzenia! - Została w klasie wściekła i upokorzona.
- Słucham? - spytała zadziornie.
- Nie musisz mnie słuchać. Ale tu są papierki. Jakbyś mogła.-uśmiechnął się aż zbyt miło a ona rzuciła zaklęcie. Otworzyła też okno i sprawiła, że dwa wulgarne rysunki zniknęły z ławki.
- Gotowe.-wycedziła.
- I widzisz? Nie gryzę. Chyba,że ktoś bardzo prosi. Nie musisz być niemiła. Jesteśmy po tej samej stronie. - rozłożył ramiona w przyjaznym geście.
- Teraz. Całą wojnę było inaczej. - zauważyła.
- Ludzie się zmieniają. - podał jej rękę.
- Nie sądzę. - wyszła bez podania dłoni.
     Draco czekał kilka godzin, żeby w końcu ją zobaczyć. Nie chciał, żeby wygadała o ich wtopie całej szkole. W końcu! Spódniczka podciągnięta najwyżej jak tylko się dało, porozpinana koszula, mocny makijaż i wylakierowane włosy. Cholernie wyzywająca. Tak bardzo jego... Jego? Obrzydziło go to. Nie chciał takiej przyjaciółki, dziewczyny, żony! Ona nie miała charakteru tylko pazur. Nie potrzebował kota a kobiety. Podszedł do niej spokojnie i siląc się na uśmiech spytał :
- Ast...- to słowo ledwo przechodziło mu przez gardło. - Słuchaj...głupia sprawa, nie?
- Bardzo, ale ok, co nie? Już dobra.. .-irytująco żuła gumę balonową.
- Na pewno?- I po co się durniu pytasz? Jak na pewno to zmiataj!
- Na pewno! Szlaban i już, po sprawie. Ale kiedyś to dokończymy?
- Tak, kiedyś tak...- pocałował ją mocno w usta, wcale nie wierząc w swoje potwierdzenia i zniknął w tłumie uczniów tłoczących się na korytarzu.
     Hej! Mam nadzieję, że Wam się podobało. W następnym rozdziale wkroczymy już na właściwe tory akcji, a tym czasem... zapraszam do komentowania!