piątek, 9 września 2016

Miniaturka 7. Bill i Fleur "Wtedy, gdy..." Cz.2

     Hej, witajcie w kolejnej części miniaturki o Billu i Fleur :). Tak jak obiecałam, kiedy zakończę ''Wtedy, gdy...'' i ''Chorą miłość'', pojawią się dwa zamówienia. Przyjęłam na razie jedno, jak ktoś jeszcze chce coś zamówić to pod tym wpisem w komentarzu. Teraz mam dla Was ankietę i takie małe pytanie. Mam pomysły na trzy posty, które bardzo chciałabym zrealizować i tutaj zapytam : mam zrobić wszystkie trzy wpisy, a Wy niżej zagłosujecie, który pierwszy czy napiszecie w komentarzu, który chcecie najbardziej i zrealizuję tylko ten jeden? Jeżeli chcecie wyrazić swoją opinię, o co bardzo Was proszę, bo to dla mnie ważne, dajcie znać co i jak chcecie, napiszcie najpierw czy jeden post czy wszystkie, a potem, który to miałby być. Jeżeli napiszecie, że tylko jeden i podacie, który, to rozumiem, że nie mam pisać innych. Natomiast pisząc, że wszystkie i podając wybrany z podanych pomysł, tym samym dajecie do zrozumienia, że to ten mam zrealizować jako pierwszy. Tutaj są pomysły :
1. Chciałabym znaleźć w internecie przepis na domowe piwo kremowe i/lub sok dyniowy oraz spróbować zrobić taki napój, post byłby ze zdjęciami z pichcenia (zdjęcia byłyby mojego lub mojej przyjaciółki autorstwa), przepisem i moją oceną. (Jeżeli to wybierzecie to dajcie znać czy chcecie jeden przepis i, który czy obydwa :) ).
2. W Polsce jest wiele pięknych miejsc, niemal magicznych. Warto docenić je i zobaczyć choćby na zdjęciach. Wymienię tam miejsca zarówno powszechnie znane jak i te, które sama uważam za magiczne i piękne, a nie są one popularne. Spis takich miejsc będzie subiektywny, ponieważ dla mnie coś może być piękne, dla kogoś przeciętne, normalne. Dołączone zdjęcia będę mojego autorstwa albo z internetu, przeważać jednak będą te pierwsze.
3. Poradnik jak poczuć się niczym postać serii J.K.Rowling. Taki humorystyczny z dawką informacji całkiem na serio. Post zawierałby przeróżne przykłady i zdjęcia z internetu.
To pomysł, który ma coś zmienić na blogu, więcej na ten temat znajdziecie tutaj. Także głosujcie w komentarzach :)! Jeżeli wyniki wyjdą 50/50 to wtedy wybiorę sama :). W ramach możliwości : postarajcie się tak do wtorku do godzinki 15 zakończyć głosowanie. Teraz zapraszam do czytania. Miłej lektury :)! + miniaturka będzie miała ciut więcej części, ponieważ zdarzą się aż trzy rzeczy, które wywołają napięcie i chciałabym, żeby wszystkie trzy działy się na koniec części. Pierwszy taki wywołujący napięcie fragment będzie na samym dole tego ''odcinka'', więc, aby wszystko zmieścić i opisać z realną dokładnością dodam pięć części, a nie trzy. Nadal będą one jednak dobrej jakości, długie (bo nie będę ich celować skracać, żeby starczyło na więcej kontynuacji, przeciwnie, napełnię je jeszcze większą ilością słów, bo mogę sobie na to pozwolić mając większe pole do popisu) no i najważniejsze : będą pełne treści wnoszącej coś do fabuły :). Teraz czytajcie :D.
     Kiedy minął tydzień od Sylwestra do Hogwartu znowu przyjechał Bill. Nie wytrzymał długo w nowej pracy, niemal natychmiast wziął urlop, chciał być obecny podczas drugiego zadania Turnieju. Jako kibic zajął jedną z komnat dla gości i kombinował jak odkryć co będzie tematem zbliżającego się etapu. Odpisywał na pełne żalu listy od matki, ale robił to przymusowo. Z kolei kontakt z Charliem i z przyjacielem dawał mu radość i odciągał myśli od czasu, który się niebezpiecznie skracał. Tamtego poranka zjadł śniadanie w prywatnej kwaterze, odpisał na kolejny pełen pretensji list. Żale, których nie rozumiał, bo co z tego, że miał urlop, skoro wrócił w końcu do Anglii i znalazł spokojną pracę, były codziennością. Skończył jednak rozpisywać tłumaczenia na kartce i się ubrał. A potem wyruszył na spacer. Była sobota, a o tym fakcie przypomniały mu tuziny dzieciaków spacerujących po błoniach. Westchnął rozmarzony, niedawno on był jednym z nich. Usiadł na śniegu koło jednego z licznych drzew przy skraju lasu, zamknął oczy, zaciągnął się zimowym powietrzem i niemal odpłynął.
- Hej, brachu, można? - z marzeń o zadziornej małej wyrwał go głos Rona. Najpierw był wściekły, jednak po paru sekundach dotarło do niego, że nie powinien się złościć. Marzenia o Fleur nie mogły mieć miejsca, tym bardziej te, gdzie widział ją w głowie uśmiechniętą i gawędzącą z nim. Dalej nigdy się nie posunął, nawet w najśmielszych snach. Wiedział, że nie jest dla niej, mógłby co najwyżej zepsuć jej życie i nie chciał myśleć o tym jak delikatne są jej dłonie, jak cudownie byłoby ją pocałować.
- Klapnij sobie. - kiwnął głową starszy rudzielec. Ronald radośnie opadł obok niego. Wtedy William doznał olśnienia! Młody jest przyjacielem Harrego, a Harry na pewno wie co jest kolejnym zadaniem! - Jak sobie radzi twój przyjaciel? - zapytał niby przypadkiem, a jednak zbyt zobowiązująco.
- Wymiata! - zachwycił się jego najmłodszy brat.- Jest najlepszy, wiadomo!
- A jak tam przygotowania do drugiej rundy? - musiał w odpowiednim momencie przerwać pieśni pochwalne, bo nie pytał po to, by słuchać listy zalet Harrego.
- A wiesz co? Nie chwalił się. Sam jeszcze nic nie wie na ten temat, rozumiesz. - naczelny kibic Fleur z trudem powstrzymał się przed westchnieniem żalu. Skoro bohater Hogwartu nie wiedział, to kto ma wiedzieć, do smoczej cholery?!
- A jak myślisz, kto, poza Harrym oczywiście, ma największe szanse wygrać? - przecież i tak nic nie wiadomo o zadaniu, to może wyciągnie coś o małej? Rozum najchętniej dałby mu w pysk. On miał dwadzieścia pięć lat, ona osiemnaście. On wyglądał jak mugolski metal, był wysoki, potężny, ona drobniutka, piękna, niewinna. Domyślał się, że niewinność nie leżała wyłącznie w jej charakterze, ale też była faktem cielesnym. On natomiast nigdy nie trafił na niedoświadczoną, tym bardziej delikatną kobietę. Wszystkie jego partnerki, wszystkie cztery, uściślił w głowie, w tym jedna była dziewczyna i trzy przygody, były konkretne, drapieżne, ostre i posiadające w tym temacie taki zakres wiedzy, jakim on nawet nie chciał władać. Hilda, eks ukochana, była z nim rok i nie cierpiała czułości ani zobowiązań, mieszkać z nim również nie chciała. Może wtedy żenić się nie chciał, teraz też go nie ciągnęło, ale czułe uściski i słodkie buziaki były tym, co chciał dawać dziewczynie. Mógł sobie pozwolić na kupowanie biżuterii, choć Hilda nigdy jej nie chciała a małej nie mógł dać znikąd złotego wisiorka. Pokręcił głową. Za nic do siebie nie pasowali i pasować nie będą. Na co on jej jest? Mogła mieć każdego, niekoniecznie chłopaka z metr dziewięćdziesiąt wzrostu, długimi włosami, smoczymi kłami w uszach. Pewnie szukała dżentelmena. Fakt, znał etykietę, ale nie wyglądał na takiego, a to po wyglądzie odbiera się pierwsze wrażenie. Nie powinien pytać, a mimo to już znalazł sobie w głowie wymówkę : może idealizował ją oraz w nieskończoność wspominał o ich rozmowie, a gdy dowie się więcej to to się zmieni? Gówno prawda, krzyknął głos w jego głowie. Ciągnęło go do niej cholernie, nieważne czego się dowiadywał, dlatego liczył, że młody rzuci na nią takie światło, w jakim on nie chciałby jej widzieć. Na pewno to zrobi, upewnił się w myślach, przecież ona jest przeciwniczką Harrego, więc Ron ją obsmaruje. I świetnie. Zniknie mu z głowy. Pokiwał nią niespokojnie w oczekiwaniu na słowa brata.
- No nie wiem, ale daję galeona, że nie wygra to marne chucherko! - podniósł głos.
- Chucherko? - był sztucznie zdziwiony. Chucherko, jakie ładne określenie. Szkoda, że do niej nie pasowało. Zwinna, lekka, szybka, tak, to bardziej.
- No ta cała Fleur. - przewrócił oczami.
- Czemu ma nie wygrać? - jego głos przypominał huczenie sowy. W środku wszystko aż płonęło z ciekawości. Niech mu ją obrzydzi, niech zrobi coś by zniknęła z jego myśli, cokolwiek.
- Jeszcze się pytasz? Wyniosła, pretensjonalna, marudna. Wymieniać dalej? - przyjaciel Pottera nawet nie zauważył, że oczy jego starszego brata zrobiły się okrągłe ze zdziwienia. Nie mógł uwierzyć, że taka słodka dziewczyna była taka... koszmarna?
- Wow, nie spodziewałem się. - teraz był zupełnie szczery. Szukał powodów by sobie ją odpuścić i miał powód. Dlaczego, więc nie czuł radości a pustkę? Dlaczego dumny rozum był zagłuszany przez serce krzyczące ''Nie poddawaj się, rudy kretynie!''?
- A do tego bywa niegrzeczna. - zaśmiał się niczym typowy nastolatek z burzą hormonów, ale gdy dostrzegł karcące spojrzenie Billa, pośpiesznie wyjaśnił - Bo wiesz, w zamku plotkują, że...
- Słuchasz plotek? A to nie jest zajęcie dla starych bab? - skarcił go, bo nie widział innego sposobu jednoczesnego nie ujawniania się i obronienia Fleur. Niegrzeczna, też mu coś. Patrzył w jej oczy, widział w nich dziewczynę, która pomimo tylu adoratorów nie szukała pierwszego lepszego. Dostrzegł kobietką marzącą o kimś jednym, jedynym na całe życie. To była kolejna piękna rzecz w niej - nie przypominała ostrej Hildy szukającej wrażeń i zmieniającej kochanków. Z oczu małej biła wierność, oddanie, lojalność i dobroć. Czuł, że facet, który zacznie z nią być będzie prawdziwym szczęściarzem. Chucherko, jak nazwał ją Ron, należała do tego gatunku dziewczyn, które kochały raz a mocno, Bill to czuł. Szkoda tylko, że czuł również niesamowity i kompletnie niezrozumiały ból serducha na samą myśl, że to nie on będzie tym na zawsze. On nie mógłby być choćby na moment.
- Może i dla starych bab. - wzruszył ramionami. - A może i nie. Ale cały zamek, aż się trzęsie od tej historyjki. Ty jak widać też nie jesteś całkiem obojętny, bo masz czerwone uszy. - młody Weasley przejrzał brata na wylot. Smocza cholera! Dlaczego rudzi się tak rumienią?!
- Bo mi zimno to mam czerwone uszy. Nie podnieca mnie myśl o przygodach jakiejś osiemnastolatki. - próbował brzmieć groźnie, mimo że akurat ta plotka go przerażała. Chciał ją sobie obrzydzić jednocześnie zachowując w głowie jej idealny obraz. To było głupie i szczeniackie. Nie chciał taki być. Chciał dojrzeć, dorosnąć, może się zakochać?
- Mówić czy nie? - dopytywał piętnastolatek.
- Jak chcesz. - udawał obojętność licząc na usłyszenie historii.
- Po Balu ta olbrzymka przyłapała ją bez butów, z rozerwanym zamkiem w sukience, w marynarce Rogera Davisa, który zaprosił ją na bal. Czaisz? I oni tak sobie razem szli jak dwa gołąbki! - zarechotał rozbawiony.
- A widziałeś ich, że wiesz? - uniósł brew w górę.
- Nie, ale słyszałem. - odpowiedział.
- A ja słyszałem, że jesteś napalonym dzieciakiem. - odciął się.
- To nieprawda! - wykrzyknął oburzony.
- A no właśnie. - wstał i otrzepał się ze śniegu. - Muszę już iść. Przemyśl moje słowa. Jakbyś chciał kiedyś pogadać ze starszym bratem to znasz mój adres.
- Na pewno przyjdę! - pomachał mu wesoło na odchodne. William Artur czuł się oszukany i zdradzony. Czy to możliwe, żeby ta niewinna istotka była aż w stylu... Hildy? Jak mógł być aż tak naiwny? Prychnął pod nosem. Nie pomoże jej, a do tego będzie kibicował Harremu! Z tym postanowieniem trafił do swoich komnat, gdzie pomimo wczesnej godziny, wypił szklaneczkę Ognistej.
     Fleur wcale nie była zadowolona. Przez perfidną plotkę rozpuszczoną dzięki Cho mogła stracić dobrą reputację, do tego durny Davis wysyłał jej pełne błędów i wyznań listy, na które kulturalnie odpowiadała dając mu kosza. Jeszcze wystąpiły małe problemy z zadaniem. Co prawda Cedrik, w ramach przeprosin i w tajemnicy przed Cho, powiedział jej co należy zrobić ze złotym jajem, ale nadawca tajemniczych liścików przestał się odzywać, a poza jakimś lipnym zaklęciem nie znajdywała niczego co mogłoby się przydać. Styczeń niemal się kończył, czas mijał, Roger nie odpuszczał, liściki się nie pojawiały, pomysł na rozwiązanie problemu nie przyszedł. Jedynym plusem była powoli cichnąca plotka. William pojawił się w Hogwarcie parę tygodni wcześniej, ale nie zwracał na nią żadnej uwagi. Z resztą, jak niby miałby to zrobić skoro to ona obserwowała go z ukrycia celowo unikając sytuacji, w których mogli się chociaż minąć? Gdy przechodził korytarzem w tym swoim skórzanym płaszczu chowała się z tyłu, za jakimś zakrętem i ukradkiem obserwowała jego długie, lekko rozwiane włosy opadające na cudownie szerokie ramiona. Kiedy wychodził na spacer siedziała z książką na parapecie przy oknie, z którego było go widać i udając, że czyta przypatrywała się jak jego postać kroczyła po śniegu. Była romantyczką, lubiła książki o pięknej, szczerzej miłości. Może dlatego wiedziała, że powinna go sobie odpuścić? Od koleżanki dowiedziała się, że przyjechał tu jako kibic, pewnie dla Pottera, który był przyjacielem jego rodziny, szczególnie młodszego brata. Will, jak nazywała go w głowie, miał 25 lat i pracował dla Gringotta, o czym poinformowała ją najlepsza przyjaciółka, Lizzi. Ze smutkiem kolejny raz powtarzała sobie, że nigdy nie będą razem. Dla niego pewnie była dzieciakiem, niezależnie od tego, że dorosłą czarodziejką mogła nazywać się od roku, a w świecie mugoli pełnoletniość miała osiągnąć niedługo. Pewnie lista jego dziewczyn była dłuższa niż sięgające niemal do pasa rude włosy. Co mogła mu zaoferować? Etykietę, perfekcyjną znajomość angielskiego i dozgonne oddanie? Nie wyglądał na dżentelmena, raczej na kogoś kto mógłby ją łatwo skrzywdzić, angielski sam znał i do doskonale, przecież to z Anglii pochodził, a na jej oddanie by gwizdał i to głośno! Takich naiwnych jak ona mógł mieć na pęczki. Wmawiała to sobie i zapisywała na kartkach tysiące razy, na próżno. Kawałki papieru zawsze paliła. Do niego nadal ją ciągnęło. Uczucia nie chciały zniknąć.
     Luty prawie się skończył, zostało jeszcze kilka dni. Dziś wypadało kolejne zadanie. Bill cały miesiąc nadrabiał zaległości w czytaniu oraz w długich spacerach po błoniach i próbował wypędzić z głowy małą. Na nic jego starania. Nie pomagał jej i unikał, ale myślami był przy niej. W nieskończoność powtarzał sobie rozmowę z Ronaldem rozważając czy to wszystko było prawdą. Próbował wmówić sobie, że owszem. Bo tak było po prostu lżej. Ale serce dalej krzyczało ''Nie wierz tym bredniom, rudy dupku!''. Tak było i tego poranka. Na trybunach pojawił się wyjątkowo wcześnie, chciał zająć idealne miejsce, które zmieniał kilka razy sprawdzając skąd najlepiej byłoby widać zawodników. Po dwóch godzinach samotnego czekania zaczęli schodzić się ludzie patrzący na niego dziwnym wzrokiem. Nic go to nie obchodziło, ponieważ siedział już wygodnie podziwiając widok jeziora jednocześnie myśląc o tym, że niedługo pojawią się uczestnicy. I się pojawili. Nie zwrócił uwagi na trójkę chłopaków, nie oni byli ważni, a mała ubrana w prosty, jednoczęściowy, niebieski kostium kąpielowy. Zastygł w bezruchu, przestał mrugać by nic mu nie umknęło. Była taka piękna, zgrabna. Tak bardzo żałował, że nie jest tym całym cholernym Davidsem czy Davidsonem i nie ma możliwości jej pocałować. Nie wiedział, że Roger miał szanse równe zeru, on natomiast równe stówie. Fleur z rozpuszczonymi włosami, pozbawiona choćby delikatnego makijażu, taka bezbronna budziła w nim ciepło większe niż Hilda kiedykolwiek. Ze wstydem musiał przyznać, że jego czarne bokserki stały się ciasnawe. Rzucił pod nosem bezgłośne przekleństwo. To już robiło się nie tylko nieodpowiednie, a niedopuszczalne. Obydwoje byli pełnoletnimi czarodziejami, on również w świecie mugoli, jej osiemnastka wypadała w kwietniu, co przypadkiem przeczytał w Proroku Codziennym. Jednak sam fakt, że ona go... podnieca? Tak, to dobre określenie, był przerażający. Nie chciał tego, bo, niestety, sam przed sobą musiał przyznać, że żadna dziewczyna nie działała na niego będąc pozbawioną makijażu niewinną istotką. Po chwili namysłu stwierdził, że trzy przygody były powodem do wstydu nawet teraz, bo facet z zasadami nie powinien szaleć z dziewczyną poznaną w klubie. Poza tym, Hilda na niego nie działała nigdy, pozostałe tylko w danym momencie. Z pierwszą z nich próbował swoich sił, chciał się ustatkować, zobaczyć czy potrafi być w dłuższym związku. On potrafił rok, jego była chyba wcale, bo po wyjściu na jaw jej licznych zdrad była w stanie tylko burknąć coś na kształt przeprosin i zabrać z jego mieszkania swoją kurtkę, jedyną rzecz, którą mogła tam zostawić nie przywiązując się zbytnio. Szybko wrócił do rozmyślań o małej, Hild, jak mówił o niej dawniej by ją zdenerwować, nie była warta ani chwili wspomnień. A Delacour, doskonale widoczna z tej części trybun, stała na pomoście taka piękna, słodka. Gdyby mógł podszedł by do niej natychmiast i pocałował tak jak nikogo nigdy nie całował. W tamtym momencie z niczego nie cieszył się tak bardzo jak z faktu, że ją sobie odpuścił. Gdyby tego nie zrobił najpewniej trzymałby ją w ramionach i całował powoli, czule. Z niechcianych marzeń wyrwał go gwizd oznaczający początek zadania. Zastanowił się czy sama zdołała coś wymyślić, po raz kolejny przyłapał się na kibicowaniu nie Harremu, a, o zgrozo, jej! Machnęła jednak różdżką a jej głowę otoczył balon powietrza. Zdolna mała bestia, uśmiechnął się z uznaniem i dumą. Kiedy usłyszał jednak plusk wody, a kciuki zacisnął do białości przestał czuć podziw. Poradziła sobie i tyle, jak każdy, pora się opanować. Po paru minutach słuchania wyłącznie gwaru wokół, na pustym miejscu obok niego klapnęła przeciętnej urody piegowata szatynka.
- Hej. - zagaiła z francuskim akcentem. Nie wiedziała kim był.
- Cześć? - spojrzał na nią pytająco.
- Chcesz orzeszka? - podała mu papierową torebkę orzechów w karmelu.
- Gdzie to kupiłaś? - nie miał najmniejszej ochoty jeść tego świństwa.
- W Miodowym Królestwie, wczoraj. Żeby mieć na dziś. - wrzuciła do pomalowanych na czerwono ust całą garść.
- Wow. - ponownie zwrócił wzrok ku wodnej tafli.
- Nie wiem co takiego chcesz tam wypatrzyć, nie wynurzą się z godzinę. - doszedł do wniosku, że ta dziewczyna i tak nie zechce przerwać konwersacji, a skoro jest z Francji to może da się z niej wyciągnąć cokolwiek o małej? Pomysł niewątpliwie wydawał się prosty, jednak doskonale wiedział, że to głupie. Już niemal sobie ją odpuścił. I po co? Żeby wypytywać? Raz się żyje, rzucił głos dochodzący gdzieś z okolic serca, a Bill postanowił się dostosować.
- Przyjechałaś z Francji?
- Mhm. - połknęła parę orzeszków. - Więc pewnie wiesz komu kibicuję. - uśmiechnęła się. - A ty komu?- Temu komu i ty, w ostatniej chwili ugryzł się w język.
- Skończyłem Hogwart, więc Harremu. - nie chciał się dalej tłumaczyć.
- Rozumiem. Może jednak orzeszka? - nie ciągnęła tematu i wychodziło na to, że jedyną opcją nawiązania z nią dobrego kontaktu w szybkim czasie jest spróbowanie tego świństwa.
- A co mi tam, skuszę się. - głos miał wtedy zbyt gruby, jak zawsze, gdy kłamał. Wziął kilka sztuk w garść, potem do ust i pożałował. Smakowały paskudnie, z największym trudem zmusił się do przełknięcia ich. Mała, nigdy z tobą nie pogadam, a tyle dla ciebie robię..., pomyślał, choć wiedział, że od ostatniego zadania nie zrobił dla niej nic. - Pyszne. - skrzywił się.
- Wiem. - orzeszki chrupnęły pod jej zębami. Nie miał bladego pojęcia jak zejść na interesujący go temat. Badając grunt zagaił :
- Skoro jesteś z tej szkoły co ta startująca to blondyneczka, - dałby sobie w twarz albo z pięści w brzuch. Z największym trudem przychodziło mu wyrażanie się o niej lekceważąco - wiesz, ta co ją nakryli z Davidsonem, - próbę bycia ostrożnym spokojnie można by było oznaczyć słowem : błąd. - to może mi powiesz czy te plotki to prawda? - chciał przyjąć przyjazną minę, ale wyglądał jak stary zboczeniec.
- No wiesz co?! - oburzyła się. - To ja cię tu częstuję, dobrem się dzielę a ty mi będziesz! Palant! - podkreśliła ostatnie słowo wstając i zamaszyście machając błękitną peleryną. Po minucie wróciła. - Daję ci jeszcze jedną szansę. - burknęła. Poczuł ogromną ulgę, ponieważ w ciągu tej minuty bał się jak nigdy. Mógł bezpowrotnie stracić wielką szansę. Teraz trzeba było to naprawić i dobrze rozegrać.
- Teraz to ja powinienem się obrazić, koleżanko. - obrzucił ją karcącym spojrzeniem. - Ty nawet nie spytałaś czy wierzę w te brednie! A ja nie wierzę, nie wierzę i jeszcze raz nie! - kontynuował podniesionym głosem.
- Przepraszam, faktycznie zachowałam się jak idiotka. - spuściła wzrok. - Ale ja nienawidzę plotek a doskonale wiem jak ona to przeżyła, wiesz? Każdy by przeżył! Weź sobie orzeszka na zgodę i zapomnijmy o sprawie. - podsunęła mu szeleszczącą torebkę. Najchętniej by tam zwymiotował. Zmusił się do połknięcia kolejnej dawki ohydztwa dziękując w duchu za posiadanie silnej woli.
- Nie ma zapomnijmy! - głos miał przywódcy potężnej armii. - Zaczęłaś to kończ, sama mówiłaś, że mamy mnóstwo czasu. Opowiadaj, ja słucham. - na potwierdzenie swoich słów schował włosy za ucho lekko się do niej przysuwając.
- A co chcesz usłyszeć? - widocznie była gotowa bronić Fleur zawsze i jedynym co ją trzymało przy tym temacie to możliwość wyjaśnienia pomówień. Kimkolwiek była, zaimponowała mu.
- Chcę usłyszeć prawdę, a nie te chore plotki. - podwinął rękaw płaszcza razem z rękawem czarnego swetra. Spojrzał na zegarek, lepiej, żeby nieznajoma zaczęła się streszczać.
- To powiem ci tyle. - wzięła głęboki oddech. - Tylko nie mów nikomu, niech to będzie między nami. - konspiracyjny szept, rozglądanie się na boki.
- Wiadomo, wszystko między nami! - zapewnił klepiąc ją lekko po plecach, jak starego druha. Poczuł, że zamiast takiego dotyku wolałby dłonie małej na swoim karku, wolałby, żeby przysunęła swoją twarz ku jego twarzy i go pocałowała. Niekoniecznie ostro i drapieżnie, chciał jednego prostego buziaka prosto w usta. Właśnie taki był z nią problem, czasem chcemy zaspokoić wiedzę, ale kiedy to robimy to temat staje się nudny. Z nią było inaczej, im więcej usłyszał i zobaczył, tym bardziej chciał wiedzieć jeszcze odrobinę więcej. Wizja jej ciała w kostiumie kąpielowym będzie za nim chodzić całymi latami, tego był pewien. Tak bardzo chciał poczuć jej miękkie usta na swoich. Nie była taka jak pozostałe kobiety w jego życiu, za to dałby sobie rękę uciąć, więc i podejście było inne. Nie chciał jej zranić, oszukać, wykorzystać ani sprawdzić ile potrafi być w stałym związku. Chciał być z nią tak długo jak tylko ona zechce. Mógł być czuły, delikatny, romantyczny i kochany, tego przecież cały czas pragnął i nie miał kiedy okazać! Drapieżność, wbrew pozorom nie leżała w jego naturze, pewnie z tego powodu przeszkadzało mu kiedy Hild chciała, żeby ją uderzył, nienawidził tego robić. Również z tych przyczyn z żadną z pozostałej trójki nie spędził dłużej niż jednej nocy, nie podobały mu się te całe gierki, typu ''Chcesz mnie poderwać, to masz mnie obrażać.''. Przez bycie ostrzejszym rozumiał, na przykład mocniejsze ugryzienie, a nie wyzywanie od szmat na etapie godzinnej znajomości. Ale dla małej mógłby być taki jak tylko by tego chciała, mimo że nie podejrzewał jej o upodobania do wyzwisk czy dostawania z liścia. Nie miał zamiaru jej skrzywdzić. Nigdy. Nie posiadał wielkiego doświadczenia, a jego wspomnienia nie umywały się do wyczynów książkowych bohaterów, jednak te cztery partnerki na koncie, z czego dwie, które nie podały swoich imion tylko kazały mu mówić co tam sobie chce, najlepiej jakieś obelgi, bo tak robili ich byli faceci, w poprzednich toksycznych związkach, jedna w koszmarnej skórzanej sukience, do tego opowiadająca o zdradzie dawnego narzeczonego i jedna, czytać : Hilda, która chciała czasami oberwać z otwartej dłoni, lubiła robić mu malinki w widocznych miejscach, typu szyja, czego nienawidził oraz podczas snu stanowczo za bardzo podcinała mu końcówki długich włosów, prezentowały się jak opowieści dla podstarzałych pseudo romantyczek. Poza Hild, z wszystkimi podzielił się nocą i łóżkiem z litości, szukały przygody, mówiły o dawnych ranach na sercu, płakały wspominając toksycznych facetów, miały lekkie skrzywienia, takie jak pozostałość po zerwaniu : upodobanie w wyzwiskach. Żadna z nich nie byłą fetyszystką, wszystkie chciały pocieszenia, on przygody, każdy dostawał to czego potrzebował. Hild nie musiała mieć pocieszenia, pocieszała się na boku, ona była po prostu pieprznięta. Wrócił myślami do Fleur : mógłby zrobić dla niej wszystko. Ale celowo nie robił. Nie chciałaby go, nie mogli być razem. Nawet, gdyby wziął ją w ramiona i pocałował z taką miłością z jaką zawsze chciał całować kobietę swojego życia to mała uderzyłaby go twarz i uciekła od niego. A, gdyby próbował podrywu czy czegokolwiek innego, dostałby kosza. Po prostu. Więc najlepiej zapomnieć, odsunąć się od niej mocniej, a może nawet i stąd wyjechać? To wyszłoby mu na zdrowie. Z żelaznym postanowieniem ucieczki prosto w wir pracy zaraz po zakończeniu zadania oczekiwał na prawdziwą wersję wydarzeń z balowej nocy. Czy on nie użył przed chwilą słowa ''miłość''? Kolejny sygnał zwiastujący porę ucieczki.
- No to jak nikomu nie zdradzisz, - wycelowała w niego palcem lepkim od karmelu z orzechów - to zaczynam. - zaciągnęła się zimowym powietrzem. Drżał nie z powodu mrozu, a z niecierpliwości. Jak największy dureń zwątpił w małą, podczas, gdy ją ktoś po prostu zranił durną plotką. - Wiesz, bo Fleur, tylko błagam ja ciebie, kolego, czy jak tam mam cię nazywać, nie zdradź tego nikomu, bo ta perfidna Rita zaraz to podłapie, no Fleur dostała takie jakby liściki. Żaden tajemniczy wielbiciel, nie nazwał się tak ani nie wyznawał jej miłości. Tylko tak jakby pomagał, dał jej książkę, sam wiesz. I ona czekała, żeby on ją zaprosił na Bal. Różni ją zapraszali. Nawet taki rudy, Weasley czy jakoś tak, wiesz, przyjaciel Pottera - Bill wyprostował się nagle. - Ale zanim mu odpowiedziała, to uciekł. A i zaproszeniem bym tego nie nazwała, wyskoczył jak z pudełka i krzyknął na jednym oddechu ''Hejpójdźzemnąnabalproszę!''. No i zwiał. Wyobrażasz sobie? - teraz już Bill wiedział skąd niechęć Rona. Bo zachował się jak szczyl. - Ale ona mu się nie podobała, czaisz? On się podobno założył, że ją zaprosi, że będzie mieć odwagę! A wiesz skąd ja to wiem? Bo podsłuchałam jak o tym mówił! - dla dodania powagi sytuacji niespokojnie zjadła jeszcze kilka orzeszków.
- Skandal! - szedł w to dalej.
- No, ale nieważne, bo ona to olała i to kompletnie. Nie to było problemem, wiesz? - nie liczyła na odpowiedź, a na ciekawość. Przejrzał ją na wylot. Zrozumiał też Rona. Okazał się szczeniakiem, więc obraził Fleur, bo to było lżejsze do zniesienia niż przyznanie się do winy.
- Niesamowite, kontynuuj. - nagabywał.
- Problemem było to, że ona cały czas czekała na tego gościa od liścików. Wiedziała, czuła, takie tam babskie akcje, że to koleś, w dodatku nią zauroczony. Chciała, poznać, podziękować.
- Zrozumiałe. - skrócił wymienianie czasowników.
- Ale ubzdurała sobie, że jak on się pojawi to ona pozna, że to od niego. Po zachowaniu. - wywróciła oczami odporna na romantyczne pierdoły. Uśmiechnął się pod nosem. Mała nie domyśliła się, że to on, choć mijali się po pierwszym zadaniu. Słodka Fleur. Czas marzeń minął, pora słuchać dalej, wyciągając przy tym wszelkie przydatne informacje. - Czas mijał, Bal coraz bliżej, grzeczne odmowy można było liczyć w setkach. A liścikodawca, - z trudem zdusił śmiech - no nie patrz tak na mnie, sama go tak nazwała. - przewróciła oczami. William zapamiętał, że mała posiada poczucie humoru. - się nie ujawniał. Ale jak pojawił się Davis, kompletny wariat, nawet w jakimś stopniu tak pozytywnie, to nie rozpoznała. Jednak kolesiowi ewidentnie zależało, czasem nawet rzucił żarcik. Tak wyszło. A ta mała spryciula - o tak, to określenie ją dobrze definiowało, zanotował je w pamięci - chciała go mimo wszystko sprawdzić. I słusznie! Kazała mu się wpisać do księgi pamiątkowej. Miał inne pismo, jeszcze jej się przyznał do dysortografii, rozumiesz?! - poprawiła różowy szal.
-Czyli to nie on był nadawcą? No niemożliwe! - nie potrafił kłamać, tym bardziej udawać, ale jej to najwyraźniej nie przeszkadzało, niewzruszona opowiadała dalej.
- Ano nie był! Odprowadził ją, elegancik jak z koziej... no, nieważne. Fleur, odwalona jak neony - porównanie na poziomie osoby lubiącej orzeszki w karmelu. - zaczarowała pismo. Nie ujawniło swojego autora! - doskonale o tym wiedział. Przewidział jej inteligencję i zdolności, więc celowo zaczarował karteczkę. Nie groziło mu zdradzenie się.
- No nie może być! - zaczynało go bawić wczuwanie się w wiejską mugolską przekupkę.
- Może! Była taka wściekła, już w głowie witała się z gąską, a tu nic! Poszła na spacer, potrzebowała powietrza. I bycia samej. Ten cholerny Davis zobaczył ją przez okno i ruszył za nią. Na jej nieszczęście trafiła na to drzewo co bije wszystko dookoła.
- Wierzba Bijąca. - uściślił.
- No to na to. Dobrze, że miała różdżkę! To paskudne drzewsko rozerwało jej cały zamek w sukience zamawianej z fracuskiego katalogu! - ile by dał, żeby zobaczyć ją w tej sukience...
- Straszne. - potwierdził. Dotarło do niego jak przykra była sytuacja dla Fleur, a jak została odebrana przez innych. To dopiero musiało ją dobić. Jak mógł w takiej sytuacji uwierzyć komuś innemu? Jak mógł przestać się odzywać? Zwątpił w zamiar ucieczki.
- Możesz mi nie wierzyć, proszę cię bardzo! Ale to ja widziałam jej podrapane do krwi plecy. - przeszedł go dreszcz. Maleńkiej stała się krzywda... Maleńkiej, a nie małej? Przejście na wyższy poziom czułości nastąpiło po cichu.
- A kiedy? - wypalił. Musiał wiedzieć wszystko.
- Jak Rogerson czy tam Roger, jego imienia nie mogę zapamiętać, ją odprowadził do zamku. Wychodzę z Wielkiej Sali i co widzę? Ją w jego marynarce, zapłakaną, boso. W nerwach albo, żeby nas nie zrozumiał poprosiła o odprowadzenie do szkolnego szpitala, po francusku.
- Skrzydła Szpitalnego. - poprawił zbyt zajęty myśleniem o tym co wydarzyło się dalej. Poprawianie kogoś, od kogo zależało poznanie upragnionej wersji historii nie było dobrym pomysłem, świadomie by tego nie zrobił. Co to zamyślenie robiło z człowiekiem!
- Jak tam zwał! Więc ja ją jemu natychmiast odebrałam, dzięki, dzięki, takie pierdoły i do tego no, Skrzydła czy co. Nic mi nie chciała powiedzieć, nic! Dotarłyśmy to się przyznała, że nie wiedziała o tym drzewsku a ono zdarło z niej szal, poraniło plecy, rozwaliło suwak. Ja sobie myślę, wstyd przyznać, żałuję tych myśli do dziś, że głupia mi kit wciska. A ta pielęgniarka mówi, że owszem, obrażenia właśnie od tego, wszystko się zgadza. Rozumiesz? Dała taką maść, opatrzyła, poszła zrobić herbaty. A ja co miałam zrobić? Iść sobie?
- No nie. - kiwnął głową ze zrozumieniem.
- Właśnie! No to zostałam. Pytam czemu jest boso, czemu poszła na ten spacer. To mi się zwierzyła. Fleur bywa skryta, wiele przemyśleń zachowuje dla siebie. Buty straciła podczas walki z Wierzbą. Dobrze, powtarzam i powtarzać będę, że różdżkę miała całą! Jak na złość, też dobrze, że ten Rogerson za nią szedł. Bo dał jej marynarkę i odprowadził do zamku. Ale nie dlatego płakała, o nie! - zamachała mu przed oczami palcem wskazującym.
- Nie? - zdziwił się.
- Płakała, bo po drodze w krzaczorach mijali Cedrika, tego co też staruje, z jego panną, Cho. Całowali się. Nikomu nic do tego, niech sobie robią co im się tam podoba, co nie? Ale tej larwie, tej okropnej Cho akurat wszystko do wszystkiego! Parę metrów dalej nasza dyrektorka będąc na spacerze z Hagridem zobaczyła Fleur. Jak ona ją zjechała! Że się nie spodziewała, i inne takie. Fleur tam dynda kto co o niej myśli. Jednak to szanująca się dziewczyna, a tu ktoś ją podejrzewa o takie rzeczy! I się poryczała. Pocieszyłam ją, po herbacie mogła wrócić do siebie, rano zdjęła bandaże a tam zero blizn, na farcie, że rany nie były głębokie. Pompri...
- Pomfrey. - przerwał jej i poprawił domyślając się o kim mowa.
- No ta, - była zirytowana. Postanowił przestać się wtrącać. - wyjaśniła dyrektorce co i jak. Były przeprosiny i miało być dobrze. A ta małpa z krzaków rozgadała czego była świadkiem, dodała swoje trzy grosze i masz ci los! Cho chciała zwiększyć chody Cedrika, odciągając przy tym podejrzewania o całusy w krzakach od siebie. Na szczęście to już przycicha. I Cedrik okazał się fair, w przeciwieństwie do tej... Grrrr. - znowu orzeszki. Najwyraźniej zajadanie złości pomagało, bo już po minucie była spokojna.
- Tak? A co zrobił? - poczuł zazdrość, choć przecież nie miał ku temu powodów.
- No powiedział jej jak ma odkryć temat zadania. Wiesz? I odkryła, taka zdolna! - zachwyciła się niczym Ron Harrym. Może to taka przypadłość fanów uczestników? - No, ale na ten trop zaklęcia to sama zeszła. I to tyle z ploteczek. - wyszczerzyła się. Dla niej rozmowa dobiegła końca, więc niecierpliwie wpatrywała się w wodę. Nie miała już nic do powiedzenia, podzieliła się niesamowitą historią jak poznała prawdę wyłuskaną z plotki. Wyczuł to, ale jeśli istniały jakiekolwiek szanse sztucznego podtrzymania rozmowy to nie było innego wyboru jak je wykorzystać.
- A skoro pochodzisz z Francji, to gdzie nauczyłaś się tak dobrze mówić po angielsku? - chwytał się byle czego, chciał jakkolwiek wrócić w temacie do Fleur.
- Mamy świetną nauczycielkę! Poza tym niektóre lekcje są prowadzone w tym języku.
- Czaję. - rozmowa padła. Nastąpił między nimi moment niezręcznej ciszy. Nagle z wody wynurzyła się Fleur. Z trudem łapała oddech, miała zakrwawioną twarz. Widzowie krzyczeli, wzdychali. Olbrzymka rzuciła się pomóc uczennicy w wyjściu z wody.
- Fleur! - wykrzyknęła szatynka zrywając się z miejsca.
- Chwila! Gdzie biegniesz?! - krzyknął za nią.
- Jak to gdzie? Pomóc najlepszej przyjaciółce! - niczym burza popadła Fleur, wyrwała z rąk dyrektorki nasączony wodą utlenioną ręcznik i sama zaczęła przemywać jej drobne ranki pokrywające twarz. Bill powoli opuścił swoje krzesełko, udał się bliżej barierek trybun, stamtąd widział wszystko doskonale. Chciał zabrać im ten ręcznik, przemyć jej rany osobiście, a potem wycałować każde zadrapanie. Mała trzęsła się z zimna owinięta w puchowy ręcznik. Miał zamiar przytulić ją do siebie najczulej jak potrafił, opatulić ją swoim swetrem i płaszczem. I jedyne co go powstrzymywało to świadomość, to byłoby głupie. Po chwili pani Pomfrey wysmarowała jej czymś buzię. Zauważył coś jeszcze, jej drgawki były spowodowane również płaczem.
- Gabrielle! - krzyknęła. Kim była ta dziewczyna? Zastanowił się. - Gabrielle! - zrzuciła z siebie ręcznik i prawie znowu wskoczyła do wody.
- Nie bądź głupia! - ogromna kobieta przyciągnęła ją do siebie. - Ona jest bezpieczna, spokojnie, uratują ją. - trzymała płaczącą małą w uścisku. Bill uratowałby Gabrielle a potem pocałował Fleur. Proste, dziecinne marzenia... Westchnął ciężko. Nie mógł patrzeć na jej strach, na podrapaną twarz. Nikt ani nic nie miało prawa jej skrzywdzić. Cokolwiek sprawiło, że musiała się wynurzyć : już mogło zaczynać się bać. Niczego w tamtej chwili nie żałował tak bardzo jak braku pomocy wobec niej i uwierzenia w te durne plotki. Ona nie tylko mu się podobała, była dla niego idealna. Dla ideałów ludzie poświęcają życie. A on właśnie podjął decyzję poświęcenia czasu, pieniędzy, może i pracy. Zawsze pragnął obdarować ukochaną kobietę złotą biżuterię. Nie uważał, że kocha Fleur, jednak w akcie przeprosin, nawet pojednanie między nią a tajemniczym nadawcą liścików ułożył sobie plan wysłania jej łańcuszka z przywieszką. Co miała przedstawiać, tego nie wiedział, ale plan już był. Mała, nadal chlipiąc i marznąc siedziała na pomoście pijąc herbatę. Gdyby tylko mógł ją pocieszyć, przytulić! Ba, gdyby wiedział, że ta dziwaczka jest jej przyjaciółką to dowiedziałby się dużo więcej. Nawet nie zauważył wynurzenia się Kruma czy Cedrika. Rozmyślał jak jej wynagrodzić swoje zachowanie. I dopiero kiedy tłum zaczął krzyczeć znacznie głośniej niż dotychczas William zauważył Harrego, który oprócz jego brata ''uratował'' jeszcze dziewczynkę bardzo podobną do Delacour, na pewno Gabrielle. Przyszły wyrzuty sumienia, nie tylko nie zauważył, że Ronalda nie ma wśród wiwatujących, ale też nie bał się o niego, wiedział, że jest bezpieczny. Może powinien? Chyba tak, prawda? W jego braterskim obowiązku nie leżało jednak śledzenie poczynać pozostałej szóstki, a tym bardziej pilnowanie ich kiedy mieli dobrą opiekę. Dlaczego zatem cały aż trząsł się o Fleur, której również nic już nie groziło? Blondynka zerwała się z miejsca, uściskała wystraszoną dziewczynkę, a potem... pocałowała w policzek zszokowanego Harrego. Najstarszy z rodzeństwa Weasleyów był na siebie za to wściekły, ale musiał przyznać, że poczuł ukłucie zazdrości. Zacisnął mocno pięści, wysłuchał wyników, a kiedy drugi etap dobiegł końca, szczęśliwy z powodu dwudziestu pięciu punktów maleńkiej udał się do siebie, gdzie do późnego wieczora bezskutecznie zastanawiał się co jej kupić i co napisać, tak by się nie zdradzić. Rozpierała go duma, ponieważ mała nie chciała przyjąć swoich punktów, uważała, że na nie nie zasłużyła, była taka skromna! Zupełne przeciwieństwo tego jak przedstawił ją Ron. Bill prychnął, a kiedy zasypiał nadal przybijał Fleur piątki w swojej głowie, tym samym gratulując jej godnego zachowania.
    Fleur tego poranka obudziła się bardzo wcześnie, była niespokojna. Zależało jej na osiągnięciu dobrego wyniku w zadaniu, ale nie wiedziała nawet czy zaklęcie zadziała. Strasznie ją to stresowało. Nigdy nie pragnęła sławy czy bogactwa. Swoje imię i nazwisko wrzuciła do Czary dla żartów, nie spodziewała się, że zostanie wybrana. Jednak kiedy to jej karteczka wypadła z Czary prosto w ręce odczytującej osoby, wszyscy zaczęli wiwatować, koleżanki przytulały ją piszcząc z radości, dyrektorka płacząc gratulowała mówiąc jak bardzo w nią wierzy. Rano rodzice wysłali list poplamiony łzami wzruszenia i dumy. A ona... wróciła do pokoju i zaczęła się histerycznie śmiać. To miał być kawał, wszystkie koleżanki wrzucały tam swoje nazwiska, skąd mogła wiedzieć, że trafi na nią? Dziennikarze zaczęli się zgłaszać by robić z nią wywiady. Jej zdjęcia pojawiały się w magicznych gazetach. Chłopcy jeszcze częściej próbowali ją podrywać. Ale ona została dawną Fleur, która lubiła pisać wiersze,za swój ulubiony przedmiot dalej uważała literaturę, nadal uwielbiała proste stylizacje, ledwo widoczny delikatny makijaż, dobre książki, zapachowe świece, smakowe herbatki, pastelowe kolory, Coco Chanel, prostotę w urządzaniu wnętrz, koty persy i szyk oraz styl. Ciągle wierzyła w jedną miłość na całe życie, wieczną, stałą. Tylko ta miłość się nie pojawiała, pomimo sporej liczby adoratorów ona do żadnego nie żywiły uczucia. Do nikogo poza Willem, na którego widok mocniej biło jej serce. Cóż jednak z tego wszystkiego? Williama nie obchodziła, a poza starymi przyjaciółkami czy rodziną, nikt nie chciał poznać jej bliżej, wszyscy karmili się plotką Cho lub informacjami z gazet albo radia. Tak jakby miała ich pogryźć kiedy podejdą bliżej z chęcią przyjaźni! Miała ochotę się rozpłakać. Czasami czuła się taka samotna, zamknięta w szklanej bańce niechcianej popularności. Olałaby ten cały Turniej i schowała się gdzieś owinięta ciepłym kocem, wyszłaby dopiero po ogłoszeniu zwycięscy, by następnie poszukać tego jedynego. Głupiutkie marzenia, kompletnie nierealne. Musiała wstać, nie marzyć. William stanął jej przed oczami. Zastanawiała się czy pojawi się na trybunach, a jeśli tak to komu będzie kibicował, no bo przecież nie jej. Zanim zeszła na śniadanie po raz tysięczny przeczytała karteczki. Ciekawiło ją dlaczego liścikodawca, jak nazywała go w głowie, przestał się odzywać. Zrezygnowana założyła na siebie kostium kąpielowy, na niego czarne legginsy i biały, długi sweter. Nie malowała się, zadanie w wodzie nie sprzyja pełnemu makijażowi. Rozczesała rozpuszczone włosy. Czuła w kościach, że to nie będzie dobry dzień. Do dużej sportowej torby w kolorze pudrowego różu spakowała dwa wielkie puchowe ręczniki, szczotkę, czystą bieliznę, firmowe japonki oraz różdżkę w drewnianym pudełku, na którym na zamówienie rodziców wyrzeźbiono i pozłocono napis ''Fleur Delacour''. Wyszła z pokoju mając na nogach ukochane czarne botki, na ramieniu torbę, a przerzucony przez przedramię bielutki płaszczyk. Poszła prosto na śniadanie, Wielka Sala świeciła pustkami. Była zbyt spięta na uczucie głodu, ale wmusiła w siebie owocową owsiankę, którą popiła herbatą. W holu narzuciła na siebie płaszczyk, nie zapinała go, mimo mrozu. Ruszyła do szatni, bez szalika, bez czapki, z dłońmi w kieszeniach. Chciała już dotrzeć do celu i spokojnie pomyśleć. O niczym lub o Weasleyu. O tym drugim myślała niemal w każdej wolnej chwili. Przed wejściem do namiotu dostrzegła samotną postać na trybunach. Przeszedł ją dreszcz. Rzuciła na siebie zaklęcie kameleona i powoli podeszła by zobaczyć postać. Był nią nie kto inny, jak obiekt jej westchnień, we własnej osobie. Posmutniała nagle. Od momentu pobudki miała kiepski humor, widok obojętnego na nią chłopaka, który przybył tu tak wcześnie by kibicować Harremu tylko ją dobił. Pobiegła do szatni, a kiedy tylko się tam znalazła zdjęła z siebie zaklęcie i zaczęła płakać. Wylała z siebie wszystkie negatywne emocje z ostatniego miesiąca, chyba nawet dwóch. Została tylko determinacja. Właśnie kończyła przemywać twarz, gdy do namiotu weszli pozostali zawodnicy, za nimi opiekunowie. Rozmowy na boku, rady, słowa motywacji, przyjacielskie poklepywanie po ramieniu, standard. Przyszła pora na przebranie. Delacour zdjęła ubrania, po czym schowała je do torby ładnie złożone. Opatulona puszystym ręcznikiem, wyłącznie w granatowych japonkach i błękitnym stroju, ruszyła przez śnieg w towarzystwie trzech chłopaków w kąpielówkach. Żaden na nią nie działał i była pewna, że nie zadziała. W jej sercu siedział już lokator i to taki kompletnie tam niechciany, nieodpowiedni dla niej. Dotarli do pomostu, wysłuchali mowy połączonej ze wskazówkami, a potem usłyszeli... przeszywający gwizd. Jedyna żeńska uczestniczka nie zwracała uwagi na publikę. Zrzuciła z siebie ręcznik, wyjęła różdżkę z torby leżącej na pomoście i rzuciła na siebie znane zaklęcie. Różdżka do torby, ciało do wody, chlust! Najpierw poczuła otępienie, granatowa, lodowata woda otaczała ją tak, że odnosiła wrażenie nadchodzącego uduszenia. Po chwili przestała się miotać, uspokojona faktem działania zaklęcia ruszyła przed siebie. Głębiny, ryby przeróżnych gatunków, wodorosty, niesamowite podwodne kwiaty, kolorowe rośliny, szum, zupełnie inny odbiór dźwięków, to wszystko oszałamiało. Płynęła, czas się nie liczył, tutaj nawet nie istniał. Nie chciała się spieszyć, pośpiech mógłby spowodować nie zauważenie zagrożenia. Niestety, ostrożność również na nic się zdała. Po około pół godzinie pływania w lodowatej wodzie zobaczyła chmarę dziwnych stworzeń. Skostniałe od mrozu ciało trudno było zmusić nagle do szybkiej reakcji. Kiedy podejrzane istoty zbyt szybko zaczęły się zbliżać ku niej zrozumiała swój podstawowy błąd : nie patrząc na publikę ani na konkurencję, tylko na własne nogi, przegapiła najważniejsze : inni mieli różdżki! Przerażona nie chciała ryzykować, zawróciła. Poczuła silny chwyt na nodze. Ta małe potworki przyciągnęły ją ku sobie i wciągnęły w chmurę z samych siebie. To druzgotki! Czytała o nich w przyrodniczej książce! Dreszcz przebiegł jej po plecach. Nie sposób było ich odpędzić, atakowały zewsząd drapiąc bezlitośnie jej twarz, którą za wszelką cenę próbowała ochronić. Chciała krzyknąć, a wtedy... stało się! Zaklęcie nie przetrwało tyle ile powinno, bo druzgotki rozdrapały balon powietrza. Jak mogła tego nie zauważyć?! Była niemal pewna, że niebawem tu zginie! Wzrok bez ochrony był coraz słabszy, uszy i nos zalane przez wodę. Z całej siły ruszyła w górę, choć bestie nie puszczały ciągnąc do dna. Nie poddała się, w ostatnim momencie wynurzyła głowę nad taflę. Łapała powietrze, przetarła oczy, ale kiedy odsunęła dłonie od twarzy odkryła, że są pokryte krwią. Była przerażona, nie rozumiała skąd pochodzi krew. Zrobiły jej krzywdę? To coś poważnego? Ale kiedy, jak? Samym drapaniem?! Pospiesznie podpłynęła do pomostu, ale oddech miała przyspieszony, piekły ją płuca i przełyk. Dyrektorka pomogła jej wyjść z wody, sama była na to zbyt słaba, mroczki przed oczami również niczego nie ułatwiały. Usadziła ją na pomoście, ale to nie było ważne. Fleur kręciło się w głowie, szumiało w uszach, plamy tańczyły w oczach zasłaniając widok, płuca bolały jakby ktoś wrzucił tam płonący węgielek, przełykanie śliny było zbyt trudne, twarz szczypała. Kobieta zaczęła przemywać jej twarz zaraz po tym jak narzuciła jej na ramiona ciepły ręcznik. Blondynka nie czuła zimna, była zbyt zszokowana, za bardzo owładnięta desperacką chęcią powrotu do normalnego samopoczucia oraz sprawności. Zamknęła oczy, błędnik wariował, zemdliło ją. Kiedy otworzyła powieki siedziała przed nią Lizzie, właśnie kończyła przemywanie ranek.
- Aleś mnie wystraszyła... - szatynka pokręciła głową. - Nie rób mi tak więcej, bo osobiście zakażę ci udziału w kolejnym etapie! Jasne? - pogłaskała ją po mokrych włosach. Delacour chciała coś powiedzieć, ale z jej nosa wypłynęło mnóstwo wody, więc odpuściła sobie słowa i wzięła pierwszy, porządny oddech od wynurzenia. Taki, któremu nie przeszkadzała woda w układzie oddechowym lub w uszach, taki, któremu przestał towarzyszyć ból gardła albo płuc. Wtedy się rozpłakała, tak po prostu. Adrenalina puściła, ona poczuła się lepiej, ale stres i strach dały o sobie znać w postaci potoków łez płynących po jej policzkach. Pielęgniarka pojawiła się znikąd. Wysmarowała jej czymś twarz.
- Ranki niedługo znikną, zobaczysz, rano nie będzie po nich śladu. Co do ciebie, kochana, to powinnaś się dobrać z Potterem, jesteście tacy pechowi! Zaraz poczujesz się lepiej, byłaś trochę przyduszona, spokojnie. - przyjmowała słowa, ale nie rozważała ich. Najważniejsze, że niedługo będzie wyglądać i czuć się tak samo. Gabrielle, przemknęło jej przez myśl imię siostry. Malutka została pod wodą! W jednej chwili krzyknęła imię najbliższej sobie osoby, poza mamą i Lizzie, oczywiście.
- Gabrielle!- krzyknęła płaczliwie. Zrzuciła z siebie ręcznik. Ślizgając się na mokrych deskach, ignorując zawroty niemal wskoczyła do wody. - Gabrielle! - Czyjeś silne ramiona złapały ją i przyciągnęły do siebie.
- Nie bądź głupia!- usłyszała kojący głos dyrektorki. - Ona jest bezpieczna, spokojnie, uratują ją. - powoli stawiając kroki, otoczona ramieniem przełożonej wracała na niedawne miejsce. Ponownie opatulili ją ręcznikiem, dostała nawet herbatę. Sączyła ją zestresowana o los młodszej siostry. Fizycznie, poza zimnem, które czuła dopiero od paru chwil, było ok. Gorzej psychicznie. Strach nie pozwalał się uspokoić. Tamci wynurzali się i zanurzali, ale jej to nie ruszało. Co takiego dzieje się z małą? Nie zwracała uwagi na publiczność ani głosy z jej strony, jednak teraz ohy i ahy przybrały na sile. Spojrzała na młodego Pottera, którzy wynurzył się z jej siostrą przerzuconą przez ramię. Kompletnie oczarowana podbiegła w ich kierunku, tym razem nawet błędnik nie dał się we znaki. Uściskała zdezorientowaną Gabi, a potem, nie bardzo myśląc o tym co robi, ucałowała policzek Harrego. Później przyszła pora na ogłoszenie wyników. Fleur zdobyła aż 25 punktów! Próbowała się kłócić, uważała, że na to nie zasługuje, przecież nie uratowała nikogo, a do tego musiała przerwać zadanie! Na nic jej protesty. Dostała punkty i koniec. Trzęsąc się z zimna musiała dotrzeć do szatni. Szybki prysznic, zaklęcie suszące włosy, rzut okiem do lustra by zobaczyć powoli gojące się rany, założenie ubrań i płaszcza, samotny powrót do zamku i... sen. Była tak padnięta, że po prostu zasnęła. Około osiemnastej usłyszała pukanie do drzwi. Otworzyła zaspane oczy.
- Proszę. - zawołała. Jedno machnięcie leżącej przy łóżku różdżki i gotowe, można wchodzić. Gabi nieśmiało zajrzała do środka. Przerzuciły się na francuski, bo angielski małej nie był jeszcze zbyt zaawansowany. Co prawda, madame mówiła do nich w tym języku publicznie, jak wcześniej, na pomoście, ale wszystkie dziewczęta i tak między sobą używały mowy ojczystej.
- Mogę? - spytała nieśmiało.
- Jak zawsze. - starsza Delacour uśmiechnęła się pokrzepiająco. Było jej wstyd, że to nie ona pomogła siostrze.
- Dalej jesteś moją idolką. Nigdy nie przestanę cię kochać, niezależnie od wszystkiego. Może to Harry mnie wyciągnął, ale nic mi nie groziło. Zaatakowały cię jakieś stworzenia, ja wiem, Lizzie mi mówiła. Naprawdę bardzo mi przykro. Zachowałaś się jak bohaterka, chciałaś po mnie wrócić. Dziękuję, kocham cię. - Fleur ze łzami wzruszenia przyciągnęła do siebie małą.
- Moja kruszynka. Wynagrodzę ci to! - pocałowała ją w czoło.
- Nie trzeba! Napisałam do rodziców jaka byłaś dzielna! A potem zrobiłam ci to. - wyjęła z kieszonki białych jeansów plecioną bransoletkę. Błękitny przeplatał się z różowym.
- Kochana, dziękuję. - kolejną godzinę rozmawiały jak najlepsze przyjaciółki, często tak robiły nie przejmując się zbytnio różnicą wieku. Wkrótce Gabi poczuła się zmęczona, więc pożegnały się i poszła do siebie. Fleur miała zamiar napisać list do rodziców, wyjęła już nawet pergamin, ale drzwi otworzyły się i stanęła w nich Liz.
- Nie umiesz pukać? - uniosła brwi właścicielka pokoju.
- Pukanie po angielsku brzmi dwojako. - zachichotała.
- Jesteś chora. - przewróciła oczami.
- Zdrowiutka jak rybeńka! - rzuciła się plecami na jej łóżko.
- Coś chciałaś? - różdżką zakluczyła drzwi.
- Pogadać. Mam coś na pocieszenie dla mojej gwiazdy turniejowej! - Fleur wzdrygnęła się. Nienawidziła orzeszków w karmelu a pewnie to przyniosła jej przyjaciółka. Jednak piegowata istotka z przebiegłym uśmiechem otworzyła swój żółty plecak we wzory ananasów i wyjęła z niego paczuszkę czekoladowych żab.
- Gwiazdka już była, a ja dziś jestem obdarowywana! - usiadła koło niej.
- Wiem o tym. Nie zgadniesz z kim gadałam! - po chwili dłoń zanurzyła się w plecaku i wróciła niosąc prosto do ust właścicielki całą garść orzechów.
- Nie zgadnę... Czy te orzechy kiedyś się kończą? - nie dowierzała.
- Dokupuję. - chrupała z dumą. - Wiesz kogo? Taki rudy był, gadaliśmy zanim wypłynęłaś. - wyszczerzyła się słodko. Urok Lizzie polegał na jej bezpośredniości. Ona nie należała nawet do gatunku ludzi, którzy powiedzą i dopiero pomyślą, nigdy nie myślała. Przed mówieniem nie, bo po co myśleć nad każdym słowem, a po mówieniu tym bardziej, ponieważ powiedzianych słów się nie cofnie i co się przejmować?
- Rudy? - czekoladowa żaba zamarła w połowie drogi do ust.
- No z włosami do pasa! Mama to chyba robiła mu w dzieciństwie warkoczyki! - Fleur zastanowiła się jakim cudem Liz mówi sobie co chce i nigdy nic jej się za to nie dzieje. Może już dawno niesłusznie uznali ją za niepoczytalną?
- Wysoki? - dopytywała.
- Jak dąb! Ale nie w moim typie, ja to wolę takich... mniej zamkniętych. Prawie nie gadał!
- Bo nie dopuściłaś go do słowa? - zasugerowała.
- Miał mnóstwo okazji, przecież dużo jadłam! Wyglądał jakby się przespał z połową Hogwartu. Ale jak się odezwał to raczej nie. Bo niby jak miał się z nimi dogadać? Taki zamknięty. Ja to szukam chłopa co mnie oczaruje słowem, wiesz, zagada, zakręci jakimś zdaniem...
- Niewykonalne. - skwitowała jedząc słodycz.
- Wykonalne, zobaczymy! Na twój ślub to pewnie z takim przyjdę! - popiła mugolską oranżadą w plastikowej butelce wyjętej z plecaka.
- Nie chce ci się rzygać? - odsunęła się nieznacznie.
- Phi! Daj dokończyć! No był taki... piegowaty do tego.
- A nie miał kła w uchu? - zbladła.
- Nawet dwa! Po jednym w każdym!
- A jak był ubrany?
- A i no wiesz, nie podrywał mnie, wcale! Aż dziwne, bo dałam mu orzeszki. Strasznie mu smakowały! - Fleur nie mogła uwierzyć. Ktoś poza jej przyjaciółką uznawał to za jadalne? - No i nie ciągnął mnie nigdzie, może to pozory, że on taki wiesz, ruchowy. - na to określenie Delacour chciała uderzyć ją w czoło. - Miał czarny, skórzany płaszcz. A co pod spodem to niedane mi było zobaczyć i chyba bym nie chciała. Czekam na księcia, takiego zniewalającego z nóg. Wiesz czym mnie zniewali? Sobą całym!
- Liz, już dobrze. - zastanowiła się moment. Czy to możliwe, żeby tym kimś był...Willl? - Chwila, ty rozmawiałaś z William Weasleym! - wykrzyknęła.
- A nie wiem. Nie przedstawiał się. Że rudy, to ja też nie będę. - wzruszyła ramionami.
- Ale to on! Prawie na pewno on! - ruszyła się na łóżku niespokojnie.
- Ten co ci się podoba? - wypaliła nagle.
- Nie podoba mi się! - zasłoniła twarz rękami.
- Nie to nie, kochana, ja tam ci go wpychać w ramiona nie będę. A tym bardziej nie do wyrka! - chichocząc poklepała materac. Fleur miała ochotę ją uderzyć poduszką z całej siły. - To może i Weasley, wszystko pasuje. Mówił, że chodził tu do szkoły, nie, że chodzi, także tego.
- A mówił komu kibicuje? - nie potrafiła wytłumaczyć czemu o to pyta. Przecież wiadomo, że Harremu!
- Potterowi. - Lizzie, oprócz zdolności do mówienia wszystkiego co chciała powiedzieć, miała jeszcze jedną ogromną wadę : nie zauważała reakcji ludzi na swojej słowa, a nawet jeśli widziała to chyba nie potrafiła tego poprawnie zinterpretować, bo nic sobie z tego nie robiła. Liz, biedna, słodka Liz była kompletnie niedomyślna. Jak na kogoś kto, równie perfekcyjnie co Fleur, mówił po angielsku, jak na kogoś kto nie potrafił zasnąć mając nieodrobione lekcje albo bałagan w pokoju, jak na kogoś kto był dobrą uczennicą to... przejawiała wiele cech głupiej gąski. Jednak była dobra i lojalna, mogłaby oddać życie za bliskich. Nigdy nie przejmowała się czystością krwi, jej mama była czarodziejką, a tata mugolem. Uwielbiała zwierzaki, pewnie dlatego, że nie zwracały uwagi na jej słowa. Delacour była notorycznie wściekła na przyjaciółkę za niedomyślność, teraz jednak głośno dziękowała za nią w duchu. Liz nie tylko nie widziała jak bardzo Fleur chce znać przebieg rozmowy, ona, nawet jeśli powiedziała coś złego, to nie wiedziała i nie rozumiała co, więc bez ogródek i problemów powie jej tylko prawdę, ot tak, po prostu, jak to ona.
- Mówiłaś mu coś o mnie? - nie trzeba było bawić się w podchody, gierki. Im prościej, tym bardziej odpowiadało fance orzeszków w karmelu. To wiele ułatwiało.
- Nic złego! A już na pewno nie to, że masz szampon z kupą nietoperza! - roześmiała się serdecznie.
- Z guanem! - poprawiła rumieniąc się ze złości.
- Miałam buzię zamkniętą! Na kłódeczkę! - zapewniła gorąco.
- A dobrego coś mówiłaś? - nie odpuszczała.
- Ano mówiłam! - wypięła dumnie pierś.
- A co? - poczuła gulę strachu w gardle.
- Spytał mnie o plotkę. To ja się obraziłam, że wierzy i sobie poszłam! Ale musiałam wrócić i to zaraz, bo nie było już wolnych miejsc. Wyobrażasz sobie?! - oburzona napiła się kolejnego łyku oranżady.
- Nie obchodzi mnie to! - zdenerwowała się. - Mów na temat!
- No przecież mówię. - pieguska kompletnie nie rozumiała powodu złości rozmówczyni. - No to wróciłam. Że niby mu robię wielką łaskę. Głuptasek nie wiedział, że i tak musiałam wrócić, bo nie było gdzie usiąść, hihi! - widząc złowrogie spojrzenie niebieskich oczu przywróciła rozmowę na pożądany tor. - A on, że absolutnie w to nie wierzy, w sensie w plotkę. Kazał mi mówić prawdę, bo nienawidzi chorych plotek. Wierzy ci! Ja ci to mówię! Spijał słowa niczym piweczko! - gestykulowała przy tym w dosyć nieskoordynowany sposób.
- Jesteś nienormalna! - załamana Fleur opadła na poduszki. Słyszał plotki, co do tego nie było wątpliwości! Naprawdę uwierzył zakręconej Lizzie? Dlaczego chciał poznać prawdę? Wątpił w to, że mogłaby zachować się tak nieodpowiednio? Ale jak to? - Ej, chwila, ale jak to o mnie spytał, po imieniu?
- No a jak miał? Po znakach szczególnych? - blondynka najchętniej zamieniłaby się z przyjaciółką, dla której wszystko było takie niesamowicie proste i oczywiste.
- Zna moje imię? - przez chwilę miała nadzieję, że może się nią zainteresował, ale doszło do niej, że pewnie przeczytał je w gazecie.
- Tak mu się te czekoladowe oczka błyszczały, fiu fiu! Podobasz mu się, ja to czuję! - zapewniała gorąco.
- Jasne, podobam mu się? I co jeszcze? Gówno go obchodzę. - niestety, on bardzo obchodził ją.
- Głuptasku, gdybyś go gówno obchodziła to by się o ciebie nie pytał, nie? Uwierzyłby, prawda? A jak on mnie zapewniał, że nie wierzy, daj no spokój! Ale wiesz co? Niezbyt do siebie pasujecie, laleczko, no przynajmniej póki nie zetnie kłaków, nie wyjmie tego gówna z uszu i nie wskoczy w garniak. Podobasz mu się, lalka, zaufaj mi. Choć pięść i nos oddaje to jakbyście razem wyglądali. Takie moje zdanie, ty tam sobie rób co z tym chcesz. Masz być szczęśliwa. Wygląda na ruchomego, nie poradzę. - wzruszyła ramionami. - Jednak chyba taki nie jest, bo... no cholera, jak on ma kogoś wyrwać jak sobie siedzi taki opatulony, małomówny, co? Chciał prawdy i dostał prawdę. A jak zechce ciebie to lepiej, żebyś ty wiedziała co z tym zrobić, bo mi nic do tego, złociuteńka. A teraz wybacz swojej ukochanej i jedynej w swoim rodzaju, Lizzie, ale, padam na ryj. - zakończyła wstając z łóżka. - Mogłabym tu zostać i schlać się jak maleńkie prosiątko, jednak no, ty nie pijesz. Samej się rozpijać co prawda nie wypada, ale tak się o ciebie bałam, że aż walnę kielonka przed snem. Babunia mi wysłała naleweczkę, no miodzik na serduszko! - nie przejmując się brakiem odpowiedzi ze strony zmartwionej Fleur po prostu podeszła do drzwi, odkluczyła je różdżką i dodała - Dla mnie to ty jesteś bohaterka na sto dwa, dla młodej także. A jutro nie siedź tu samotnie jak pustelniczka, weź no się rusz. Ja odkąd tu jestem flirtowałam aż z trzema! Wszyscy prawdziwi, powiadam, żaden książkowy, żeby nie było! Co prawda, żaden się nie odezwał ponownie, ale czy to ważne? A właśnie, ciekawe dlaczego... - ulubienia Billa Weasleya znała odpowiedź na to pytanie. - No trudno, drugi kielonek łyknę za ich zdrówko, dobranocka, gwiazdko złota! - wyszła zostawiają uczestniczkę Turnieju z kompletnym mętlikiem w głowie. Przez moment rozważała jak to się dzieje, że całkowicie trzeźwa Liz mówi kompletnie szalone rzeczy, natomiast kiedy jest pijana siedzi sobie spokojnie w kąciku. William o nią pytał, pytał o plotkę. Prawdopodobnie nie wiedział kim jest Lizzie, inaczej nie byłby głupi i nie pytałby jej o Fleur, bo oczywistym jest, że to sobie przekażą. Czyli, zapytał o nią licząc, że się nie dowie. Niestety, pewnie słyszał jak to niby nieodpowiednio zachowała się po Balu, ale on nie uwierzył! Chciał poznać prawdę! Dlaczego, po co? To było zdecydowanie zbyt skomplikowane, a dzień zbyt ciężki, żeby o tym rozmyślać. Przebrała się w czarne legginsy do spania i długą koszulkę, a zasypiając miała przed oczami Willa i rozmowę z nim po pierwszy zadaniu. Luty minął zostawiając po sobie mnóstwo Walentynek, które blondynka trzymała w pudełeczku na dnie szafy. Zostawił też rozkojarzenie i mętlik spowodowane niewiedzą skąd ciekawość Williama. Żadna kartka nie była od niego, co do tego miała pewność, bo wszystkie zostały podpisane. Liścikodawca również się nie odzywał, wszystkie laurki były napisane zupełnie innym charakterem pisma. Do kolejnego etapu było jeszcze mnóstwo czasu, więc skupiała się na nauce, czytaniu książek i... ukradkowym obserwowaniu Willa, który już, co prawda, jej nie unikał, ale też ciężko powiedzieć, że szukał z nią kontaktu. Ale nie było okazji, żeby się przedstawić, a co dopiero, żeby porozmawiać. W połowie marca siedząc na jednym z wielu kamiennych parapetów i czytając książkę o kwiatach zobaczyła zmierzającą ku niej radosną Lizzie.
- Coś się stało? - spytała po angielsku. Miały wpojone, że tutaj, wszędzie poza prywatnymi dormitoriami, należy używać języka gospodarzy.
- A gdzie tam! - roześmiała się poprawiając włosy do ramion.
- To o co chodzi? - odłożyła na bok książkę. Myślała nad tym, żeby założyć ogródek kwiatowy dla Gabi, kiedy tylko wrócą do Francji.
- Słuchaj, ja to bym chciała mieć faceta. - westchnęła smutno. Miała na sobie różowe jeansy, do tego czarny cieniutki sweter i jeansową kurtkę. Dochodziła 15, lekcje skończone, nie trzeba nosić mundurków.
- No to nie widzę problemu. - zbyła ją Fleur.
- No, ale ja widzę. To nie może być taki ktoś to co ja bym z nim mogła żyć. On musi być taki, żebym ja bez niego nie mogła! Żeby mi zawrócił w głowie! - kręciła młynek kciukami.
- Wypij Amortencję i ruszaj w miasto. - zaśmiała się.
- A spadaj, ty jak zobaczyłaś takiego wielkiego dziwaka to poczułaś to coś. No, a ja nie poczułam wcale, a wcale! Nawet jak mnie wczoraj podrywał Matthew Lewis to tak średnio, no chłopak przystojny, tylko... zero motylków. Taki do całowania na imprezie to owszem, ale na randkę na dłużej niż godzinkę to ja już bym z nim nie poszła. Na cholerę mi on jak prawie nic nie gada? Mało który teraz dużo gada, a jak już, jak James Scott, ten od podrywu w grudniu, to strasznie pierdzieli! Nikt mnie jeszcze nie zauroczył, nie rozkochał!
- Lizzie, naprawdę to jest twój jedyny problem? Kończymy w tym roku szkołę, zewsząd pieprzenie o myśleniu przyszłościowo... - Fleur próbowała naprowadzić ją jakoś na inny temat.
- No i myślę! Z kimś przyszłość spędzić muszę! Co mam zrobić? Żyć z kotem? Nie patrz tak na mnie, ten rudy buc siedzi ci we łbie, ja to czuję! Rogerson...
- Roger. - poprawiła.
- Właśnie ten, nie okręcił się sobie na paluszku!
- A daj spokój! Dopiero tydzień temu sobie odpuścił, jeszcze nawet za wcześnie na radość. - przy Lizzie nie trzeba było udawać. To właśnie prawdziwa przyjaciółka.
- Teraz nie o nim. Ja to się chcę zakochać, czuć, że mogłabym dla niego wszystko!
- A on dla ciebie nie musi? - poprawiła beżowy kardigan.
- To dodatek! - machnęła ręką. - Ja mam być zakochana, rozumiesz? Ja! Bo ja chcę coś poczuć! Oszaleć z miłości!
- Ty już oszalałaś. - poklepała ją po ramieniu.
- Bardziej, bardziej! - obróciła się wokół własnej osi.
- A tak się da? - zaczęła się śmiać.
- Da się! Nie mam konkretnych wymagań, wiesz? Gejem mógłby być, jakbym nie wiedziała to nie widzę problemu! - tupnęła szczupłą nóżką w czarnym glanie.
- A jakbyś się już dowiedziała? - to było minimum irracjonalne.
- To by mi przeszło. Na co mi tam zaraz miłość na zawsze? Powolutku! Taki na pół roku jak znalazł, potem taki na rok, a dalej ten jedyny!
- Ułożyłaś sobie taki plan? - to było za głupie, nawet jak na nią.
- No mniej więcej! Czy to ważne? Ty to wierzysz w tego jedynego, księciunia z koziej no...! Jakby mnie nie chciał to by mi przeszło i do widzenia, dlatego orientacja się tu nie liczy! - dumna wyciągnęła wnioski. Delacour śmiała się głośno, donośnie i szczerze. Wszystkie zmartwienia odpływały, była Liz i jej sposób na życie, jakże prosty. Gdyby nikt niczego nie komplikował, tak jak ta outsiderka z gestykulacją Włochów i grzywką lecącą na oczy. - Gatunek w sumie też się nie liczy. Jakbym się zakochała w centaurze! Ale by były jaja! A jakie emocje! Galopowalibyśmy przez las! Ja zdecydowanie chcę poznać jakiegoś konioczłeka i to już! - entuzjazm sięgał zenitu.
- A ja tam wolę prawdziwych mężczyzn, głuptasku. - powiedziała po wybuchu radości. Zeskoczyła z parapetu, wzięła czarną, zamszową torbę i poszły w kierunku błoni na krótki, wiosenny spacer. Książka, niezauważona przez nikogo, została na parapecie...
     Była już połowa marca, pomysł na list do małej się nie pojawiał, mama przestała męczyć co do powrotu do pracy, bo wmówił jej, że jest tu dla Harrego. Stos papierów leżał przy biurku. Cokolwiek by nie napisał albo nie trzymało się kupy, albo mogło zdradzić jego tożsamość, bo nawiązywało do rozmowy z wariatką z trybun. Chciał przeprosić, wynagrodzić jej to wszystko jakoś, pokazać, że tu jest, że... zawsze będzie. Co do tego, że nie chce jej więcej opuszczać, nawet jeśli ich kontakt był tylko listowny i jednostronny. Uwielbiał Fleur, chciał jej szczęścia, spokoju, bezpieczeństwa. Wszyscy wiedzieli, że czasy na powrót stawały się coraz trudniejsze, jednak na jej widok dla niego wszystko wracało do normy, było piękne. Starał się obserwować ją  ukrycia lub mijać na korytarzu niby przypadkiem, choć nigdy, ku jego ubolewaniu, nie nadarzyła się okazja do przedstawienia się sobie. Pocieszał się tym, że tak naprawdę to tego przedstawienia się raczej nie chciał. Bycie w jej życiu anonimowo, pobocznie, niejawnie było świetne i do tego chciał obecnie wrócić, by później tak pozostać. Gorzej z byciem tam jako on, tego na razie było za wiele. Nie chciał, żeby przez niego cierpiała, żeby była rozczarowana tym, kim naprawdę był autor liścików. Z takimi myślami szedł korytarzem kompletnie nie skupiając się na tym co działo się dookoła, wracał ze spaceru do swoich komnat. Już miał wyjść zza zakrętu na korytarz kiedy usłyszał słowa Fleur :
- A ja tam wolę prawdziwych mężczyzn, głuptasku. - z powodu zamyślenia nie słyszał jej wcześniejszych słów ani śmiechu. Teraz poczuł się jakby wymierzyła mu policzek. Prawdziwy mężczyzna, zapewne, w jej definicji, nie ma włosów do pasa. Doskonale. Skoro nie wpasowuje się w takie ramy jakie ona sobie ustaliła to proszę bardzo, on jej jeszcze pokaże i się wpasuje, że hoho! Oddaliła się ostatecznie, więc ruszył tym samym korytarzem prosto do siebie. Mijając parapet, z którego zeskoczyła zauważył na nim książkę. Maleńka musiała ją zostawić. Bez wahania wziął ją i schował pod cieńszy od poprzedniego, aczkolwiek nadal skórzany, płaszcz. Dotarł do siebie, rozebrał się na tyle, że aktualnie siedział na łóżku wyłącznie w czarnych spodniach i czarnej koszuli. Otworzył książkę na stronie, w którą włożono zakładkę. Poradnik o kwiatach miał zaznaczony jeden konkretny gatunek : stokrotki. Uśmiechnął się pod nosem i spojrzał na zegarek. Może i nie wyrobi się do kolacji, ale dziś zrealizuje plan. Ponowie ubrany w płaszcz udał się do Hogsmead. Teraz wiedział co powinna dostać mała. Po powrocie przejrzał świeżo nabyty słownik francuskiego, napisał dwa liściki, po czym rozpuścił włosy i... ściął je. Do ramion. Nie chciał całkowicie tracić siebie, jednocześnie przechodząc przemianę, dzięki której miał zyskać względy Fleur. Tego wieczoru napisał jeszcze trzy listy. Do rodziców, do Charliego i do przyjaciela. We wszystkich było tylko jedno zdanie : ''Obciąłem włosy do ramion.''.
     Po lekcjach Liz chciała koniecznie zaszyć się w bibliotece i przeszukiwać czasopisma dla młodych czarodziejek w celu przeczytania wszystkich artykułów o miłości. Delacour po prostu poszła do siebie. Na progu jej dormitorium stała biała, błyszcząca torebka prezentowa. Zdziwiona rzuciła zaklęcie sprawdzające, ale kiedy nic złego nie wykazało, złapała za srebrne sznureczki, odkluczyła drzwi i weszła do siebie. Szkolną torbę postawiła koło biurka, spokojnie, jak gdyby nigdy nic. Przebrała się w szarą, obcisłą sukienkę przed kolano. Narzuciła na siebie czarny sweterek. Związała włosy w kitkę. Napiła się wody, którą przelała z dzbanka stojącego przy łóżku do szklaneczki. Wysuszyła ją zaklęciem. Aż w końcu, ze stoickim spokojem usiadła po turecku na łóżku po czym sięgnęła do leżącej na pościeli torebki. Wyjęła stamtąd coś prostokątnego owiniętego w zwykły, brzydki szary papier. Odwinęła pospiesznie. Książka, którą wczoraj gdzieś zgubiła! Przytuliła ją do piersi. Była taka szczęśliwa! Znalazła się! Prezent, o który prosiła mamę znowu był w jej posiadaniu! Będzie mogła założyć ogródek dla Gabi! Dostrzegła, że, oprócz ulotki Miodowego Królestwa używanej jako zakładka, z książki wystaje coś jeszcze! Ostrożnie wysunęła karteczkę z pismem dokładnie takim jak poprzednie wiadomości od autora liścików! Jednak zamiast rad było po prostu ''Znalazłem Twoją zgubę.'', miała rację! To chłopak! ''Musisz lepiej pilnować swoich rzeczy. W najlepszym wypadku nie odzyskałabyś książki, w innych - domyśl się sama.''. Zagotowało się w niej! I tyle? Nie miała prawa niczego oczekiwać, doskonale o tym wiedziała, jednak... Zero przeprosin? Wyjaśnień? Nic? Świetnie. Chciała schować prezentową torebeczkę, ale wtedy dostrzegła w niej coś jeszcze! Kwadratowe białe pudełeczko! Po otwarciu dostrzegła w nim złotą stokrotkę na złotym łańcuszku. Pod wieczkiem był liścik. Drżącymi dłońmi rozłożyła karteczkę ''Dla mojego ulubionego kwiatu, jej ulubiony kwiat. Przepraszam, że Cię opuściłem listami. Sercem i głową cały czas byłem przy Tobie. Już nigdy tego nie zrobię, nigdy nie odejdę. Obiecuję.''. Musiała odsunąć karteczkę, żeby nie poplamić jej łzami. Fleur to przecież znaczy kwiat, wiedział o tym, choć minimalnie znał francuski, a nawet jeśli nie to chciało mu się sprawdzać co znaczy jej imię! Sama, choć z trudem, założyła wisiorek. Pudełeczko wylądowało w szufladzie toaletki, a skrawki pergaminu ze słowami od kompletnie obcego faceta, tak jak poprzednie wiadomości od niego, w porcelanowej, rodowej, dużej szkatułce. W przeciwieństwie oczywiście do Walentynek od całych hord chłopaków, bo te leżały w kartonie po szpilkach, na dnie szafy. W tamtym momencie Fleur była najszczęśliwszą osobą na świecie. Zdradził swoją płeć, zainteresowanie nią i do tego obiecał przy niej zostać, a nawet dał jej prezent! Nieważne kim był, na myśl o nim serce biło równie mocno co na widok Weasleya.
   Z rana, dzień po kupieniu prezentu William wezwał do siebie skrzata, któremu kazał dostarczyć paczkę pod wskazany adres zachowując przy tym pełną dyskrecję. Oczywiście, zapłacił mu za dostarczenie przesyłki, a Gwizdek, bo tak brzmiało jego imię, przepięknie i długo dziękował. Weasley zadowolony, z nową fryzurą zabrał się za odczytywanie listownych odpowiedzi na wysłane przez niego poprzedniego wieczora zdanie. Charlie napisał ''Chcę zobaczyć Twoje zdjęcie! A właśnie, nie mówiłeś kiedyś, że obetniesz włosy tylko dla laski, która podbije Twoje serce, czy jakoś tak? Ale nie wierzę, że taka się znalazła, Ty i ja, brachu, wieczni kawalerowie. No, dosyć marzeń. Rodzice wiedzą? Mamuśka pewnie spadła z krzesła! Coś czuję, że po prostu wymiękłeś i dlatego je obciąłeś, bo Ci się znudziły. Nie widzę innego wyjaśnienia, serio, stary!
Pozdrawiam, Twój gorący Charlie.''. Bill roześmiał się. Gorący było przymiotnikiem jakim jego brat się określał z powodu pracy ze smokami i panującej w ich stajniach bardzo wysokiej temperatury. Gdyby tylko Charl domyślał się jak bardzo się mylił sam spadły z krzesła. Naprawdę chodziło o dziewczynę i to nie byle jaką. Taką, która zawojowała jego serce. By nie wzruszać się dalej zabrał się za list, który właśnie przyszedł. Był on od rodziców. ''Bill, nie możemy uwierzyć, że obciąłeś włosy! To niesamowite! Koniecznie przyślij zdjęcie. Czyżbyś w końcu dojrzewał?'', o tak, to zdanie zdecydowanie pisała mama. ''Jesteśmy z Ciebie dumni.
Kochamy Cię. Mama i tata.
PS Mama spadła z krzesła jak przeczytała list. - Tata.''. Ha, Charlie miał rację, koniecznie trzeba będzie mu o tym powiedzieć! Z tym postanowieniem dalej analizował treść listu. Rodzice, tak jak się spodziewał, nie połączyli przemiany z poznaniem fajnej dziewczyny. Może to i lepiej? Oszczędzili mu tym konieczności kolejnych wyjaśnień, za co był im wdzięczny. Miał zamiar ponownie w ciągu dwóch dni udać się do Hogsmead, by tam zrobić zdjęcie, o które tak się dopraszali. Ubrany w czarne jeansy, czarną koszulkę i, niespodzianka, czarną bluzę na zamek zakładał glany, gdy do okna zapukała trzecia sowa. Od przyjaciela, Grega. ''Kim jest ta dziewczyna, dla której to zrobiłeś, co? Musi być wyjątkowa, prawda? Liczę, że mi ją przedstawisz, brachu!
PS Możesz oczywiście podesłać zdjęcie w krótkich włosach, byłbym zachwycony.''. Stary, dobry, niezawodny Greg. Domyślił się. Cwaniak. Z rozbawieniem kręcąc głową Bill opuścił swoje komnaty. Następne parę dni minęło spokojnie, choć, mimo tego jak bardzo chciał spotkać Fleur, równie mocno mu się to nie udawało. Był ciekaw jak zareaguje na jego przemianę, czy na szyi będzie mieć stokrotkę. Zdjęcia już dawno zrobił oraz wysłał. Wszyscy, w innych słowach, ale jednak, uważali, że wygląda lepiej, dojrzalej. Liczył, że mała podzieli ich zdanie. Wracając ze spaceru pewnego popołudnia usłyszał niewyraźny głos wariatki z trybun. Uradowany zbliżał się coraz szybciej do tego korytarza. Zobaczył je, miały na sobie błękitne mundurki.
- Mi to nikt nie wysyła biżuterii, bez sensu. - jęczała brunetka.
- Lizzie, to było raz, zluzuj trochę. - machała nóżkami siedząc na parapecie. Niestety, wszędzie krążyło mnóstwo uczniów i nie miał możliwości dokładnego zbadania jej reakcji. Postanowił przejść po prostu przez korytarz, ot tak, jak gdyby nigdy nic. Kiedy mijał maleńką i wariatkę, której imię przed chwilą przypadkiem poznał, świat stanął w miejscu. Blondynka miała na szyi stokrotkę.
- Też bym chciała wystartować, to nie, tobie to zawsze wszystko wychodzi! - tupnęła nóżką jak mała dziewczynka. Delacour nie odpowiedziała. Z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w niego, dostrzegł zdziwienie i iskierkę radości. Uśmiechnął się do niej patrząc jej prosto w oczy i skinął głową. Po prostu. Uniosła lekko dłoń i ruszyła palcami. Zrozumiała gest. Przywitali się bez słów. Poszedł dalej razem z tłumem zostawiając i siebie, i ją z uśmiechem.
     Kwiecień dawno się zaczął, zbliżały się i urodziny. Odkąd Will po raz pierwszy skinął jej głową, tak jakby pamiętał, że rozmawiali i są teoretycznymi znajomymi, zawsze kiedy się widywali on kiwał głową, ona unosiła dłoń delikatnie machając palcami. Poza tym, wszystko płynęło swoim rytmem. Próbowała odkryć co będzie tematem zadania, nosiła stokrotkę oraz bransoletkę od Gabi, w nieskończoność czytała liściki, widywała się z Lizzie, która po odpuszczeniu sobie centaura była zdecydowana poszukać jakiegoś fajnego wampira, no i, jakże by inaczej, nadal marzyła o tym, że rudy obiekt zainteresowania wykona w jej stronę jakiś większy ruch niż tylko kiwanie, np. mógłby podejść... Dość. Stop. Nierealne marzenia odkładała na później zajmując się teraźniejszością. W dzień przed urodzinami wszystko odbywało się szczególnie nudno i wolno. Lekcje, posiłki, odrabianie pracy domowej, rozmowy z koleżankami trwały w nieskończoność. Wieczorem kiedy leżała już w łóżku pomyślała jedno, przed urodzinowe życzenie. Rano obudziło ją walenie do drzwi. Była sobota, więc przyjście do kogoś o siódmej nie wydawało się dobrym pomysłem. Po otwarciu wejścia ukazały się Liz i Gabi, obydwie roześmiane.
- Najlepszego, złota gwiazdo, randeczki z tym rudym koczkodanem i, żeby ten popieprz od liścików się odezwał, moja blond rybeńko! - brunetka ucałowała oba jej policzki. Uczestniczka Turnieju miała na sobie szarą koszulę nocną w owieczki.
- Spełnienia marzeń, siostrzyczko! Nigdy się nie zmieniaj! - Gabrielle uczepiła się jej niczym mały leniwiec gałęzi. Następnie obydwie odśpiewały ''Sto lat'', choć Liz okrutnie przy tym fałszowała. Przyszła pora na prezenty. W różowej, błyszczącej torebeczce od siostry Fleur znalazła list napisany z błędami, ale pełen miłości, szacunku i oczywiście podziwu dla dokonań starszej siostry. Był tam też pleciony breloczek, w takiej kolorystyce co bransoletka. Można go było przypiąć do torby, co też natychmiast zostało uczynione. Do tego Gabi dorzuciła tomik wierszy ulubionej poetki swojej domowej idolki i Fasolki Wszystkich Smaków. W torbie od Lizzie znajdowały się Czekoladowe Żaby, Fasolki Wszystkich Smaków, paczuszka lukrecji, czekolada miętowa, kartka urodzinowa, która po otwarciu śpiewała ''Sto lat'' głosem Lizzie, lista najprzystojniejszych chłopaków obecnie przebywających w Hogwarcie (to było dla niej takiej typowe), ich wspólne ruchome zdjęcie w ramce oraz kolczyki z perełkami.
- Wow, ile oszczędzałaś na to wszystko? - spytała zawstydzona.
- Zdjęcie wywołałam za parę centów, luzik, z Gabi masz ich mnóstwo w pokoju, a ze mną mniej, no to wiesz. W Miodowym Królestwie mam zniżki, jak chcesz to dorzucę ci jeszcze bon rabatowy. Kartka funt, czarami dodałam śpiew. Lista darmo. Kolczyki to tak z trzy miesiące odkładania części kieszonkowego, ale było warto, bo ty zawsze robisz mi świetne prezenty! - póki nie otwierała ust wyglądała całkiem zwyczajnie. Przez kolejną godzinę do okien zaczęły zlatywać się sowy przynoszące pełno kartek i listów z życzeniami od koleżanek oraz dalszej rodziny. Od jednych dziadków dostała kopertę z pieniędzmi oraz kartką z życzeniami, od drugich również pieniądze i kartkę, ale do tego ukochaną miętową czekoladę. Rodzice wysłali jej trzy wymarzone książki, letnią sukienkę, nowe sandałki i kolejny tego dnia list, pełen dumy, miłości i wiary w nią. Uradowana mogła udać się na śniadanie ubrana w błękitną plisowaną spódniczkę i białą, koronkową bluzkę na krótki rękaw. Nie spotkała tam Billa, ale wszystkie koleżanki chciały osobiście złożyć jej życzenia i ucałować, przez co wróciła do siebie później niż zazwyczaj. Na progu znowu stała zwykła, biała torebka prezentowana. Zadowolona blondynka weszła do pokoju, zamknęła go ponownie na klucz, usiadła na łóżku po turecku i odpakowała prezent. Najpierw przeczytał liścik ''Dowiedziałem się o Twoich urodzinach z Proroka, to przykre, bo w innych okolicznościach mogłabyś powiedzieć mi o nich osobiście, a ja osobiście dałby Ci to, co musiałem zostawić pod drzwiami. Niestety, nie dane nam jest się przyjaźnić. Przepraszam jeśli prezent Ci się nie spodoba. Chciałbym Ci życzyć szczęścia, radości, zdrowia, spełnienia marzeń i cierpliwości w oczekiwaniu na moje ujawnienie się. Zdziwiona? Owszem, postanowiłem się ujawnić. Zrobię to jednak tak subtelnie, że będziesz musiała się domyślać czy co to powiedziałem łączy się z liścikami. Wierzę, że jesteś inteligentna i dasz radę. Teraz świętuj. Liczę, że dzień mija Ci miło. Musisz wiedzieć, że jesteś dla mnie ważna. Najważniejsza. A wiesz co jest zabawne? Nie mam u Ciebie szans, nawet się dobrze nie znamy. Kiedy Cię zobaczyłem nie wiedziałem kim jesteś. Nie łączyłem Cię z udziałem w Turnieju. A mimo to od razu wiedziałem, że jesteś inna. Nie chcę mącić Ci w głowie, ale zdaję sobie sprawę, że nie mogę całe życie się nie ujawniać. Musisz mi wybaczyć jeśli po wszystkim domyślisz się kim jestem i będziesz przez to rozczarowana.
Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, Mała. Mam Cię w sercu. Jestem bliżej niż myślisz, a mimo to, za daleko.
Twój.
PS Na razie po prostu Twój. Pomocnik ani żadne inne słowo tu nie pasuje. Panujesz w moich myślach, więc czuję się Twój. ''. Tak jak po ostatnim liście płakała. To już przestały być krótkie informacje. To były prawdziwe wyznania. Miał zamiar się ujawnić! Jeśli nie kłamał, to musiała być czujna. Każdy ruch czy gest mogły świadczyć o tym, że jest liścikodawcą. Tak łatwo mogła pominąć kim jest! Urzeczona sięgnęła po prezent. Była to książka o pokonywaniu przeszkód w labiryntach. Nie dołączył do tego karteczki. Sama doskonale wiedziała co mu chodziło. Labirynt miał być kolejnym zadaniem. Czyż to nie było zabawne? Rozumieli się bez słów, porozumiewając się jednostronnie. Oprócz książki znalazła tam jeszcze kasetę z nagraną muzyką. Po odtworzeniu okazało się, że były to piosenki miłosne. Dodał do tego też krótką wiadomość ''Nie umiem pisać wierszy ani piosenek. Ale mógłbym słuchać tego z Tobą w nieskończoność i robić Ci śniadania do pracy oraz kolacje po ciężkim dniu. Jestem zbyt śmiały? Nie sądzę. Jestem szczery. Nie znasz mnie, mam prawo formułować marzenia związane z Tobą. Jeszcze raz spełnianie marzeń! A najmocniej, żebyś była dla kogoś równie ważna jak dla mnie.''. Ujęta jego słowami, ze łzami w oczach schowała liściki oraz prezentową torebkę, puściła kasetę od początku i zaczęła czytać książkę myśląc o kimś kto nie znając jej dawał najlepsze prezenty świata. Po skończeniu trzeciego rozdziału zabrała się za odpisywanie na listy oraz kartki, muzyka grała dalej. Wkrótce znała teksty wszystkich piosenek na pamięć.
     O jej urodzinach przeczytał w gazecie. Miał w zwyczaju wycinać z Proroka wszystkie artykuły o niej by następnie chować je w pudełku po butach w szafie. Greg ciągle nalegał by Will zdradził mu kim jest ta niesamowita dziewczyna, więc wysłał mu wycinek z lutego, o uratowanej przez Harrego Gabrielle. W odpowiedzi dostał cztery zdania. ''Mam nadzieję, że chodzi o starszą Delacour. To chyba pierwsza mądra decyzja w całym Twoim życiu, no dobra, poza ścięciem włosów. Jeśli łaskawie raczyłeś jej okazać zainteresowanie, a pewnie nie, bo się cykasz, to jest niesamowitą farciarą. Gratki, stary i powodzenia!''. Tyle im wystarczyło. Byli dla siebie jak bracia, więc doskonale wiedzieli, że tyle słów zupełności wystarczy do przekazania wszystkiego, co powinno zostać powiedziane. Bill mijał Małą niemal codziennie, zawsze kiwał głową, a ona odmachiwała delikatnie. Wcześniej był niemal pewny, że będzie miał odwagę na kolejny krok, jednak widząc ją czuł się niczym nieśmiały dzieciak i zdecydował, że ujawni się w sposób niemal niedostrzegalny, po Turnieju oczywiście. Nie miał zamiaru nawiązywać z nią kontaktu wprost. To mogłoby go za dużo kosztować. Coraz częściej jednak, niby przypadkiem, mijał ją na korytarzu. Zapamiętywał jej stroje, fryzury, kolor na paznokciach. Na urodziny postanowił dać jej naprawdę długie wyznanie, z którego był naprawdę dumny, kasetę oraz książkę. Tematykę tej ostatniej dobrał po tym jak Ron wypaplał się na temat zadania. Najstarszy Wealsey dumny z siebie skompletował prezent, wysłuchał dziękczynnego przemówienia opłaconego skrzata i oczekiwał na trzecie zadanie. Tak jak przy poprzednim : był pierwszy, żeby zająć najlepsze miejsce. Udało mu się. W momencie wejścia Fleur do labiryntu wszystko straciło ważność. Liczyło się tylko to, że jego ściskanie kciuków do bólu i białości da rezultaty.
     Hej, mam nadzieję, że się podobało :). Tak jak mówiłam stawiam na nową jakość postów, więc, jak widać są one naprawdę długie, zwłaszcza, że próbuję w 5 częściach zmieścić wielką historię miłosną i opisać ją solidnie, realnie. Nadciąga czas zmian w moim życiu szkolnym, po wakacyjny powrót do edukacji nadszedł, wiecie, czas rozpoczęć roku w szkołach i na studiach, mniej czasu na pisanie. A ja naprawdę nie chcę schrzanić tego co robię. We wtorek zakończycie głosowanie to do następnego wtorku będzie wygrany post już wstawiony. Może się okazać, że wrzucę na bloga krótką miniaturkę pomiędzy częścią drugą a trzecią, ale ze względu na długość tych części, ze względu na taką moją potrzebę ułożenia sobie nowego grafiku, planu działania, dostosowania się na nowo do naukowego rytmu, trzeba będzie trochę poczekać. Przepraszam, będę Was informować na bieżąco, np. na grupie na fb o potterowskich blogach, z tymi, z którymi mam kontakt przez maile czy chat to właśnie tam, a jeśli (nic pewnego) dodam wyżej wspomnianą miniaturkę jednoczęściową to wspomnę w niej za ile mniej więcej możecie się spodziewać kontynuacji przygód Billa i Fleur. Wiem, że musieliście czekać, ale byłam na wczasach, notkę informacyjną dodałam w zasadzie na urlopie. Potem czas przemyśleń nadszedł, dużo zmieniłam. Mam mnóstwo zajęć, kocham pisanie, uwielbiam moje ff, jednak to nie jest moja jedyna pasja. Dziękuję za cierpliwość, dajcie mi jej jeszcze troszkę, staram się Was nie zawodzić :)! Nie zapomnijcie o wypowiedzeniu się odnośnie ankiety, bo nie wiem jaki szykować dla Was wpis, kochani!
Pozdrawiam, Eleonora.
+ gdyby ktoś chciał zostać informowany o postach szybciej niż się pojawią, tak dzień przed dajcie znać w komentarzach i się dogadamy :).
     PS Przepraszam Was. Okropnie mi wstyd za opóźnienia, przepraszam naprawdę. Wynagrodzę i mam nadzieję, że miniaturka Was nie zawiodła.