poniedziałek, 20 lipca 2015

4. "Calcinatio" – Ignis aurum probat

     Dla Anny-medium, bo jako jedyna się wybiła komentując posty. Dziękuję.
Dziś już zacznie się konkretna akcja. Miłej lektury :)!
     Zbliżała się osiemnasta, godzina szlabanu. Cholerna Sprout... Co ona sobie wyobrażała?! Pofiglować nie można?! Żeby jeszcze figlować, gówniarskie macanki w pustej klasie, wszyscy tak robią, no dobra, większość, ale robią... I co tu aferę robić? Wariatka! Oburzony poprawił włosy przed lustrem. Miał na sobie dużą, szarą bluzę zakładaną przez głowę i czarne spodnie od mundurku. Wieczór był chłodny. Bał się, że będzie mu kazała biegać po lesie i coś zrywać. Psycholka! Chwycił za różdżkę zarówno swoją jak i tą pożyczoną od Blaise'a, i wyszedł ze swojego dormitorium. Zabiniego nie było, więc nie robił problemów, poza tym zgodził się na pożyczkę. Malfoy próbował pocieszyć się tym, że przynajmniej podczas szlabanu nie będzie trajkotać mu nad uchem połowiczna winowajczyni tej sytuacji. Greengrass dostała oddzielną karę. Cóż, biorąc pod uwagę za co ich ukarano, nie było co się dziwić... Stawił się pod pokojem nauczycielskim parę minut po czasie. Sprout czekała na niego z karcącym wzrokiem.
- Spóźnił się pan, panie Malfoy! - wytknęła, gromiąc go spojrzeniem.
- Przepraszam, szukałem bluzy... - rozłożył ręce w geście poddania się. Nic nie odpowiedziała, tylko ruszyła w stronę swoich ukochanych szklarni. Draco przewrócił oczami, ale podążył za kobietą przybierając ostentacyjnie znudzony wyraz twarzy. Suka. - przemknęło mu przez głowę. Za macanki po ciemku w pustej sali dać szlaban? A co on miał zrobić? Zabrać łatwą Astorię do swojego pokoju? Nie do pomyślenia! W cholerę z tym, że Blaise mógłby ich nakryć, gdzie tam, zero zrozumienia dla uczniów. I tak największy cyrk byłby, gdyby nakryła ich Fenixa! To dopiero byłyby jaja! Cały dzień, poza OPCM, udawała, że go nie zauważa. Potrząsnął głową, przywracając swoje myśli na właściwy tor. ŻADEN SZANUJĄCY SIĘ FACET nie mógłby przyprowadzi Greengrass do domu, a zwłaszcza do własnego łóżka! I jaka niby demoralizacja? A kto wygląda jak szmata? Na pewno nie on! Jak już to mogło być tylko ma odwrót. Westchnął ciężko, gdy usłyszał czyjeś kroki. Zatrzymał się i spojrzał w stronę, z której dochodziły. Zobaczył Granger. Wydawała się jakaś przyciszona i zmizerniała. No cóż, wojna zmienia ludzi. Wszystkich bez wyjątku. STOP! Draco, idioto przestań o niej myśleć! To zwykła kujonica, nie warta twojej uwagi. -  skarcił się w myślach. Jak on mógł zacząć w ogóle o niej myśleć? Kujonica, Gryfonka, przyjaciół Pottera, wróg już od ładnych paru lat, a od dziś, na dodatek, obiekt przyjaznych zaczepek jego brata. Właśnie. To ostatnie wzbudziło u niego gęsią skórkę. Wszystkie dziewczyny, którymi wcześniej interesował się jego brat kończyły bez cnoty i ze złamanym sercem, podczas, gdy dla Ashtona były to tylko niewinne gierki. Strach pomyśleć, jak skończyłoby się to dla zbyt emocjonalnej Granger... Wraz z ową myślą, przyszła decyzja. Nieważne kim dla siebie byli, mimo wszystko powinien ją ostrzec przed Ashem. Starszy Malfoy był cholernie niebezpieczny i nie miał sumienia już od narodzin. Nikt nie zasługiwał na bycie przez niego wykorzystanym. Czuł, że będzie musiał przemówić któremuś do rozsądku. Najpierw postawił na Granger, była zdecydowanie mądrzejsza od jego brata.
- Dobry wieczór, pani profesor. - Hermiona przywitała się grzecznie ze Sprout. Co ona tu do cholery robi? zastanawiał się. Nie powinna planować ponownego ocalenia świata z Chłopcem-Który-Przeżył-By-Być-Pod-Pantoflem-Ginnynatora 5000? zaśmiał się w duchu, przypominając sobie określenie Weasley, wymyślone przez Blaisa.
-Witaj, Hermiono. Tutaj mamy delikwenta. - profesor wskazała na niego głową. - Dzisiaj wieczorem muszę zająć się w Skrzydle Szpitalnym organizacją zapasów ziół. Co jest, czego nie ma, co tam dać. Z panią Pomfrey będziemy miały bardzo zajęty wieczór. Ciężka robota. Niech on trochę posprząta w szklarni, odechce się demoralizacji uczennic. Panie Malfoy, panna Granger będzie pana pilnować. Oddaj jej swoją różdżkę lub różdżki. - miała surowy ton. - Jakby co to wal go zaklęciem. - zwróciła się do Gryfonki. - Przyjdę o 20! - odeszła chichocząc. Skierowali się ku szklarni. Po dotarciu na miejsce,  Hermiona mająca aktualnie aż 3 różdżki, usiadła spokojnie na krześle i zaczęła czytać. Dracon od razu wziął się do pracy. Najpierw pozbył się zwiędłych roślin, postem umył wszystkie donice, wytarł dokładnie stoły i parapety, zaczął zamiatać. W końcu odezwał się :
- Co chciał od ciebie mój brat? - zmroził go jej obojętny, lodowaty wzrok. Musiała pobierać lekcje u Romanow.
- Nie twoja sprawa.- odparła i wróciła do lektury, ale nie mogła się skupić, więc dodała -Nic ciekawego. Miałam trochę ogarnąć klasę. Tyle.- zakończyła, wzruszając ramionami.
- Uważaj na niego, Granger. - wkurzyła się. Jakim prawej ten pieprzony arystokrata będzie jej mówić co ma robić!?
- Pozwól, że sama o tym zadecyduje, dobrze? A zresztą, co cię obchodzi jakaś brudna szlamą?- spytała.
- Zamknij się Granger. Nie nazywaj się szlamą. Z tego, co widzę, to jesteś przynajmniej w miarę czysta i umyta, a jak po prostu znam swojego brata. Wiem na co go stać. - syknął.
- Na pewno nie na więcej od ciebie! - odparowała. Coraz bardziej traciła kontrole nad emocjami. Nie miała najmniejszego zamiaru wyznawać mu że ten cały Ashton ją cholernie niepokoi, a co dopiero przyznawać rację! Nie i już! - Malfoy, a za co masz szlaban? - po chwili ciszy zadała pytanie. Skrzywił się. No pięknie. Nie mogła zadać bardziej durnego pytania!
- Nie twoja sprawa, Granger! - zirytował się.
- Pilnuję cię, więc trochę moja. - powiedziała spokojnie.
- Nie powinno cię to obchodzić! - odparł.
- Ale jest inaczej! - wycelowała w niego palcem i nagle usłyszeli krzyk. Zdębieli.
- To nie ja! - podniósł ręce w geście obrony.
- Ja też nie! Cholera, trzeba to sprawdzić! - rozejrzała się na boki.
- Oddaj mi różdżkę. - wysunął ku niej otwartą dłoń.
- Nic mi nie zrobisz? - zapytała. Sekundę później zmieniła zdanie -  A zresztą, mam dwie inne, łap.-rzuciła mu. Złapał w locie. Razem wybiegli ze szklarni i rzucili się pędem w stronę wrzasku. Dobiegli do wielkiego dębu, nie opodal jeziora. To, co Hermiona tam zobaczyła, wryło jej się w pamięć jak okropna twarz Voldemorta. Przy drzewie leżała naga dziewczyna z ich rocznika, cała we krwi i siniakach. - To Parkinson. - wyszeptała zdjęta strachem i przerażeniem
- Co? - jęknął zduszonym głosem. Nie chciał w to wierzyć.
- Nie ruszaj nic. - potrząsnęła gwałtownie głową. - Nic. - zaznaczyła dla pewności. - Szklarnia. Biegnij. Zawołaj Sprout. - krótkie polecania, trzęsące się kolana, drżące dłonie, przyspieszony oddech.
- Chyba zwariowałaś. - skarcił ją, starając się trzeźwo myśleć, choć zbierało mu się na mdłośi i nie był w stanie patrzeć na biedną Pansy. - A jak ten ktoś tu po nią wróci? - zapytał, chcąc dotrzeć do Hermiony.
- Po co? Popatrzeć?! - krzyknęła zestresowana. Widziała wiele przerażających, strasznych rzeczy, jednak myślała, że to koniec, że nie będzie zmuszona oglądać kolejnych. Wszyscy, którzy przeżyli wojnę czuli się bezpieczni, przynajmniej na 80 - 90 %, kto mógł przypuszczać jak bardzo w błędzie była, na przykład Parkinson?
- Ty leć. Nie zostawię cię tu.- twardo obstawiał przy swoim.
- Cholerny superbohater... - z rozłożonymi bezradnie dłońmi rozważała to, co powinna zrobić.
- Cholera!- zaklnął. Hermiona stała niczym posąg. Spojrzała na Pansy, ale musiała spojrzeć gdzieś indziej, żeby się nie rozpłakać. - Granger wyślij patronusa do nauczycieli. - rozkazał. Podjęła decyzję. Odbiegła w stronę zamku. Po drodze wielokrotnie starała się wysłać srebrną wydrę, ale ani razu jej się to nie udało. Gdy dobiegła do szklarki, na przeciw wyszła jej Sprout.
- Czemu praca nie skończona? Gdzie ty biegasz? A Malfoy? Zostawiłaś go samego?! - sypała pytaniami,
- Ja... Parkinson... drzewo... - wydyszała, zmęczona po szybkim biegu.
- Co? Pansy?! Kolejna demoralizacja?! - oburzyła się.
- Ona.. ktoś ją zgwałcił! - z trudem wyrzuciła z siebie Hermiona. Sprout była już tak blada jak lilia wodna.
- Co?! Gdzie?! - krzyknęła przerażona.
- Drzewo nad jeziorem. Malfoy przy niej został. - dodała, powoli, choć odrobinę się uspokajając. Wzięła głęboki oddech. - Kazał mi biec do pani i wysłać patronusa do pani Pomfrey. - dodała. - Wysyłałam, ale na próżno. - usprawiedliwiła się.
- Natychmiast mnie tam zaprowadź, dziecko! - nakazała nauczycielka. - po drodze został wysłany jeszcze jeden patronus, tym razem się udał. Był on jednak dziełem zielarki. Gdy dotarły na miejsce Ślizgon cudził Pansy.
- Nie mogę jej dobudzić.- wyznał zbolałym głosem.
- Panie Malfoy, niech się pan odsunie! - rozkazała profesor zielarstwa, starając się nie panikować.
Dracon miał jeszcze bardziej bladą twarz niż zazwyczaj. Nie mógł pojąć jak ktoś mógł zgwałcić Parkinson. No bo : kto by chciał? Kto przy zdrowych zmysłach to by zrobił? Gwałt na Pansy był równy samobójstwu, jej rodzice byli wpływowi, ona lubiana, aurorzy teraz pracowali na pełnych obrotach, lepiej niż kiedykolwiek, on i Blaise, przecież ją lubili, gdyby tylko powiedziała, może i była głupia, ale jednak... Jak to, jak, czemu, dlaczego, nie, nie, nie, nienienienienie.... Wziął głęboki oddech na uspokojenie. Już miało nie być podziału na Śmierciożerców i całą resztę. Już miało być dobrze...A jednak nie, nie, nie, jeszcze nie, jeszcze nie tym razem, nienienienie... Hermiona nagle zaczęła płakać i się trząść, adrenalina puściła, tego wszystkiego było już dość. Draco podleciał do niej i złapał ją w ramiona, zanim opadła na ziemię.
- Panie Malfoy, niech pan ją stad zabierze! - usłyszał komendę wypowiedzianą drżącym głosem. Zupełnie nieświadomie objął prawie mdlejącą Hermionę i udali się do zamku. Zapowiadał się dłuuugiii wieczór... Setki pytań, wręcz przesłuchania, zapewne jakieś chore podejrzenia. Pięknie. O tym właśnie nie marzył, o znalezieniu się w centrum wydarzeń. Oczekiwał jedynie spokoju, a los regularnie pozbawiał go szans nawet na to. Teraz z niecierpliwością oczekiwał możliwości pogrążenia się w smutku i tego, że jego serce przestanie bić w tak szalonym tempie. Najbardziej w tym wszystkim było mu żal Pansy. Miał przecież serce. Darzył ją sporym sentymentem, może nawet lubił, nie tak jak Blaise, ale trochę lubił, nikt nie zasługiwał na coś takiego. To było złe, chore... Robiło mu się niedobrze. Zdał sobie sprawę, że nadal ciągnie ze sobą na wpół nieprzytomną Granger. Zemdliło go na myśl, że ją także będzie musiał cucić. Nawet nie chodziło tu już o jej pochodzenie. Dawno zaczął być dobry, skończyły się uprzedzenia. Ale ona... nie, fu. Wredna, czepialska, małostkowa, zapatrzona w swoich przyjaciół i swoją wiedzę. Nie chciał jej dotykać nie przez czystość krwi lub jej brak. Kiedy pierwszy raz ojciec kazał mu zranić skrzata, a on odmówił, za co zaserwowano mu cios pięścią z sygnetem prosto w twarz, zauważył, że ta cholerna krew nie jest błękitna, tak jak rzekomo miała być, a zraniony, ostatecznie przez ojca, skrzat krwawił nie szlamem, tylko taką samą substancją. Wcześniej Draco miewał wypadki z ranami otwartymi, jednak nigdy nie zestawiał zestawiał swojej krwi z cudzą. Zrobił to wtedy, po raz pierwszy, mając trzynaście lat. Dwa lata później już szpiegował dla Zakonu. A co do Granger, nie dotknąłby jej przez wieloletnie złe relacje i fatalny charakterek. Dotknął ją w taki sposób jak dziś tylko raz, w Malfoy Manor, ale obiecał sobie nie robić tego więcej, bo niezręcznie czuli się oboje, tylko, że teraz ona... mdlała. Nie było wyboru, Całe jego życie było jednym wielkim brakiem wyboru z małymi prześwitami samodzielnych, w większości mądrych decyzji. On nie był zły. Wszyscy go oceniali. Ale nikt nie postawił się na jego miejscu. Potter nie miał do straty rodziny. Granger swoją zabezpieczyła a Łasica był głupi i u niego ryzykował każdy. Jednak Draco nie posiadał zbyt wielu możliwości. Miał rodziców, ale oni go w to wpakowali. Jako pierwszy z całej rodziny zaryzykował. Nie żałował. Tylko czuł się potwornie, że zginęło tyle ludzi, że przez niego, jego rodzinę tyle innych istnień... Nie, stop, wolał o tym nie myśleć. Teraz wpakował się w kolejne kłopoty. Żeby tylko ta dziewczyna z tego wyszła. Nie chciał użyć słowa ''idiotka'', nawet on nie posunąłby się do tego. Po tym co się stało... Nie wiedzieć czemu czuł się winny. Mogli iść wcześniej, zareagować. Ale nie zrobili tego. Tylko....cholera! O czym on myśli?! Nic nie słyszeli wcześniej. Nie musi sobie dokładać do zmartwień jeszcze tego. Teraz jest tam Pomfrey, Sprout i pewnie ten idiota, opiekun ich domu. Poradzą sobie, poradzą, poradzą. W końcu dotarli do zamku. Minęli się w drodze do Skrzydła Szpitalnego z Ashem.
- O matko! - wykrzyknął z udawanym przerażeniem. - Dostałem patronusa o Pansy! Czy wam też coś jest? - zapytał, nie dając bratu szansy na odpowiedź. -  Hermiona? - od razu podszedł bliżej dziewczyny,
- Dla ciebie raczej panna Granger. - poprawił go brat. - I nam nie jest nic. To chyba szok. - uspokojony Ashton kiwnął głową. - Lecę, potem do was wpadnę. - dodał na odchodne.
- Żeby nas dobić? - zakpił Dracon.
- Zabawne.Troszczę się o młodszego brata. - uśmiechnął się
- To troszcz się o mnie z dala ode mnie. - Ash udał rozbawienie i pobiegł na błonia. Atak na szlamę?Proszę bardzo, chętnie by popatrzył. Ale atak na czystokrwistą osobę?! No nie! Sam dorwie gnoja! z tym postanowieniem dobiegł na miejsce.
     Dotarli do skrzydła szpitalnego. Draco już nie siląc się na delikatność schylił się i opuścił Hermionę na łóżko. Usiadł na kolejnym stojącym w tym rzędzie.Wypadałoby powiadomić dyrektorkę, zwłaszcza jeżeli tamci jeszcze tego nie zrobili. Minerwo,przybądź! Wyciągnął różdżkę i próbował stworzyć patronusa. Nieudolnie. Jedna próba, druga, kolejna. Szlag! Dlaczego się nie udawało?Jeszcze jedna próba. Nadal nic się nie zmieniło. Zastanowił się czy jest tak bardzo do niczego, że nie potrafi wysłać patronusa? Mógłby tam iść, ale zostawienie Granger samej to nie był dobry pomysł. Przeżyli szok. Musiał się uspokoić i następnym razem na pewno mu się uda. Marne pocieszenie,ale zawsze jakieś.
     Fenixa leżała na łóżku narzeczonego, ignorując ciszę, która zapadła jakieś pięć minut wcześniej. Dlaczego ona się w ogóle zgodziła na to spotkanie? No dobra, wolała spędzać czas w towarzystwie Blaisa niż tej idiotki Davis, z którą dzieliła dormitorium, ale zaczynało jej się powoli nudzić. Nawet bardzo. Westchnęła i przewróciła się na brzuch.
- Zabini, po co mnie tu sprowadziłeś? - odezwała się, patrząc na chłopaka, opartego o łóżko. Siedział na podłodze, ale w dalszym ciągu był dość wysoki. I przystojny. Fenixa nie mogła mu tego nie przyznać. Ciemnoskóry miał genialne oczy, w których każda dziewczyna chciałaby się zatopić bez pamięci. Do tego te pełne usta, wręcz stworzone do pocałunków. Ciekawe, jak słynny casanova Slytherinu całuje... Cholera, Romanow, idiotko! Uspokój się! zganiła się w myślach. Nie mogła tak myśleć. Nie mogła. Musiała zachować dystans. Jeśli zakochałaby się w nim, było by tragicznie i skończyłoby się zapewne złamanym sercem i depresją. Blase na pewno weźmie po ich ślubie kochankę, to nie ulegało wątpliwością, zwłaszcza jeżeli ktoś znał jego dotychczasowy tryb życia. A ona? No cóż, ona będzie zwykłą maszynką do robienia dzieci.
- Sam nie wiem. - chłopak wzruszył ramionami i upił Ogniste. Zaczęła się zastanawiać czy tak ma wyglądać jej życie : siedzenie z nim i picie?
- Super. Nudzi mi się! - poskarżyła się. Nagle do dormitorium wparował Theodor Nott, Austin Cabbot, Daphe Greengrass i Tracey Davis. Co tu robi ta idiotka? fuknęły myśli. Chłopcy wydawali się okay, ale ona? Przecież Fen po to tu przyszła, żeby z nią nie siedzieć!
- No, gołąbeczki! Koniec tego gruchania, bierzemy się za imprezę!- oświadczył wesoło Cabbot, rzucając się na łóżko koło Fenixy.
- Popieprzyło cię czy jak? Mamy jutro lekcje, idioto. - prychnęła przyszła pani Zabini. Jednak jej narzeczonemu to nie przeszkadzało. Z ochotą przygotował pokój na imprezę, transmutując łóżko przyjaciela w wygodną kanapę.
- Chyba się nie boisz, Romanow?- zakpiła Davis, siadając podejrzanie blisko Blaisa.
- Nie jestem Gryfonką, Davis! Mi, gadkami o odwadze i strachu, nie wjedziesz na ambicję.- odparowała. Zeskoczyła z łóżka i podeszła do drzwi.
- Gdzie idziesz, Fen?- zapytał Zabini.
- Przykro mi Blaise, ale ja nie mam najmniejszego zamiaru umierać jutro na lekcjach. Na razie! - rzuciła przez ramię i wyszła z dormitorium.
- No i cudnie! - klasnęła w dłonie. - Może pójdę po Pansy, co? Tak w zamian. Ta wywłoka, Fenixa, nie pasuje do naszego towarzystwa. - mruknęła Tracey, mając nadzieję na świetną zabawę.
-Obraź ją jeszcze raz, to nie dożyjesz świtu, Davis. Ta dziewczyna jest nietykalna. - warknął czarnoskóry w nagłym przypływie emocji.
- Salazarze, Blaise! Dajże spokój! Kim ona dla ciebie jest? Przykleiła się do ciebie, gorzej niż Astoria do Draco!- Daphne spiorunowała Tracey wzrokiem. Nie cierpiała, gdy ktoś wspominał przy niej nierozgarnięte zachowanie jej siostry.
- A to, że jestem jego narzeczoną, idiotko, pewnie się nie liczy, co? - wszyscy jak na komendę odwrócili się w stronę drzwi, w których stała Fenixa z uśmiechem tak często prezentowanym przez Draco jeszcze na trzecim, czwartym roku, czasem nawet w połowie piątego.
- SŁUCHAM?!- zawołała Daphne - Zabini, czemu nie powiedziałeś? Czarnoskóry wzruszył obojętnie ramionami.
- Tak wyszło.- odparł i spojrzał na narzeczoną. - Zapomniałaś czegoś? - zapytał jakby nic się nie stało.
- Tak. Różdżki.- podeszła do łóżka i wzięła swoją własność.
- Myślałam, że pani Zabini ma lepszy gust i nie wybierze ci dziwki na żonę. - przegięła. Cabbot posłał przerażone spojrzenie Blaise'owi, gdyż jako jedyny zobaczył ognistą furię w oczach Litwinki.
- Ja jestem dziwką, tak? No cóż pomyślmy... Daphne, kto dał się przelecieć połowie tej szkoły?
- Hmm, Tracey.- stwierdziła panna Greengrass, stwierdzając, że lepiej stać po stronie Romanow.
- Pytanie następne: kto wskakuje do łóżka, za drogie prezenty? - syknęła.
- Tracey! - Daphe udzieliła kolejnej odpowiedzi z nieukrywaną radością.
- I pytanie ostatnie: kto przypieprza się do cudzych chłopaków? - uśmiechnęła się złośliwie.
- Patrz, odpowiedź wyżej.- oznajmiła ponownie nowa koleżanka Fenixy. Siostra Ast była zdziwiona, że ta dziewczyna wie aż tyle o pannie Davis, która była na skraju łez.
- Zamknij się! Nawet nie jesteś arystokratką! Nikt nie zna nazwiska Romanow! Bo niby z czego słyniecie!? - wrzasnęła w odpowiedzi Tracey.
- Z bogactwa. -westchnęła Daphne.
- Z wpływów w Europie Wschodniej. - dodał Cabbot
- Z pięknych kobiet. - Blaise posłał perskie oczko, przyszłej żonie.
- Z alchemii.- dokończyła rudowłosa. - A co ci z tej rzekomo czystej krwi, co, Davis? Twoi rodzice są na skraju bankructwa, prawda? - nie czekała na odpowiedź, widząc minę rywalki, prychnęła z pogardą, odwróciła się i rzucając zdawkowe Dobranoc przez ramię, wyszła z pieczary Smoka i jego najlepszego kumpla.
Witajcie!
Nowy rozdział rozpoczyna akcję i (tak mi się wydaje) rozjaśnia odrobinkę postać panny Romanow. Chciałabym, żebyście, o ile oczywiście macie chęci, w komentarzach, przedstawili swoje domysły na temat tytułu rozdziału. Ten kto będzie najbliżej zdobędzie dedyk!
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Pozdrawiam, Eleonora.

8 komentarzy:

  1. Genialnie piszecie :) nie mogę się doczekać następnej notki ♡♡♡

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy :* I nowa notka nie wiadomo kiedy będzie...

      Usuń
  2. Nie ma co, ta cała Romanov to ma język cięty jak syberyjskie mrozy. chcę więcej

    OdpowiedzUsuń
  3. Fan a nie fanka dramione?Cudownie :)!
    Będzie więcej,możliwe,że już w sobotę,zapraszamy :)!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja tu się bawię w betę, ale jeszcze ani razu Was pożądnie nie pochwaliłam! Macie świetne poczucie humoru i wiecie, co to sarkazm. Idzie Wam coraz lepiej! W tym rozdziale niczego mi nie brakowało. Chętnie dowiedziałabym się więcej o historii Fenixy. Na razie wyobrażam ją sobie jako małą, tłustą, zakompleksioną kujonicę, która w końcu bierze się w garść, bo to jakże w moim stylu... ;D Mam nadzieję na taką retrospekcję :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy :). Tym bardziej doceniamy pochwałę :). Dziękujemy za wychwytywanie naszych błędów :). Komplementy napędzają do działania, teraz czuję się jeszcze mocniej zmotywowana! Dobrze, że w końcu spełniłyśmy Twoje oczekiwania :D. Zapraszamy do dalszego czytania :). Może będzie i retrospekcja :).
      Pozdrawiam, Eleonora.

      Usuń
  5. Cudo ;)
    Malfoy jednak ma jakieś uczucia (nawet martwi się o Hermionę)
    Biedna Pansy ciekawe kto jej to zrobił?
    Narzeczona Blaise'a ma cięty język poradzi sobie z każdym ;)

    Pozdrawiam
    Arcanum Felis
    http://ingis-at-glacies-dramione.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A no czasem się zdarza, że ma ;). Oj, tak, ten mój Draco jest bardzo uczuciowy i dość często się martwi :D.
      Co do Pansy : spokojnie, dowiesz się wszystkiego :).
      Poradzi, dokładnie tak! :D.
      Pozdrawiam, Eleonora.

      Usuń