Szybko,
no przynajmniej jak na mnie, pojawia się nowa miniaturka :D. Dotyczy Billa i
Fleur, zapraszam, miłej lektury :)! Mam nadzieję, że przeczytaliście notkę do
czytelników zawartą w rozdziale 13 :). Jeśli nie to odsyłam Was tam :). To
pierwsza część jej miniaturki, przewiduję 3, ta jest najkrótsza, ponieważ nie
mam teraz czasu rozpisywać się dalej, a bardzo chciałam dodać coś na weekend,
żebyście mieli co czytać :D. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. W ciągu
najbliższego tygodnia raczej nic się nie ukaże, ale to wstępna informacja,
wszystko może się zmienić :D. Miłej lektury oraz miłego dnia :).
Kiedy
Fleur po raz pierwszy spotkała Billa trwał Turniej Trójmagiczny. Przystojny,
wysoki, dobrze zbudowany, rudowłosy mężczyzna szedł korytarzem, a rozpięty
skórzany czarny płaszcz powiewał za nim. Wyszła z łazienki, otrzepała dłonie z
wody a na jego widok przeszedł ją dreszcz. Jeszcze długo pamiętała w co była
wtedy ubrana. Miała delikatny, mięciutki biały sweterek i niebieską, plisowaną
spódniczkę. Spojrzał na nią kątem oka przechodząc obok. Może prychnął, a może
się uśmiechnął, ale do niej dotarło jedno : kimkolwiek był wyglądała przy nim
jak mała, bezbronna dziewczynka. Najpierw się zawstydziła, jednak po chwili
duma wygrała. Ona może mieć każdego! Nie przywykła do oglądania się za
facetami, to oni oglądali się za nią. Po tygodniu okazało się, że przystojny
nieznajomy ma na imię William, brzmiało ładnie, dostojnie. Razem ze swoim
bratem miał pomagać przy organizacji pierwszego zadania. Przeszły ją ciarki.
Będą mieli okazję znowu się zobaczyć.
Kiedy Bill po raz pierwszy zobaczył
Fleur szedł korytarzem. Wyszła z jednego z pomieszczeń, chyba łazienki. Była
piękna. Ubrana tak delikatnie, skromnie, dziewczęco. Włosy związane w warkocz
przerzucony przez lewe ramię. Lekko machała rękami, jakby coś z nich strącała.
Był niemal pewny, że to złoty pył. Minął ją i próbował się uśmiechnąć tak, żeby
pokazać jej swoje uznanie. Parę lat później ze śmiechem powiedziała mu, że
odebrała to inaczej. Po paru dniach wypytywania o tą małą dowiedział się, że
jest z Francji, a na dodatek, nie jest młodą nauczycielką, jak myślał, tylko o
7 lat młodszą od niego uczennicą. Odpuścił. Ktoś, nieświadomie wymówił jej,
jemu już znane, imię w kontekście udziału w Turnieju. Przeszły go ciarki. Musi
zrobić coś, że żaden smok nie skrzywdził pięknej nieznajomej.
Wiedziała co będzie musiała zrobić.
Dyrektorka zadbała o ową wiedzą kiedy spotykała się z tym wielkoludem,
Hagridem. Blondynka już parę dni, uporczywie próbowała dowiedzieć się
czegokolwiek na temat pokonania smoka. Na próżno. Pewnego popołudnia usiadła w
pustym, cichym korytarzu, a po chwili zaczęła czytać francuską powieść.
Usłyszała huk w jednej z pustych sal. Ostrożnie odłożyła książkę, wyjęła
różdżkę i ruszyła zobaczyć domniemane zagrożenie. Za drzwiami jednak nie było
niczego co mogłoby powodować hałas. Wróciła na miejsce. Na jej niedawnej
lekturze leżał poradnik zaklęć na smoki. Zdziwiona zaczęła czytać, spomiędzy
kartek wypadła karteczka ''Nie dziękuj.''. Uśmiechnęła się. Była już doskonale
przygotowana do zadania. Kiedy nadszedł czas walki ze smokiem trafiła jej się
najłagodniejsza bestia, była co prawda lekko rozczarowana, ale radość z
wygranej szybko to przyćmiła. Poszło jej wyjątkowo łatwo dzięki zaklęciu
usypiającemu smoki, które znalazła w podarunku. Nie wiedziała tylko komu to
właściwie oddać. Czy to był prezent? A może pożyczka? To zaprzątało jej myśli,
gdy po wygranej wracała do szatni by się przebrać. Była zbyt zamyślona by
zauważyć zbliżającą się postać. Zorientowała się, kiedy poczuła uderzenie
muskularnego ramienia na jej szczupłej rączce.
- Auć. - skrzywiła się rozmasowując obolałe miejsce.
- Mogłabyś uważać jak chodzisz. - to był on. Ten cały
William, którego spotkała już wcześniej.
- Jestem...- chciała się przestawić.
- ... nieostrożna. - zakończył za nią. - Pa. I patrz pod
nogi! - zawołał odchodząc, tym samym zostawiając ją kompletnie zdenerwowaną.
Prychnęła. To nie był miły, przystojny chłopak. To był buc. Niesamowicie
pociągający buc, o głębokim głosie i fascynującym spojrzeniu. Weszła do szatni,
wzięła prysznic. Przebrana w niebieskie jeansy i czarną bluzkę na długi rękaw
zobaczyła, że w kieszeni spodni stroju do zadania był kawałek pergaminu. Było
na nim napisane jedno zdanie ''Książka jest już Twoja''. Ścisnęła karteczkę
mocniej w dłoni. Ktokolwiek to był, troszczył się o nią.
Miał w głowie ułożony plan. Niby
niechcący wypaplał się Hagridowi co jest treścią zadania. Podpuszczał go, by
zdobył się na odwagę i umówił się z wielką Francuzką. Ukradł Charliemu książkę,
bo młodszy brat nie chciał jej pożyczać. Uważał, że wszyscy powinni mieć równe
szanse i choć William wmówił mu, że podrzuci książkę Harremu, ten nie zgodził
się. Śledził małą, a kiedy była sama na korytarzu rzucił takie zaklęcie, by
usłyszała huk. Szybko podrzucił książkę z napisaną wcześniej karteczką w
środku. Ryzykując straceniem roboty i poważnymi kłopotami zaczarował miniaturki
smoków tak, by trafił jej się najmniejszy. Duże, męskie dłonie zaciskał tak
mocno jak tylko się dało, miejsce na trybunach również wybrał odpowiednie do
obserwacji jej. Kibicował jak nikt inny. Zastanawiał się już wcześniej co
zrobić z faktem kradzieży książki, więc po prostu kupił nową i odłożył ją na
miejsce. Gdy po skończonym zadaniu widział jak udała się do szatni pobiegł wykonać
wymyśloną wcześniej w głowie scenkę. Dobiegł do krzaków niedaleko namiotu, w
którym mieściła się szatnia. Poprawił włosy oraz płaszcz i ruszył. Udawał
obojętnego, przechodzącego tam przypadkiem. Celowo kierował się wprost na nią.
Kiedy o niego uderzyła jęknęła :
- Auć. - zrobiło mu się przykro. Czasami zapominał jaki był
silny. Miała takie kobiece, delikatne ruchy.
- Mogłabyś uważać jak chodzisz. - celowo był oschły. Chciał
zbić ją z tropu, wykorzystać chwilę nieuwagi na wrzucenie kolejnej wiadomości
do jej kieszeni.
- Jestem... - zaczęła. Wtedy delikatnym ruchem dłoni wsunął
kawałek papieru prosto do kieszonki w jej obcisłych, błękitnych spodnia.
Wiedział, że chciała się przedstawić. Wolałby, żeby tego nie robiła. Liczył, że
ciągle jest dla niej anonimowy, tak byłoby najlepiej.
- ... nieostrożna. - dogryzł dziewczynie celowo. Jej oczy
świeciły w taki sposób, w jaki świecą oczy zauroczonych nastolatek. Nie chciał
tego. Nie mógł sobie na to pozwolić. Nie i już. - Pa. I patrz pod nogi! -
odszedł zachowując w pamięci aksamitny głos. Wrócił na trybuny, ale szczęście
ze zwycięstwa Harrego było w większości udawane. Martwił się, bo myśli o niej
przybierały na sile. Najlepiej by było wyjechać, wrócić do siebie.
Nadchodził Bal Bożonarodzeniowy.
Zapraszało ją wiele chłopców, ale zawsze grzecznie odmawiała. Na lekcjach tańca
była jedną z najlepszych. Jako mała dziewczynka marzyła o balu, o księciu, o
pięknej sukni. Teraz najchętniej wcale by nie szła. Po kolacji wracała do
siebie. Będzie musiała poszukać czegoś ciekawego w katalogu sukien balowych
jaki przesłali jej rodzice.
- Hej. - zaczął chłopak wyskakując niespodziewanie zza
zakrętu.
- Cześć? - uniosła brew. Jeszcze go nie znała.
- Nazywam się Roger Davis. Jestem Krukonem. - ukłonił jej
się nisko. Poczuła się lekko zakłopotana.
- A ja...
- Wiem jak się nazywasz. - przerwał jej. - Ja przepraszam,
pewnie będę niegrzeczny, ale imponujesz mi. Tak szybko pokonałeś smoka! Byłaś
niesamowita. Ja jestem w twoim wieku, więc nie żaden małolat. - zaznaczył. - Na
pewno nie będziesz się mnie wstydzić! Świetnie tańczę. - rozpromienił się.
- I co dalej? - nie za bardzo rozumiała o co mu chodzi.
- I, jeśli tylko zechcesz, to zapraszam cię na Bal
Bożonarodzeniowy. - zastanowiła się chwilę. Wyglądał sympatycznie, był odważny i
bezpośredni, poza tym całkiem przystojny, nie umywał się do William, ale tamten
dość szybko pokazał jej, że jest gówniarą. Z resztą, parę dni wcześniej inny
rudzielec, ile w tym Hogwardzie rudych, zaprosił ją po czym uciekł. Jej
najlepsza przyjaciółka powiedziała, że brat jej obiektu fascynacji. Dzieciak,
pewnie z niej zakpił.
- Chcę. - odpowiedziała. Z nim również iść nie chciała, ale
dni mijały zbyt szybko, a iść samej to dopiero byłby wstyd. Zachwycony
pocałował ją w rękę, ustalili, o której i gdzie po nią przyjdzie, po czym
odbiegł. Miała ochotę płakać. Mogłaby mieć każdego. A szła na Bal z wariatem
pojawiającym się znikąd. No pięknie się zapowiadało, bajecznie. Tylko bajka
przypominała ''Alicję w Krainie Czarów'', jest ładna blondynka i szaleniec, doskonale.
W wyczekiwany dzień siedziała pod lustrem. Upięte pięknie włosy, suknia koloru
gołębia, delikatny makijaż. Prezentowała się idealnie. Otworzyła szufladkę
toaletki, nadal leżały w niej dwa skrawki papieru od nieznajomego. To Roger nim
był? W sumie, czemu nie? Całkiem prawdopodobne. Nie wiedziała jeszcze jak to
zrobić, ale była pewna, że się dowie. Zapukał, ruszyli razem na Bal. Pierwszy
taniec wypadł perfekcyjnie, potem również bawiła się świetnie. William,
mężczyzna, który miał w sobie wszystko czego ona mimowolnie szukała, na ten
jeden wieczór niemal zniknął z jej myśli. Nad ranem Krukon chciał odprowadzić
ją do tymczasowo zajmowanego dormitorium, ale przed drzwiami Wielkiej Sali, na
drewnianym stoliczku leżała księga pamiątkowa.
- Wpiszemy się? - zaproponowała uśmiechnięta.
- Jasne! - kiedy sunął piórem po kartce zauważyła, że miał
zupełnie inny charakter pisma niż ten na karteczkach.
- Coś nie tak? Chyba nie ma tu błędów, prawda? Mam
dysortografię. - skrzywił się.
- Nie, nie. W porządku. Wracajmy. - szli pod ramię, a na
pożegnanie nawet dał jej całusa w policzek. Drzwi się za nim zamknęły ledwo
chwilę przed tym jak, nie ściągając sukienki, próbowała zaczarować pismo by
wyjawiło swojego autora. Na próżno, były zaczarowane. Westchnęła z rezygnacji i
wściekłości. Niby nic, ale jednak był ktoś kto chciał jej pomóc. Musiała
wiedzieć kto.
Zaraz po powrocie do Egiptu wszedł do
swojego pustego mieszkania. Usiadł na walizce kręcąc głową. Miał dwadzieścia
cztery lata, niedługo, razem z nowym rokiem przyjdzie rocznikowa dwudziestka
piątka. Mama już dawno męczyła go, że pora przygód w egzotycznym kraju dobiega
końca i wypadałoby wrócić, znaleźć pracę na miejscu. Może i miała rację? Od
paru miesięcy czuł się tu obco, brakowało mu przyjaciół ze lat szkolnych, braci
i siostry, angielskiej, swojskiej atmosfery, wśród której się wychował. Wstał
kręcąc głową, umył się, przebrał i zasnął. Rano nierozpakowane walizki nie
straszyły. Były jasnym sygnałem, że miał dość przebywania tu. Po śniadaniu,
gotowy do pracy złożył na biurku szefa wymówienie. Kiedy szef zapytał czy jest
pewny odpowiedział, że jasne, jednocześnie prosząc w duchu o brak żalu w
związku ze swoją decyzją. Na pytanie co dalej odpowiedział ''To, co ma być.''.
Pożegnał się ze wszystkimi, po powrocie do mieszkania spakował czarami resztę
rzeczy, magicznie pomniejszył walizki i kartony po czym się teleportował.
Stanął przed drzwiami swojego najlepszego przyjaciela. Zapukał. Otworzył mu
wysoki brunet ubrany w całości na czarno.
- Stary? Ty tutaj? - zdziwił się.
- Rzuciłem robotę w Egipcie. Chcę poszukać czegoś w banku
tutaj. Jak wrócę do domu to mama mnie zamęczy. Daj mi przekimać parę dni i
obiecuję, że wrócę coś sobie znajdę. - poprawił w uchu kieł pełniący funkcję
kolczyka.
- Właź, napijemy się! - zaprosił go. Rudzielec zatrzymał
się u niego na kilka dni. Szybko znalazł pracę, oczywiście upragnioną. Mała
blondyneczka nie pojawiała się w jego głowie, nie było czasu. Rodzinne święta,
nowe mieszkanie, wyjaśnienia Molly powodów decyzji. I tylko kiedy zegar wybił północ
oraz Nowy Rok, kiedy przyjaciel wzniósł toast na balkonie Weasleya przeszło mu
przez myśl, że mała w tym roku skończy osiemnastkę. Mimo to była taka bezbronna
wobec zbliżającego się drugiego zadania. Wtedy przez myśl przeszedł mu urlop i
ponowna wizyta w Hogwardzie. Pokiwał głową. Nie miał u niej szans, był starszy
o 7 lat, nie chciał psuć jej życia, nie powinni i nie będą razem, jednak tak
niesamowicie chciał jej pomóc. Przecież chcieć to móc.
Mam nadzieję, że się podobało, dajcie znać w komentarzach
:)!