niedziela, 18 grudnia 2016

14. "Początki śledztwa" – Ignis aurum probat

     Mogłabym przepraszać i obiecywać. Nie będę. Mogłabym wyjaśnić co się działo, snuć wspomnienia i wyliczać co się działo w tym roku, właściwie od września. Daruję sobie. Od września 2016 daje mi popalić. Mam przy sobie ważne dla mnie osoby, nie załamuję się, głowa do góry. Od dziś koniec z obietnicami. Nie proszę o wybaczenie, bo go nie oczekuję, nie sądzę też, że się gniewacie. To moje osobiste sprawy spowodowały, że uwaliłam. Nie biorę winy całkiem na siebie, ale też nie zamierzam się tłumaczyć. Przykro mi. Bez obietnic, ale z deklaracją : w przyszłym roku nadrobię, jak tylko się da. Nie zniechęcajcie się do mnie. Poprawię się, po prostu czasem kiedy coś się psuje musimy poczekać aż się naprawi, a innym razem, choć my to naprawiamy, to zajmuje to czas. Nie chcę współczucia, litości ani przewrotów oczu i myśli, że to głupie wymówki. Niczego nie oczekuję poza tym, że miłość do mojej historii, ciekawość o losy bohaterów miniaturek i opowiadania, będą silniejsze niż złość na mnie. Dziękuję. Cały czas byłam z Wami, nawet jeśli tylko myślą czy sercem.
Nie wiem jak rozdział, starałam się, ale jednocześnie nie chcę składać deklaracji, że jest świetny. Sami oceńcie. Mimo wszystko, kochani wielkie <3 dla Was. Miłej lektury :)!
Oraz naturalnie zdrowych, pogodnych świąt z bliskimi, uśmiechu, szczęścia, mnóstwa cudownych ff i książek!
     Zaraz po śniadaniu, na którym Hermiona nie zauważyła Malfoya, dwie Gryfonki udały się na lekcje. Tego poranka Granger nie czuła w gardle guli hamującej głód, szczęśliwa z powodu pogodzenia się z przyjaciółką próbowała nie myśleć o nocnych wydarzenia i zjadła nawet owsiankę z miodem, tak dla uspokojenia, dla pozorów normalności, o którą właśnie walczyła. Po wyjściu z Wielkiej Sali szybko podążały do miejsca, gdzie miały Obronę przed Czarną Magią, by choć chwilę porozmawiać w samotności
- Masz jakiś plan? Cokolwiek? - spytała Ginny, gdy w końcu dotarły pod klasę i mogły spokojnie wymienić się pomysłami.
- Wypytać innych. W plotce zawsze jest ziarno prawdy, tym bardziej w plotce rozpuszczonej przez jakąś Ślizgonkę. - weszły do pustego pomieszczenia.
- A niby jak chcesz to zrobić? Zakumplować się? To życzę powodzenia. - prychnęła przewracając oczami.
- Gin, głuptasie, zapominasz z kim masz do czynienia. - położyła torbę na ławce. - Poza tym, znam kogoś kto chętnie mi opowie wszystko, co wie. - uśmiechnęła się chytrze.
- Chodzi ci o Ashatona? Litości, błagam! To już lepiej będzie jak panna Zabiniego podziała w ślizgońskim terenie. - osunęła się z gracją na krzesło.
- To na nic. Ona z żadną z tych dziewczyn się nie koleguje, nie ufają jej i niczego się nie dowie, bo choćby nie wiem jak część z nich nie lubi Pansy, bardziej nie lubią Fen, więc nic jej nie powiedzą. Proste. - wzruszyła ramionami.
- A Daf? - drążyła temat wyjmując z torby pergamin, pióra i kałamarz.
- No nie wiem, spróbuję, ale wiesz, od niedzieli nie ma lekko. Zostanę po lekcji i pomęczę trochę Asha, czy jak tam każe na siebie mówić. Może to coś da. Zawsze jest, przecież opcja o buszowaniu wśród nich. Coś się wymyśli. - w tym momencie drzwi do klasy otworzyły się i wszedł Gryfon, a za nim trzy Ślizgonki.
- W to nie wątpię. - zdążyła dodać rudowłosa. Obydwie zamilkły nie mogąc w spokoju kontynuować tematu. Klasa stopniowo zapełniała się uczniami. W końcu pojawił się Malfoy. Za każdym razem, gdy ktoś wchodził Granger, trochę wbrew sobie, obracała się do tyłu. Kiedy napotkał jej spojrzenie tylko grzecznie kiwnął głową, pewny, że inni zajęci rozmowami nie widzą tego gestu. Hermiona lekko skinęła. Za nim wkroczył Zabini pogwizdując radośnie. Ostatnia przed dzwonkiem była Fen, ale przed pójściem do swojej ławki podeszła przywitać się z przyjaciółką buziakiem oraz słowami :
- Dziewczyno, co to się działo... - zanim skończyła rozległ się potężny huk, a z obłoku dymu wyłonił się starszy Malfoy. Widząc jego karcące spojrzenie, Fenixa była zmuszona usiąść. Widocznie nie był w humorze, ponieważ poza spektakularnym wejściem darował sobie uśmiechy i żarty, kazał czytać temat z książki, potem podyktował notatkę, na końcu zadał pracę domową i skończył lekcję. Tyle. Zero odwołań do licznych znanych mu anegdotek, żadnych docinków w stronę szepczących gdzieś z tyłu klasy, nawet nie poprawiał włosów! Nic, kompletnie. Hermiona, dodatkowo zaintrygowana jego zachowaniem, po skończonej lekcji powiedziała Weasleyównie :
- Poczekaj na mnie przed klasą. - pakowała się wyjątkowo wolno, tak by wyjść jako ostatnia. W końcu zostali sami. Uniósł wzrok znad sprawdzanych prac leżących na biurku.
- Coś nie tak? - zapytał.
- Miałam spytać o to samo. Jesteś dziś jakiś dziwny. - podeszła bliżej.
- Wydaje ci się. - machnął ręką, ale szybko zrozumiał, że może Gryfonka powoli łapie haczyk. - A co? Martwiłaś się? - starał się nie brzmieć bardzo kpiąco, bo nie chciał jej do siebie zrażać już w pierwszym,  poważniejszym odruchu zainteresowania jego osobą.
- Z natury jestem troskliwa. - świadomie kokietowała licząc na informacje.
- Wiesz, jestem twardym dawnym Ślizgonem. - jego głos w tamtym momencie przypominał huczenie sowy, zrozumiała, że celowo udaje dobrodusznego, zabawnego wujka, jednocześnie nawiązując do jej wcześniejszej niechęci. Pojęła, że będzie musiała udawać zmiany albo skruchę, jeśli chce uzyskać jakikolwiek rezultat.
- Podziały już podobno nie istnieją. - obojętnie wzruszyła ramionami. - Dla mnie na przykład nie ma barier między domami. - skrzyżowała ręce na piersi, by myślał, że jest lekko obrażona, by próbował ją udobruchać. Obydwoje grali, żadne nie wiedziało o grze drugiego.
- Tak mówisz? Więc wierzę ci na słowo. - z każdym jego zdaniem, z każdym kolejnym przyjaznym uśmiechem, czuła coraz mocniejsze, nieprzyjemne ciarki na plecach. Przebywanie z nim sam na sam nie zaliczało się do tego, co lubiła robić.
- Mam na to dowody, nie tylko słowa. - prychnęła. Wiedziała co powinna mówić, lata praktyk, lata przyjaźni z Harrym. - Przecież przyjaźnię się z Fen. - zaznaczyła. Przez kilka sekund panowała cisza. - I martwię się o Pansy. - dodała spokojniej, nadając sytuacji wydźwięk zdradzanego sekretu. W normalnych warunkach ciągnęłaby temat dalej, aż nie stałby się bardziej zakamuflowany. Teraz okoliczności były wyjątkowe.
- To miło z twojej strony.- nie bardzo wiedział co dodać. Odniósł wrażenie zwierzenia, nie chciał jej wystraszyć.
- Wiesz może... co u niej? - zmusiła się do spojrzenia pełnego ufnej nadziei. - Strasznie to przeżywam. - dodała. Nie kłamała, ta sprawa była, przecież dla niej na tyle ważna by rozpocząć własne śledztwo. Przez moment się zastanawiał, tym razem całkowicie szczerze. Nie wiedział ile może zdradzić. Doszedł do wniosku, że wie tak mało, iż powie wszystko. Świadomie westchnął ciężko chcąc by myślała, że po namyśle odsłania przed nią najskrytsze karty.
- Nadal nic lepiej, nic gorzej. Jej rodzice byli w szkole, Horacy - celowo użył imienia profesora, żeby pokazać jej jak ją lubi skoro jest przy niej taki wyluzowany. Ten podstęp wyczuła. - mówił mi, że zastanawiają się nad przeniesieniem jej do Munga, ale tu wszyscy pilnują jej spokoju, jest jedyną pacjentką. Poza tym, nie da się jej teleportować w takim stanie, mogą wystąpić problemy z transportem. Ministerstwo zabrało wszystkie listy, które otrzymywała od wybuchu wojny. Wiesz, Horacy ma okropnie długi jęzor kiedy się go o coś zapyta a jest w dobrym humorze.- spoufalenie mające być wynagrodzeniem za jej rzekome ''obrażenie się''. W duchu przybiła sobie piątkę, nie dowiedziała się co prawda wiele, ale to na razie wystarczyło.
- Znaleźli coś? - zignorowała uwagi o nauczycielu eliksirów. Stała tuż nad biurkiem. Spodobała mu się jej ciekawość, miał poczucie, że na coś ją złapał.
- Nie mam pojęcia, musiałabyś porozmawiać z kimś innym w tej sprawie. - wzruszył ramionami.
- Mają jakieś podejrzenia? - naciskała. Bawiło go to, dlatego też nie od razu powiedział o Slughornie. W końcu jednak uległ, obawiając się, że dziewczyna się podda, a on nic nie ugra.
- Pewnie tak, ale kto mi to powie? Horacy to co innego. Zmartwił się okropnie, to wszystko widocznie leżało mu na sercu, widziałem jak się męczy kiedy się dowiedział o zamiarze zabrania jej, spytałem co się stało i opowiedział mi o jej rodzinie. To dla nich wielki dramat, ale poza szkołą nikt nie wie, że ofiarą była Pansy, - normalnie powiedziałby ''Parkinson'', zdawała sobie z tego sprawę. Wypowiedzenia imienia dziewczyny było gierką, która z założenia pokazywała jego przejęcie się sprawą, dobre serce.- oni boją się wyjścia prawdy na światło dzienne. Poza tym, dziewczyna oberwała paroma klątwami, zakamuflowanymi z resztą, dało się je wykryć dopiero po paru dniach. Tyle wiedział Horacy, tym się ze mną podzielił, nikogo też nie było wtedy w pokoju nauczycielskim, może to dlatego, inaczej pewnie wyrzuciłby to z siebie komukolwiek innemu. - udając żal pokiwał smutno głową. -  Wiesz, nie jestem osobą, której się ufa i mówi wszystko, pewnie dlatego niemal zawsze wiem mniej więcej tyle co i uczniowie - dodał po chwili, sztucznie ubolewając.
- Jeśli ktoś tak cię traktuje to najwidoczniej cię nie zna. - wypaliła doskonale wiedząc co robi. Powiedzenie tego w w przypływie emocji było tylko na pokaz, tak naprawdę przez ostatnich parę lat życia stała się doskonałą aktorką. Udając speszoną cofnęła się o parę kroków.
- A ty mnie znasz? - uniósł brew przyjaźnie rozbawiony. Każdego dnia odgrywał Oscarowe role.
- Poznaję cię. - przyjemność sprawiało jej mówienie do niego na ''ty'', bo wtedy to ona była panią sytuacji.-  Niedługo pewnie poznam cię jeszcze lepiej. - zawiesiła głos chcąc uzyskać efekt złożonej obietnicy zbliżającego się spotkania lub bardziej prywatnej rozmowy. - Pójdę już, gdybyś się czegoś jednak dowiedział, daj znać. - zawstydziła się jeszcze mocniej
- Oczywiście, Hermiono. - zaakcentował jej imię, a ona zachichotała jak ostatnia idiotka. Naprzeciwko drzwi do klasy czekała na nią Ginewra.
- I jak? - zapytała, gdy tylko ruszyły na kolejną lekcję.
- Jej rodzice przy niej czuwają, myślą o przeniesieniu jej do Munga, ale nie nadaje się do tego na razie, bo oberwała jakimiś klątwami, które ujawniły się dopiero po paru dniach, a Ministerstwo wzięło jej listy. Nic więcej nie wie, nie ufają mu, wcale im się nie dziwię. Jak się czegoś dowie to ma mi dać znać.
- Myślisz, że da? - nie dowierzała.
- Myślę, że tak. Będzie szukał okazji do kontaktu. - przytaknęła.
- I co teraz? Czekamy? - nie dawała za wygraną.
- Mowy nie ma! - żachnęła się. - Po obiedzie wypytamy Fen, a potem jak się uda to Daf.
- A jeśli to nic nie da, to co? - poprawiła pasek czarnej torby.
- Ależ z ciebie pesymistka! Mówiłam ci o ostatecznej opcji. - prawie były na miejscu.
- Zdradzisz łaskawie co to takiego? - zarzuciła rudymi włosami.
- Eliksir wielosokowy. - puściła jej oczka po czym weszły do klasy.
     Draco od porannego picia z przyjacielem czuł się nieswój. Nie poszedł na śniadanie ze strachu, że wpadnie na Granger co wiązało się z mówieniem różnych grzecznościowych rzeczy, których nie miał ochoty mówić. Blaise nie nalegał, za to po wypiciu szklaneczki Ognistej na głowę, wlał sobie oraz Draconowi Eliksir Trzeźwości, który raz na dobę powodował otrzeźwienie po przyjęciu względnie małej dawki alkoholu. Czarnoskóry był jednym z ostatnich jedzących uczniów w Wielkiej Sali, z czego wynikało, że chociaż wyszedł z pokoju późno, to zostawił kumplowi dość czasu na samotne przemyślenia. Fen po kolacji z dnia wcześniej, kiedy to wróciła do dormitorium po posiłku by się wypłakać, darowała sobie śniadanie. Miała plan poza lekcjami pokazywać się tak rzadko, jak to tylko możliwe, co miało załagodzić plotki. Wyszła od siebie akurat o takiej porze, że minęła się z Malfoyem w Pokoju Wspólnym, więc z przymusu rzucił od niechcenia :
- Hej. - nie patrzył jej w oczy.
- Hej. Blado wyglądasz. Spałeś coś? - nie miał ochoty wdawać się w dyskusje. Od nadmiaru emocji kręciło mu się w głowie.
- Trochę tak, czuję się dobrze. - zbył ją, przyspieszył. Zaraz po wyjściu z siedziby Ślizgonów Romanow straciła go z oczu gdzieś w ogromnym tłumie. Miał ochotę uciec z zajęć, ale bał się konsekwencji, poza tym, był zbyt zmęczony na kolejne nadrabianie. Przechodząc koło WS dostrzegł Zabiniego pędzącego w jego kierunku, zaczął iść prędzej. W uszach mu szumiało, w ustach czuł smak zgnilizny, kręciło mu się w głowie. Marzył o dotarciu do klasy i opadnięciu na krzesło. Po wejściu, niestety, od razu napotkał wlepione w niego oczy Granger. Kiwnął jej nieznacznie, uspokajając samego siebie, że gdyby miała rozpuścić jakąś plotkę, już by to zrobiła. Jego brat jak zwykle zrobił mnóstwo niepotrzebnego szumu wokół siebie, ale przynajmniej na lekcji  przestał odgrywać kabareciarza. Zastanowiło to Draco, owszem, przyznał to przed sobą, ale był na to wszystko zbyt zmęczony. Siedząc w ostatniej ławce miał komfort szybkiej ucieczki zaraz po dzwonku, prosto na Zielarstwo. Pierwszą naprawdę dobrą rzeczą jaka go tego dnia spotkała był fakt, że przynajmniej nikt go nie zagadywał.
     Do obiadu tematu dochodzenia nie poruszano. W momencie rozpoczęcia posiłku członkini Golden Trio zaczęła się niespokojnie rozglądać.
- Szukasz Fenixy? - spytała Ginny znad zupy.
- Zgadłaś. Chcę, żeby moja rozmowa z nią wyglądała naturalnie. - schowała włosy za ucho.
- To robisz wszystko, żeby tak nie było. - parsknęła.
- Wyszłam z wprawy. - mruknęła nieśmiało. Niespodziewanie zaczęła szukać czegoś w torbie.
- Hermiona, tam kryje się rozwiązanie zagadki czy coś? - odkąd czuła się na nowo potrzebna przyjaciółce czuła się znaczenie lepiej.  Herm wyjęła kawałek pergaminu i nasączone atramentem pióro.
- Lepiej, napiszę liścik do Daphe i dam go Fen! - pochyliła się nad kartką. Po chwili skończyła i już miała wrócić do posiłku, gdy dojrzała w tłumie czerwone włosy. - Jest już! Widzę ją!
- Poczekaj aż skończy jeść. Kiedy zrobiłaś się taka porywcza? - pokręciła głowę zadowolona z towarzystwa dziewczyny, która była dla niej jak siostra. Gryfonki wpatrywały się w narzeczoną Blaisa tak długo, że w końcu podniosła wzrok znad talerza i pomachała im delikatnie nie bardzo rozumiejąc o co może im chodzić. Dopiero kiedy starsza z tej dwójki lekko wskazała głową wyjście, przyszła pani Zabini zrozumiała co ma zrobić. Nie kończąc sałatki powoli wstała z miejsca, wyszeptała siedzącemu obok kumplowi Draco coś na ucho, narzuciła torbę na ramię, później spokojnie, jak gdyby nigdy nic, wyszła na korytarz.
- Chodź, straciłam apetyt. - zbyt głośno, jak na siebie, rzuciła w przestrzeń szatynka.
- Jak chcesz. - westchnęła tamta zrezygnowana, ukradkiem puszczając przyjaciółce oczko. Dopiero po wyjściu z WS zaczęły się rozglądać.
- Pssssstt, tutaj. - z jednej z pustych klas dobiegł je czyjś szept. Nieśmiało weszły do pomieszczenia.- No, dziewuchy, jestem. Ah, nie wiem czy się znamy, nie mam nigdy do tego pamięci. Fenixa jestem. - wysunęła rękę ku skonsternowanej pannie Weasley.
- Ginny. - wydukała.
- To już się znamy, mówcie co się dzieje. - usiadła na ławce.
- Przekaż to Daf. - Granger podała przyjaciółce kawałek pergaminu. - Co u niej?
- Nie miałam kiedy pogadać, serio. Ale wybierałam się dziś do niej. Mam ci wiele do opowiedzenia. Popołudniu pasuje? - machała nogami w ciężkich butach.
- Po kolacji pasuje. A i to nie wiem, bo właśnie o pogadanie chciałam cię prosić.
- Wal śmiało.- ponagliła.
- Sprawa Pansy. - rzuciła krótko. - Wypytaj, podsłuchaj, cokolwiek. Plotki, oszczerstwa, sprawdzone informacje. Co tylko się da. Muszę to wiedzieć. Proszę. Zrobisz to dla mnie?
- Spróbuję, ale niewiele się dowiem. Może Daf słyszała coś wcześniej? Z nią gadaj, ale jeżeli nikt się z nią nie dzielił teoriami to teraz niestety trochę za późno. Głupia sprawa, nie kolegowałyście się wcześniej, co nie? - zmartwiła się nagle.
- Nie bardzo. - przyznała.
- Ma kompletnie przesrane po tym upiciu.
- I dlatego się o nią martwię. Dostała szlaban czy coś? - dopytywała.
- Masz za miękkie serce. - pokręciła głową. - Nic mi o ewentualnej karze nie wiadomo. Za to wiem co innego : wcześniej żadna z tych dziewuch nic mi nie mówiła, biorąc pod uwagę z kim jestem, z km się zadaję, co zrobiłam - nie sądzę. że powiedzą cokolwiek. Przekażę liści Daf, ale miałam w planach raczej unikanie towarzystwa, poza tym, nie zniżę się do podsłuchiwania. - jej źrenice się zwęziły.
- To nie dla mnie, to dla Pansy. - miała błagany ton.
- W sumie, lubię łapać zasady. Dobra, nie przekonuj mnie, umowa stoi, biała flaga w górze. Ale zaznaczam i powtarzam : tylko to co podsłucham będzie mieć wartość, te larwy nic mi nie powiedzą. Nie wiem czemu tam trafiłam. - zastanowiła się z teatralnym westchnieniem,
- Bo jesteś przebiegła. - Hermiona uśmiechnęła się.
- Mnie nie oszukasz, domyślam się jakie możesz stosować gierki, żeby rozwiązać sprawę, naprawdę. - zachichotała co było do niej zupełnie nie podobne.- Wiecie co? Nawet się nie zniżę do wypytywania, jak na razie tylko Daf się do mnie odzywała przyjaźnie, one się nie zmienią, oszczędzimy sobie. To podsłuchiwanie może być zabawne. - zeszła z blatu. - Ostatnia sprawa : Daf w przeciwieństwie do innych zmieniła się i to bardzo, jednak akcja z niedzieli to wyjątek. Miła może być, zaprzyjaźnić się... Nie wiem, naprawdę, to zbyt skomplikowane. Zostawię liścik, musisz spróbować ją zrozumieć. Może wcześniej ktoś coś jej mówił, siostra raczej nie, ich relacje są delikatnie mówiąc kiepskie, co innego dziewczyny, chociaż też nic pewnego, nie przywiązuj się do tego, jej też nie ufają. - skończyła chaotyczny wywód.
- Rozumiem. Szanuję to. - przytaknęła.
- Pewnie nawet ze mną nie pogada zła za niedzielę albo chcąca pokazać niezależność za odkupienie win wobec tych dziewczyn. Zmieniła się, nie wiem jak bardzo, nie wiem czy dosyć, ta impreza to mógł być impuls. Gubię się już w tym wszystkim, nie ma o czym gadać, pora ruszyć tyłek. - skierowała się ku drzwiom. - Po kolacji wyślę ci sowę. - wyszła jakoś tak smutno wlokąc nogami.
- Czekam. - rzuciła do Romanow przed zamknięciem klasy. Po paru minutach i one opuściły salę.
     Podczas obiadu Fenixa nagle gdzieś zniknęła, a Zabini był zbyt zajęty swoimi rozmyśleniami by go zagadywać. Co prawda, w sposób typowy dla siebie żartował z towarzystwem, jednak omijał Draco, z dwóch powodów : po pierwsze chciał mu dać spokój a pomęczyć go wieczorem, po drugie tylko przed Malfoyem nie musiał udawać wesołka, więc nie opłacało się starać. Czuł wdzięczność za ciszę. Wypił kubek gorącej herbaty, bo od rana, jak zawsze, gdy się denerwował miał zimne dłonie. Próbował zjeść trochę zupy, ale przychodziło mu to z trudem i w końcu się poddał. Postanowił nawet umówić się z Ast w celach rozmowy i pocałunków, a nie ''deprawowania uczennic''. Głos z tyłu głowy zaczepnie pytał czy nie ma już dość kłopotów, jednak w końcu musiał się zamknąć, bo przecież ta ''randka'' czy co to tam miało być, służyło oderwaniu się od problemów i dowartościowaniu się. Po ostatniej lekcji ruszył na poszukiwania dziewczyny. Domyślał się, gdzie ją znajdzie. Tak jak przewidywał, siedziała na parapecie na szóstym piętrze, rozmawiając z przyjaciółkami. Skinął na nią dłonią, podeszła do niego w chmurze chichotu.
- Tak, słonko? - teatralnie zakręciła kosmyk włosów na palec wskazujący.
- Co robisz wieczorem? - silił się na uprzejmość, mimo że przy niej zawsze niechcący stawał się jakiś mocniejszy, bardziej stanowczy, nawet lekko pożądliwy.
- Jeszcze nic. - zaszczebiotała. - A co proponujesz? - zamrugała próbując być zmysłowa. Dostrzegł, że jej rzęsy zgęstniały nienaturalnie.
- Przedłużałaś rzęsy? - chciał wyjść na zainteresowanego. Niestety, odchrząkując przy tym, zabrzmiał groźnie, jakby ją o to oskarżał.
- Tak. A coś nie tak? - zmartwiła się lekko. Chciała podobać się chłopcom, szczególnie Draconowi, a on najwyraźniej jej nie doceniał.
- Nie, nie, w porządku. - kiwnął głową poprawiając włosy. Jeszcze nie wiedział, że ona nie kojarzy tego gestu z jego zdenerwowaniem czy zakłopotaniem. - W sumie, wiesz, ostatnio mnie poniosło... - nie kochał jej, wiedział o tym, tylko, że ona... wierzyła w niego, stroiła się, wybaczała mu wybuchy złości i brak czasu. Owszem, sama ogłosiła się jego dziewczyną, ale to tylko potwierdza teorię, że w całej tej głupocie i pustce w głowie, tkwiła zakochana w nim gówniara. Do tego zakochana pierwszą, nastoletnią miłością, co tylko potęgowało siłę uczucia. Chciał czuć się ważny. Brat zawsze go ignorował albo z niego kpił, ojciec traktował jak maszynkę do wykonywania zadań, mama aktualnie sama potrzebowała opieki, Blaise miał własne problemy. Nikt z tych ludzi nie podnosił obecnie jego zerowego poczucia wartości. Astoria, nieświadomie i w ten kiczowaty sposób, ale to robiła. Dlatego tak bardzo chciał się zmusić do pokochania jej. Z wdzięczności za jej uczucie, próbował oddać swoje. Na próżno. Coraz mocniej go irytowała, coraz bardziej chciał to skończyć! Nie potrafił. Tylko ona dawała mu poczucie jakiejś władzy, siły, tylko ona znosiła jego humory i nie karała ostracyzmem za kolejne przytyki czy wybuchy złości. Właśnie to powodowało, że zachowywał się przy niej jak dupek, że ten smutny, blady chłopak zasypiający przy lampce, obwiniający się za każdą wojenną ofiarę, marzący o uratowaniu wszystkich i wszystkiego, przy niej odreagowywał lęki i stres będąc, jak sam siebie nazywał, bucem. Po takiej akcji czuł się jeszcze gorzej, nie chciał nikomu powiedzieć, ale po tym jak dostał szlaban za macanie jej w pustej klasie, w nocy obudził się i wymiotował, mimo prawie pustego żołądka. Za te wszystkie zachowania nienawidził siebie jeszcze mocniej, jeszcze bardziej się obwiniał. Umawiał się na następne spotkanie albo próbował ją zagadywać by to wszystko wynagrodzić i... irytowała go jeszcze bardziej. Błędne koło. - ... może umówimy się na jutro? Pogadamy, przyjdziesz do mnie, zjemy coś dobrego, opowiesz mi o tych wszystkich swoich koleżankach czy jakoś tak. - westchnął ciężko. Nie za bardzo wiedział co powiedzieć czy zrobić. Dziś, pomyślał sobie, dziś pójdę do Fen i spytam co robić. Koniec tego, jeżeli jej nie pokocham, matko, jak ja mogę brać pod uwagę pokochanie jej, brrrr, to przynajmniej ją uszczęśliwię. Jeden dobry uczynek. Z żelaznym postanowieniem silił się na uśmiech.
- Brzmi fajnie. - uśmiechnęła się tak naiwnie, że ścisnęło go w gardle. Robienie jej nadziei było złe, wiedział o tym. Tylko czy nie próbował zrobić nadziei na pokochanie jej także sobie? - A dokończymy to co ostatnio? - zamruczała. Czar prysł. Czuł, że to ona go na coś nagabuje, nieodwrotnie.
- Nie sądzę, ale pogadamy na ten temat jeśli chcesz. - wzruszył ramionami powstrzymując irytację.
- To do jutra. - zarzuciła włosami. Podeszła do niego by pocałować go w usta. Zrobiła to mocno, łapczywie. Zostawiła ślad  szminki w kolorze fuksji. Wrócił do siebie. Lekko zakłopotany sytuacją, w której najwyraźniej wolała jego niemiłą wersję, dotarł w końcu do lochów. Powiedział hasło, przeszedł dumnie przez Pokój Wspólny zajęty swoimi myślami, miał już iść do własnego dormitorium kiedy dostrzegł Fen wychodzącą od siebie.
- Hej, miałem zamiar z tobą pogadać. - wysunął ku niej dłoń, chcąc ją zatrzymać.
- O, nie zauważyłam cię. - pokręciła głową. - Coś ważnego?
- A spieszy ci się? - odkąd odbył rozmowę z Astorią czuł się trochę lżejszy. Przynajmniej w jednym względzie ruszył do przodu. Nie był teraz złośliwy, chciał przestać pogrywać z Fen, zacząć normalne, przyjacielskie relacje, zwłaszcza, że miał już dość problemów.
- Muszę coś zaraz zrobić. Nie wiem jak to rozegrać, chciałam zapalić i potem wrócić, załatwić to, mniej więcej zamknąć temat. - zapięła zamek czarnej bluzy z kapturem.
- Też bym chciał zamknąć jeden temat. - parsknęła w odpowiedzi. - Nie taki temat. - przewrócił oczami. - Ale masz brudne myśli, Romanow.
- Zatem jaki? - wygładziła materiał fioletowych jeansów, dusząc śmiech.
- Właź to ci powiem. - ruszył do siebie. Niechętnie powlokła się za nim. Kiedy znaleźli się w środku usiadła na jego łóżku, bojąc się unoszącego się w powietrzu zapachu Blaisa. Malfoy porzucił torbę obok biurka i nalał im po kieliszku wódki.
- Nie żartuj... - prychnęła. - Chcesz mnie upić? To masz fatalne poczucie humoru, lepiej, żebyś o tym wiedział. To żałosne, po tym co się wydarzyło, chyba oszalałeś...
- Zamknij się! - podniósł głos. - Życie mi się posypało, żyję na jednym wielkim gruzowisku. Tobie także, wiem to. Po co mamy wiecznie się ze sobą żreć? Nie musimy się przyjaźnić, ale teraz nasza relacja jest naznaczona dystansem. Nie potrzeba nam więcej wrogów, ale to nie jest konieczność albo sojusz, możemy się kumplować.
- Wątpię, że to będzie przyjaźń, bo żadne z nas nie potrafi już zaufać...
- Albo jeszcze nie potrafi. -wtrącił.
- ... ale na kumplowanie się masz moją zgodę. Dawaj tego kielona! - podał jej kieliszek. - Za nas, za mojego nowego kumpla, Malfoy! - westchnęła teatralnie.
- Za nas, za moją nową koleżankę od serca! - wznieśli toast, wypili całość na raz.
- Teraz nadal nie mówimy sobie wszystkiego, ale możemy na siebie liczyć, tak? - spytała odstawiając kieliszek na barek.
- Dokładnie. - potwierdził.
- Chciałeś coś jeszcze? Bo z tych emocji jeszcze bardziej muszę zajarać. - roześmiała się.
- Chciałem. Fenixa, serio cię lubię, jesteś jedną z niewielu dziewczyn w tym Domu, które są coś warte, to czy coś chciałem czy nie, nic nie zmienia. - uśmiechnął się czując ulgę. Dwie życiowe zmiany jednego dnia!
- A coś ważnego? - dopytywała.
- Sprawy sercowe. Nie musi to być teraz, przyjdź wieczorem jeśli chcesz. Wybierzesz słodycze dla tej mojej pokraki. - silił się na żartobliwą czułość. Obydwoje wiedzieli, że nie wyszło.
- Tak będzie lepiej. - kiwnęła głową. - Teraz mam plan do obmyślenia. - skierowała się ku drzwiom.
- Zajaraj tutaj. - rozłożył ręce w geście prezentującym pokój.
- Dzięki, wolę się przejść, wtedy mi się lepiej myśli. - podała mu dłoń na pożegnanie. Chciał zażartować o szacunku, ale przypomniało mu się z kim rozmawia, więc dotarło do niego jak głupi wydałby się teraz żart.
- Jak wolisz. O której przyjdziesz? - puścił jej rękę.
- Co to za różnica, co? Wybierasz się gdzieś? - uścisk w jej żołądku zelżał, mniej bała się rozmowy z Daf.
- Racja. - uśmiechnął się. - Owocnego popołudnia czy co tam wolisz. Do zobaczenia!
- Do zobaczenia. - złapała za klamkę. - Malfoy...
- Tak? - uniósł bezwiednie lewą brew, nie czując, że skopiował gest do tej pory zarezerwowany przez Granger.
- To miłe. To wszystko. Dobrze mieć kumpla, tym bardziej wiedząc, że to szczere. - twarz Romanow wyrażała błogość, ulgę.
- No właśnie. - skwitował zanim opuściła pomieszczenie. Przebrał się w granatowe jeansy i zielony sweter, umył kieliszki, odstawił je na swoje miejsce, naszykował książki i pergaminy by odrobić lekcje. Wtedy coś do niego dotarło, nawet dwa ''cosie''. Wypadało napisać list do mamy, tym bardziej po tym kiedy dziś przypomniało mu się jak bardzo go potrzebuje, niezależnie od tego jak on potrzebuje jej. Pomimo choroby starała się jak mogła i codziennie wysyłała mu krótkie liściki pełne otuchy. Nie odpisywał, bo nie mógł się w sobie zebrać, martwiła go jej choroba. Z resztą, wyjaśnili sobie te braki odpowiedzi w czasie jej niedawnej wizyty : kochała go, on kochał ją, umówili się, że odpisze, gdy znajdzie czas oraz w momencie chęci wygadania się. Teraz ten moment nadszedł. Czuł się winny, że tak mało się nią zajmował, choć pocieszał się faktem opieki ciotki Adromedy roztaczanej nad Narcyzą. Skoro przyszedł dzień zmian, taka opieka nie miała nic do rzeczy. Postanowił napisać zwyczajny, pełen nudnych faktów ze szkolnego życia list do mamy, pomijając strach o nią i jego przejmujący, niedający chwili wytchnienia smutek połączony z żalem. Drugi list skierował do ciotki, pytając o stan zdrowia najbliższej mu osoby. Co za szalony dzień! Zaczęło się fatalnie, a teraz, Draco mógł z czystym sumieniem powiedzieć, iż złe samopoczucie minęło jeszcze przed obiadem, osiągnął dziś więcej niż od początku roku. Miał zamiar po raz pierwszy od miesięcy się szczerze uśmiechnąć dla siebie, do siebie. Zastygł w bezruchu z grymasem na twarzy, gdy pojął dlaczego tak się stało. Rzucił się w ten wir zmian na lepsze chcąc zapomnieć o nocnych wydarzeniach, o samotności, o Granger. Zmieniając tyle rzeczy na lepsze utwardzał grunt, zabezpieczając go przed grożącym częściowym zawaleniem w wypadku wygadania się przez Gryfonicę - kujonicę. Nie uśmiechnął się, pogodził się z prawdą. Bez tych wydarzeń nie kiwnąłby palcem by coś zmienić. To wszystko miało zagłuszyć złe myśli. Skoro jednak działało to była w tym jakaś metoda, której postanowił się trzymać. Obiecując to sobie, zabrał się za listy.
     Popołudniowe lekcje, szybki powrót do dormitorium, plan wizyty w bibliotece, nagła myśl, że prawdopodobnie tam siedzi teraz Malfoy chcąc albo przejąć ''jej terytorium'', albo zbierając materiały na karną  pracę próbując tym samym pokazać jej jaki to jest pracowity, podczas, gdy ona nie zajrzała do świątyni wiedzy. Ta ostatnia myśl zirytowała ją na tyle, że była gotowa tam iść, powstrzymała się jednak, bo poczucie zdradzenia samej siebie wróciło z podwójną siłą. Zrezygnowana rozłożyła książki oraz pergaminy na biurku, do zapowiedzianej wizyty Fen zostało jeszcze wiele czasu. Doskonale wiedziała, że całe to śledztwo nie ruszyłoby, gdyby nie nocne wydarzenia, gdyby nie chęć ucieczki od dokuczliwych myśli. To żałosne, ale Malfoy stał się pośrednio napędem do zrobienia czegoś dobrego. Pokręciła głową próbując odpędzić myśli natrętne jak muchy. Prawie kończyła ostatnie zadanie, kiedy do pokoju weszła Gin.
- Gdzie byłaś? - mruknęła znad pergaminu.
- Na randce. - rzuciła chcąc sprawdzić reakcję przyjaciółki.
- A Harry wie? - spytała nie odrywając oczu od kartki.
- Daj spokój, byłam w bibliotece. Wiem, że trudno w to uwierzyć, bo dawniej wolała uczyć się tu, ale byłam, mam świadków. - zdobyła się na lekki żarcik.
- Coś się zmieniło? - zanim usłyszała odpowiedź, wykrzyknęła - Skończyłam! - po czym zaczęła pakować rzeczy potrzebne na następny dzień.
- Nie wiem, samej siedzieć to niezbyt fajnie, zaraz smutne myśli pojawiają się w głowie. To, że dziś tu jesteś to swojego rodzaju nowość, poza tym, wcześniej nie chciałam cię za bardzo widywać. Za to od jutra chętnie wrócę tu z nauką. - położyła się na łóżku.
- I dobrze, Watsonie, lepiej mieć cię przy sobie. - zaczęła przeszukiwać szafę.
- Nawiązujesz do tej mugolskiej powieści, którą dałaś mi kiedyś na Gwiazdkę? - machała uniesionymi nogami w powietrzu.
- Bingo! - skierowała się do łazienki z naręczem ubrań. - Idę się przebrać. - dopiero po założeniu błękitnych jeansów i bordowej bluzki na długi rękaw dotarło do niej, że cały czas siedziała w mundurku i nawet jej to nie przeszkadzało. Zachichotała. Wróciła do pokoju, schowała mundurek do szafy. Rudowłosa w tym czasie przebrała się w biały sweterek i granatowe spodnie.
- Czy to dziwne? - spytała nagle.
- Co? - Granger usiadła na swoim łóżku.
- To, że nie noszę żałoby, bo wydaje mi się, że Fred by tego nie chciał.
- To jest normalne. Też odnoszę takie wrażenie. - potwierdziła zmieniając pozycję i kładąc się.
- Ulżyło. - westchnęła. - Chyba się zdrzemnę. Mam za sobą dziwną noc oraz jeszcze dziwniejszy dzień. - ziewnęła.
- Jasne, obudzę cię przed kolacją. - skinęła. Było jej to nawet na rękę, ponieważ mogła dokładnie przemyśleć wszystko co związane ze śledztwem.
- Dzięki. - zasunęła kotary łóżka. Po upłynięciu mniej więcej godziny i wnikliwej analizie wszystkiego czego się dziś dowiedziała, szatynka nagle zerwała się z miejsca, po czym podbiegła obudzić współlokatorkę. - Już kolacja? - jęknęła otwierając oczy.
- Nie, ale teraz rozumiem! - z szybkością godną sprinterki znalazła się przy biurku.
- Co rozumiesz? Oh, Hermiona Granger wpada w tryb geniusza, jednocześnie to kocham, bo dokonujesz rzeczy wielkich i nienawidzę, ponieważ nigdy nie wiem co takiego łazi ci po głowie, serio, robisz się kompletnie nieprzewidywalna! - marudziła wstając powoli.
 - Klątwy! Pomyśl o tym! Ktoś rzucił na nią zaklęcia, które ujawniły się dopiero po paru dniach! Nie rozumiesz? Nie wiesz co to znaczy? Musiał je zakamuflować, to nie jest takie proste. Obudziłam cię, bo chcę napisać do Harrego. - pióro aż mlasnęło, gdy zostało zanurzone w kałamarzu.
- W jakiej sprawie? Jeżeli to coś pomoże to pisz. - przywołała zaklęciem buteleczkę soku dyniowego.
- Peleryna niewidka. Zakradnę się w niej do Skrzydła Szpitalnego i sprawdzę, o ile się da, oczywiście, co na nią rzucili. - z zapamiętaniem pisała list.
- A jak się już dowiesz to co? - zaczepiła odstawiając butelkę na stolik.
- Sam fakt, że ten ktoś dobrze zakamuflował zaklęcia o czymś świadczy. O silnej magii konkretniej. Chcę zobaczyć jakie to były klątwy, jak je zakamuflował. To da mi wiedzę czy to uczeń czy ktoś znacznie potężniejszy. - zamaszyście podpisała krótką wiadomość.
- A listy? Porzucamy ten trop? - dopytywała.
- Do listów nie mam dostępu. Na razie moim celem jest zdobycie peleryny. - pieczętowała właśnie kopertę.
- Moim zdaniem jak ją dostaniesz to najpierw idź do niej tego dnia po popołudniu niby ją zobaczyć, sprawdzić jak się czuje. Pogadasz chwilę z Pomfrey, może w ten sposób wydusisz jakie ma obrażenia. A przede wszystkim zbadasz teren. Na gotowe terytorium wrócisz w nocy i sprawdzisz co i jak. - uśmiechnęła się.
- To niezaprzeczalnie ma sens. - przytaknęła chowając kopertę do kieszeni.
- Listy nie dają mi spokoju, coś na pewno się da z nich wyciągnąć. - podrapała się po brodzie.- Chwila. Kiedyś je w końcu oddają, co?
- Tylko komu? Poza tym, nie przesłuchali nas w obecności Rady, a to jest potrzebne do otwarcia oficjalnego śledztwa. - narzuciła na siebie jeansową kurtkę.
- A kto je przejmie? - wyjęła z półki paczkę papierosów.
- Nie pal, Gin, to jest niezdrowe. Nie wiem kto przejmie śledztwo. Nie mam zamiaru tego kraść, na to nie licz! - zdenerwowała się nagle.
- Nikt ci nie każe tego robić. Po prostu jeśli znasz tego kogoś czemu miałby ci nie pomóc? Tym bardziej kiedy udajesz taką niewinnie przejętą? - wsunęła nogi w podniszczone trampki.
- Jestem przejęta. - skarciła ją.
- Ale nie niewinnie. - wymierzyła w nią palcem. - Słuchaj, ja idę zajarać czy tego chcesz, czy nie. Zobaczymy czego się dzisiaj dowiemy z plotek, ale trop listów wydaje mi się szczególnie ciekawy. Nie chcesz pomęczyć Horacego? - schowała papierosy i różdżkę do kieszeni kurtki, którą właśnie założyła.
- Myślałam nad tym, ale teraz nie wie nic nowego, ma za długi jęzor, już dawno by to wypaplał Malfoyowi. Nie wie nic więcej. - mruknęła.
- Prawda. - skwitowała. - Do zobaczenia. - już jej nie było.
     Przed kolacją Fenixa zapukała do dormitorium Zabiniego. Otworzył jej drzwi z lekkim lękiem w oczach. Choć nie mogła tego wiedzieć, to bał się. To co stało się ostatnio w pewien sposób sprowadziło go na drogę dorastania. Nie chciał nią iść. A tym bardziej nie chciał teraz oglądać Fen. Już wspólne lekcje były wystarczająco trudne do przetrwania, nie musiała go jeszcze nachodzić.
- Mogę wejść? Jest Draco? - hardo patrzyła mu w oczy.
- Wejdź. - odsunął się by ją wpuścić. Malfoy kończył pakować książki do przewieszanej przez ramię torby.
- Na łóżku jest katalog słodyczy z Miodowego Królestwa. Przejrzyj sobie. - usiadła na miękkim materacu. Po chwili postawił krzesło naprzeciw niej. Usiadł trochę jak wystraszony uczniak, nie nonszalancki, tajemniczy buntownik, za którego był brany. - I jak? - spytał ze smutnym, ale spokojnym uśmiechem człowieka przerażająco zrozpaczonego, a jednocześnie równie mocno pogodzonego z losem. Poczuła nieprzyjemne ciarki.
- Jeszcze nie. Daj mi moment. Co ona lubi? - oderwała wzrok od kolorowych, ruchomych ilustracji.
- Mnie. - wzruszył ramionami. Wiedziała, że nie powiedział tego z powodu ogromnej wiary w siebie, ale z braku jakiejkolwiek wiedzy o guście Astorii. Pokręciła głową zirytowana. To, że się kolegowali nie miało wpływu na ich zachowanie wobec siebie, nazwanie stosunków przyjacielskich przyjacielskimi stosunkami nie wpływało na mniejszą wzajemną złośliwość spowodowaną tak naprawdę ogromną sympatią.
- Eh... Nie mam dziś chęci na potyczki, spieszy mi się. Muszę jeszcze coś załatwić. - dalej wertowała broszurkę. Z ciężkim sercem już od paru godzin wybierała się do dormitorium osoby, z którą miała porozmawiać. W normalnych okolicznościach załatwiłaby to raz, dwa, bezceremonialnie. Aktualnie niestety czuła, że jeśli coś spaprze nie pomoże Pansy, a na tym, do cholery, jej tak zależało! Po raz kolejny próbowała doszukać się w czeluściach umysłu talentu do delikatnych, ważnych rozmów .
- A co? Umówiłaś się z kimś? - wtrącił się Zabini do tej pory siedzący na fotelu, czytający książkę, na pozór obojętny.
- Jeszcze nie wyszłam za ciebie za mąż, poczekaj z czepianiem się do ślubu. - pokazała mu język znad ramienia blondyna.
- Tylko nie każ mi czekać do tego czasu także z innymi rzeczami! - zripostował. Ulżyło mu. Najwyraźniej nie miała wobec niego żadnych oczekiwań, nie musiał się zmieniać, dorastać, dojrzewać. Nic a nic! I tylko odgonił niczym natrętną muchę, myśl o tym, że właśnie takie dziewczyny są najlepsze.
- Idiota... - mruknęła pod nosem, nie chcąc marnować sił na dalsze, bezcelowe przepychanki słowne. - Draco, ona mi wygląda na taką co to dba o wagę. Może coś dietetycznego? - spytała.
- To w takim razie co takiego? - skrzyżował ręce.
- Malinowe miętuski? Lemoniada kawowa? Beza powietrzna? - wyliczała nazwy niskokalorycznych produktów.
- Biorę wszystkie! - podszedł do biurka by napisać liścik z zamówieniem.
- To ja spadam.
- Dzięki! - pomachał jej stojąc do niej tyłem.
- Nie ma za co. Zawsze do usług! No dobra, nie zawsze, ale jak mam ochotę to chętnie. Zbieram się chłopaki. A, Draco, lemoniada kawowa niech będzie o smaku latte, to lubią takie dziewczyny. - prychnęła pogardliwie na końcu dobrej rady.
- Już się robi! Dzięki jeszcze raz. - stał pochylony nad blatem biurka, pisząc zamówienie.
- Fenixsiu, złociutka, od kiedy jesteś taka milutka? - zacmokał Zabini.
- Ugryź się w tyłek, Blaise. - przewróciła oczami.
- Skończyły ci się pomysły na riposty, co, cwaniaro? - zakpił z uśmiechem.
- Szkoda ich marnować na ciebie. - odparowała i wyszła. Czarnoskóry westchnął czując ogromną ulgę. Nic od niego nie oczekiwała, nie chciała z nim poważnie rozmawiać, co więcej : zachowywała się jak, gdyby nigdy nic, przeszła do porządku dziennego. Poczuł ulgę, mógł nadal być nieodpowiedzialny i wolny! Odłożył książkę, podszedł do barku by nalać sobie szklaneczkę.
- No coś ty? Tak przed kolacją? - Draco pokręcił głową ze złośliwym uśmieszkiem. Odwrócił się do  z powrotem do biurka, szukał koperty.
- Wal się, Malfoy. - prychnął patrząc na plecy przyjaciela. - Piję, bo mi ulżyło, mogę być wolny! - golnął sobie prosto z kryształowej butelki.
- Masz narzeczoną. - mruknął adresując zamówienie.
- Kwestia czasu. Ja coś wymyślę, ona też i tyle. Koniec, ślubu nie będzie. - upił kolejny potężny łyk.
- Przykro mi, że muszę cię rozczarować. - wziął w dłoń trzy koperty wraz z nich zawartością, skierował się do drzwi.
- Co? Niby jak? - prychnął przyjaciel Malfoya opierając się o drzwi.
- Wypuść mnie, durniu. - syknął.
- Wątpisz, że uda mi się nie hajtać się z czerwoną żmiją? - znowu kojący chłód butelki na suchych wargach, przyjemne pieczenie przełyku.
- Wątpię, że jesteś wolny. Ślubu możesz uniknąć, ale siebie nie. - to zdanie brzmiało niebezpiecznie prawdziwie.
- O co ci chodzi? Kurna, stary, wyluzuj, nie zmusisz mnie do dorastania! - wykrzyknął.
- Ja? Nie mam nawet zamiaru. Być może życie zrobi to za mnie, ale nawet jeśli nie, to nie o tym mowa. Dziś dajesz mi same błędne odpowiedzi. - pokręcił głową, teatralnie cmokając, jednak Blaise czuł, że coś przerażającego kryje się za tymi docinkami, coś przed czym faktycznie nie ma ucieczki.
- Przestań, stary, do cholery! - zirytował się.
- Uczucia. Obce słowo, prawda? - Malfoy uśmiechnął się szczerze. Jego kumpel zrozumiał, że blondynowi nie chodzi o powiedzenie jakiejś życiowej prawdy, tylko o rzucenie żartu zbudowanego na podłożu słusznej obserwacji. W końcu znali się tak długo! - Na której stronie tego badziewia jesteś? - wskazał głową ''Casanova. Prawdziwa historia wynalazcy eliksiru miłosnego.''. Brunet podniósł książkę.
- Na setnej, a co? - uniósł brwi.
- Zadałem to pytanie tuż przed jej wejściem, nie wiedząc, że zaraz się pojawi. Kierowała mną wyłącznie ciekawość czemu czytasz to gówno. Twoja odpowiedzieć brzmiała tak samo. A przecież podobno czytałeś kiedy tu była i ze mną rozmawiała. - uśmiechał się jak dziecko, które znalazło pod choinką najcudowniejszy prezent świata. Myślał, że tym odkryciem wyłącznie zirytuje narzeczonego Fenixy. - Widzisz, przyjacielu, pij z radości, bo uciekłeś od czegoś co jest zależne od innych, od bycia odpowiedzialnym. Ale od uczuć nie zwiejesz. - roześmiał się. - Idę wysłać listy. Na kolacji chciałbym cię widzieć trzeźwego. - wyszedł nawet nie zdając sobie sprawy, że głupie naśmiewanie się, w którym, jedyne co było poważne to ton, okaże się ogromną, przytłaczającą prawdą. Opuścił dormitorium, zostawiając przyjaciela z przerażającą konkluzją : nawet jeśli Dracon nie miał racji wobec Fenixy, to nie mylił się do ucieczki przed uczuciami. Przecież jednym z nich był ten cholerny, łażący za nim jak cień strach. Przerażony wypił jednym haustem pozostałą zawartość butelki.
     Hermiona weszła do ciemnej sowiarni. Mruknęła :
- Lumos. - kiedy zrobiło się jaśniej, wybrała małą, rudawą sowę i przywiązała jej do nóżki list do Harrego. Gdy ptak odleciał z jej palca w podróż, usłyszała za ciężkimi drzwiami głośne kroki. - Kto tam? - wyszeptała. Nic. - Kto tam? - krzyknęła. Odpowiedziała jej cisza. Ustał nawet dźwięk zbliżającego się człowieka. Drzwi otworzyły się i dostrzegła...
      I  jak się podoba? Mam nadzieję, że choć trochę wynagradza moją długą nieobecność. Dajcie znać co myślicie, kochani :).
Pozdrawiam, starająca się myśleć pozytywnie Eleonora.