1. Chciałabym znaleźć w internecie przepis na domowe piwo kremowe i/lub sok
dyniowy oraz spróbować zrobić taki napój, post byłby ze zdjęciami z pichcenia
(zdjęcia byłyby mojego lub mojej przyjaciółki autorstwa), przepisem i moją
oceną. (Jeżeli to wybierzecie to dajcie znać czy chcecie jeden przepis i, który
czy obydwa :) ).
2. W Polsce jest wiele pięknych miejsc, niemal magicznych. Warto docenić je
i zobaczyć choćby na zdjęciach. Wymienię tam miejsca zarówno powszechnie znane
jak i te, które sama uważam za magiczne i piękne, a nie są one popularne. Spis
takich miejsc będzie subiektywny, ponieważ dla mnie coś może być piękne, dla
kogoś przeciętne, normalne. Dołączone zdjęcia będę mojego autorstwa albo z
internetu, przeważać jednak będą te pierwsze.
3. Poradnik jak poczuć się niczym postać serii J.K.Rowling. Taki
humorystyczny z dawką informacji całkiem na serio. Post zawierałby przeróżne
przykłady i zdjęcia z internetu.
To pomysł, który ma coś zmienić na blogu, więcej na ten temat znajdziecie
tutaj. Także głosujcie w komentarzach :)! Jeżeli wyniki wyjdą 50/50 to wtedy
wybiorę sama :). W ramach możliwości : postarajcie się tak do wtorku do
godzinki 15 zakończyć głosowanie. Teraz zapraszam do czytania. Miłej lektury
:)! + miniaturka będzie miała ciut więcej części, ponieważ zdarzą się aż trzy
rzeczy, które wywołają napięcie i chciałabym, żeby wszystkie trzy działy się na
koniec części. Pierwszy taki wywołujący napięcie fragment będzie na samym dole
tego ''odcinka'', więc, aby wszystko zmieścić i opisać z realną dokładnością
dodam pięć części, a nie trzy. Nadal będą one jednak dobrej jakości, długie (bo
nie będę ich celować skracać, żeby starczyło na więcej kontynuacji, przeciwnie,
napełnię je jeszcze większą ilością słów, bo mogę sobie na to pozwolić mając
większe pole do popisu) no i najważniejsze : będą pełne treści wnoszącej coś do
fabuły :). Teraz czytajcie :D.
Kiedy minął tydzień od Sylwestra do Hogwartu znowu
przyjechał Bill. Nie wytrzymał długo w nowej pracy, niemal natychmiast wziął
urlop, chciał być obecny podczas drugiego zadania Turnieju. Jako kibic zajął
jedną z komnat dla gości i kombinował jak odkryć co będzie tematem zbliżającego
się etapu. Odpisywał na pełne żalu listy od matki, ale robił to przymusowo. Z
kolei kontakt z Charliem i z przyjacielem dawał mu radość i odciągał myśli od
czasu, który się niebezpiecznie skracał. Tamtego poranka zjadł śniadanie w
prywatnej kwaterze, odpisał na kolejny pełen pretensji list. Żale, których nie
rozumiał, bo co z tego, że miał urlop, skoro wrócił w końcu do Anglii i znalazł
spokojną pracę, były codziennością. Skończył jednak rozpisywać tłumaczenia na
kartce i się ubrał. A potem wyruszył na spacer. Była sobota, a o tym fakcie przypomniały
mu tuziny dzieciaków spacerujących po błoniach. Westchnął rozmarzony, niedawno
on był jednym z nich. Usiadł na śniegu koło jednego z licznych drzew przy
skraju lasu, zamknął oczy, zaciągnął się zimowym powietrzem i niemal odpłynął.
- Hej, brachu, można? - z marzeń o zadziornej małej wyrwał go głos Rona.
Najpierw był wściekły, jednak po paru sekundach dotarło do niego, że nie
powinien się złościć. Marzenia o Fleur nie mogły mieć miejsca, tym bardziej te,
gdzie widział ją w głowie uśmiechniętą i gawędzącą z nim. Dalej nigdy się nie
posunął, nawet w najśmielszych snach. Wiedział, że nie jest dla niej, mógłby co
najwyżej zepsuć jej życie i nie chciał myśleć o tym jak delikatne są jej
dłonie, jak cudownie byłoby ją pocałować.
- Klapnij sobie. - kiwnął głową starszy rudzielec. Ronald radośnie opadł
obok niego. Wtedy William doznał olśnienia! Młody jest przyjacielem Harrego, a
Harry na pewno wie co jest kolejnym zadaniem! - Jak sobie radzi twój
przyjaciel? - zapytał niby przypadkiem, a jednak zbyt zobowiązująco.
- Wymiata! - zachwycił się jego najmłodszy brat.- Jest najlepszy, wiadomo!
- A jak tam przygotowania do drugiej rundy? - musiał w odpowiednim momencie
przerwać pieśni pochwalne, bo nie pytał po to, by słuchać listy zalet Harrego.
- A wiesz co? Nie chwalił się. Sam jeszcze nic nie wie na ten temat,
rozumiesz. - naczelny kibic Fleur z trudem powstrzymał się przed westchnieniem
żalu. Skoro bohater Hogwartu nie wiedział, to kto ma wiedzieć, do smoczej
cholery?!
- A jak myślisz, kto, poza Harrym oczywiście, ma największe szanse wygrać?
- przecież i tak nic nie wiadomo o zadaniu, to może wyciągnie coś o małej?
Rozum najchętniej dałby mu w pysk. On miał dwadzieścia pięć lat, ona
osiemnaście. On wyglądał jak mugolski metal, był wysoki, potężny, ona drobniutka,
piękna, niewinna. Domyślał się, że niewinność nie leżała wyłącznie w jej
charakterze, ale też była faktem cielesnym. On natomiast nigdy nie trafił na
niedoświadczoną, tym bardziej delikatną kobietę. Wszystkie jego partnerki,
wszystkie cztery, uściślił w głowie, w tym jedna była dziewczyna i trzy
przygody, były konkretne, drapieżne, ostre i posiadające w tym temacie taki
zakres wiedzy, jakim on nawet nie chciał władać. Hilda, eks ukochana, była z
nim rok i nie cierpiała czułości ani zobowiązań, mieszkać z nim również nie
chciała. Może wtedy żenić się nie chciał, teraz też go nie ciągnęło, ale czułe
uściski i słodkie buziaki były tym, co chciał dawać dziewczynie. Mógł sobie
pozwolić na kupowanie biżuterii, choć Hilda nigdy jej nie chciała a małej nie
mógł dać znikąd złotego wisiorka. Pokręcił głową. Za nic do siebie nie pasowali
i pasować nie będą. Na co on jej jest? Mogła mieć każdego, niekoniecznie
chłopaka z metr dziewięćdziesiąt wzrostu, długimi włosami, smoczymi kłami w
uszach. Pewnie szukała dżentelmena. Fakt, znał etykietę, ale nie wyglądał na
takiego, a to po wyglądzie odbiera się pierwsze wrażenie. Nie powinien pytać, a
mimo to już znalazł sobie w głowie wymówkę : może idealizował ją oraz w
nieskończoność wspominał o ich rozmowie, a gdy dowie się więcej to to się
zmieni? Gówno prawda, krzyknął głos w jego głowie. Ciągnęło go do niej
cholernie, nieważne czego się dowiadywał, dlatego liczył, że młody rzuci na nią
takie światło, w jakim on nie chciałby jej widzieć. Na pewno to zrobi, upewnił
się w myślach, przecież ona jest przeciwniczką Harrego, więc Ron ją obsmaruje.
I świetnie. Zniknie mu z głowy. Pokiwał nią niespokojnie w oczekiwaniu na słowa
brata.
- No nie wiem, ale daję galeona, że nie wygra to marne chucherko! -
podniósł głos.
- Chucherko? - był sztucznie zdziwiony. Chucherko, jakie ładne określenie.
Szkoda, że do niej nie pasowało. Zwinna, lekka, szybka, tak, to bardziej.
- No ta cała Fleur. - przewrócił oczami.
- Czemu ma nie wygrać? - jego głos przypominał huczenie sowy. W środku
wszystko aż płonęło z ciekawości. Niech mu ją obrzydzi, niech zrobi coś by
zniknęła z jego myśli, cokolwiek.
- Jeszcze się pytasz? Wyniosła, pretensjonalna, marudna. Wymieniać dalej? -
przyjaciel Pottera nawet nie zauważył, że oczy jego starszego brata zrobiły się
okrągłe ze zdziwienia. Nie mógł uwierzyć, że taka słodka dziewczyna była
taka... koszmarna?
- Wow, nie spodziewałem się. - teraz był zupełnie szczery. Szukał powodów
by sobie ją odpuścić i miał powód. Dlaczego, więc nie czuł radości a pustkę?
Dlaczego dumny rozum był zagłuszany przez serce krzyczące ''Nie poddawaj się,
rudy kretynie!''?
- A do tego bywa niegrzeczna. - zaśmiał się niczym typowy nastolatek z
burzą hormonów, ale gdy dostrzegł karcące spojrzenie Billa, pośpiesznie
wyjaśnił - Bo wiesz, w zamku plotkują, że...
- Słuchasz plotek? A to nie jest zajęcie dla starych bab? - skarcił go, bo
nie widział innego sposobu jednoczesnego nie ujawniania się i obronienia Fleur.
Niegrzeczna, też mu coś. Patrzył w jej oczy, widział w nich dziewczynę, która
pomimo tylu adoratorów nie szukała pierwszego lepszego. Dostrzegł kobietką
marzącą o kimś jednym, jedynym na całe życie. To była kolejna piękna rzecz w
niej - nie przypominała ostrej Hildy szukającej wrażeń i zmieniającej
kochanków. Z oczu małej biła wierność, oddanie, lojalność i dobroć. Czuł, że
facet, który zacznie z nią być będzie prawdziwym szczęściarzem. Chucherko, jak
nazwał ją Ron, należała do tego gatunku dziewczyn, które kochały raz a mocno,
Bill to czuł. Szkoda tylko, że czuł również niesamowity i kompletnie
niezrozumiały ból serducha na samą myśl, że to nie on będzie tym na zawsze. On
nie mógłby być choćby na moment.
- Może i dla starych bab. - wzruszył ramionami. - A może i nie. Ale cały
zamek, aż się trzęsie od tej historyjki. Ty jak widać też nie jesteś całkiem
obojętny, bo masz czerwone uszy. - młody Weasley przejrzał brata na wylot.
Smocza cholera! Dlaczego rudzi się tak rumienią?!
- Bo mi zimno to mam czerwone uszy. Nie podnieca mnie myśl o przygodach
jakiejś osiemnastolatki. - próbował brzmieć groźnie, mimo że akurat ta plotka
go przerażała. Chciał ją sobie obrzydzić jednocześnie zachowując w głowie jej
idealny obraz. To było głupie i szczeniackie. Nie chciał taki być. Chciał
dojrzeć, dorosnąć, może się zakochać?
- Mówić czy nie? - dopytywał piętnastolatek.
- Jak chcesz. - udawał obojętność licząc na usłyszenie historii.
- Po Balu ta olbrzymka przyłapała ją bez butów, z rozerwanym zamkiem w
sukience, w marynarce Rogera Davisa, który zaprosił ją na bal. Czaisz? I oni
tak sobie razem szli jak dwa gołąbki! - zarechotał rozbawiony.
- A widziałeś ich, że wiesz? - uniósł brew w górę.
- Nie, ale słyszałem. - odpowiedział.
- A ja słyszałem, że jesteś napalonym dzieciakiem. - odciął się.
- To nieprawda! - wykrzyknął oburzony.
- A no właśnie. - wstał i otrzepał się ze śniegu. - Muszę już iść. Przemyśl
moje słowa. Jakbyś chciał kiedyś pogadać ze starszym bratem to znasz mój adres.
- Na pewno przyjdę! - pomachał mu wesoło na odchodne. William Artur czuł
się oszukany i zdradzony. Czy to możliwe, żeby ta niewinna istotka była aż w
stylu... Hildy? Jak mógł być aż tak naiwny? Prychnął pod nosem. Nie pomoże jej,
a do tego będzie kibicował Harremu! Z tym postanowieniem trafił do swoich
komnat, gdzie pomimo wczesnej godziny, wypił szklaneczkę Ognistej.
Fleur wcale nie była zadowolona. Przez perfidną
plotkę rozpuszczoną dzięki Cho mogła stracić dobrą reputację, do tego durny
Davis wysyłał jej pełne błędów i wyznań listy, na które kulturalnie odpowiadała
dając mu kosza. Jeszcze wystąpiły małe problemy z zadaniem. Co prawda Cedrik, w
ramach przeprosin i w tajemnicy przed Cho, powiedział jej co należy zrobić ze
złotym jajem, ale nadawca tajemniczych liścików przestał się odzywać, a poza
jakimś lipnym zaklęciem nie znajdywała niczego co mogłoby się przydać. Styczeń
niemal się kończył, czas mijał, Roger nie odpuszczał, liściki się nie
pojawiały, pomysł na rozwiązanie problemu nie przyszedł. Jedynym plusem była
powoli cichnąca plotka. William pojawił się w Hogwarcie parę tygodni wcześniej,
ale nie zwracał na nią żadnej uwagi. Z resztą, jak niby miałby to zrobić skoro
to ona obserwowała go z ukrycia celowo unikając sytuacji, w których mogli się
chociaż minąć? Gdy przechodził korytarzem w tym swoim skórzanym płaszczu
chowała się z tyłu, za jakimś zakrętem i ukradkiem obserwowała jego długie,
lekko rozwiane włosy opadające na cudownie szerokie ramiona. Kiedy wychodził na
spacer siedziała z książką na parapecie przy oknie, z którego było go widać i
udając, że czyta przypatrywała się jak jego postać kroczyła po śniegu. Była
romantyczką, lubiła książki o pięknej, szczerzej miłości. Może dlatego
wiedziała, że powinna go sobie odpuścić? Od koleżanki dowiedziała się, że
przyjechał tu jako kibic, pewnie dla Pottera, który był przyjacielem jego
rodziny, szczególnie młodszego brata. Will, jak nazywała go w głowie, miał 25
lat i pracował dla Gringotta, o czym poinformowała ją najlepsza przyjaciółka,
Lizzi. Ze smutkiem kolejny raz powtarzała sobie, że nigdy nie będą razem. Dla
niego pewnie była dzieciakiem, niezależnie od tego, że dorosłą czarodziejką
mogła nazywać się od roku, a w świecie mugoli pełnoletniość miała osiągnąć
niedługo. Pewnie lista jego dziewczyn była dłuższa niż sięgające niemal do pasa
rude włosy. Co mogła mu zaoferować? Etykietę, perfekcyjną znajomość
angielskiego i dozgonne oddanie? Nie wyglądał na dżentelmena, raczej na kogoś
kto mógłby ją łatwo skrzywdzić, angielski sam znał i do doskonale, przecież to
z Anglii pochodził, a na jej oddanie by gwizdał i to głośno! Takich naiwnych
jak ona mógł mieć na pęczki. Wmawiała to sobie i zapisywała na kartkach tysiące
razy, na próżno. Kawałki papieru zawsze paliła. Do niego nadal ją ciągnęło.
Uczucia nie chciały zniknąć.
Luty prawie się skończył, zostało jeszcze kilka
dni. Dziś wypadało kolejne zadanie. Bill cały miesiąc nadrabiał zaległości w
czytaniu oraz w długich spacerach po błoniach i próbował wypędzić z głowy małą.
Na nic jego starania. Nie pomagał jej i unikał, ale myślami był przy niej. W
nieskończoność powtarzał sobie rozmowę z Ronaldem rozważając czy to wszystko
było prawdą. Próbował wmówić sobie, że owszem. Bo tak było po prostu lżej. Ale
serce dalej krzyczało ''Nie wierz tym bredniom, rudy dupku!''. Tak było i tego
poranka. Na trybunach pojawił się wyjątkowo wcześnie, chciał zająć idealne
miejsce, które zmieniał kilka razy sprawdzając skąd najlepiej byłoby widać
zawodników. Po dwóch godzinach samotnego czekania zaczęli schodzić się ludzie
patrzący na niego dziwnym wzrokiem. Nic go to nie obchodziło, ponieważ siedział
już wygodnie podziwiając widok jeziora jednocześnie myśląc o tym, że niedługo
pojawią się uczestnicy. I się pojawili. Nie zwrócił uwagi na trójkę chłopaków,
nie oni byli ważni, a mała ubrana w prosty, jednoczęściowy, niebieski kostium
kąpielowy. Zastygł w bezruchu, przestał mrugać by nic mu nie umknęło. Była taka
piękna, zgrabna. Tak bardzo żałował, że nie jest tym całym cholernym Davidsem
czy Davidsonem i nie ma możliwości jej pocałować. Nie wiedział, że Roger miał
szanse równe zeru, on natomiast równe stówie. Fleur z rozpuszczonymi włosami,
pozbawiona choćby delikatnego makijażu, taka bezbronna budziła w nim ciepło
większe niż Hilda kiedykolwiek. Ze wstydem musiał przyznać, że jego czarne
bokserki stały się ciasnawe. Rzucił pod nosem bezgłośne przekleństwo. To już
robiło się nie tylko nieodpowiednie, a niedopuszczalne. Obydwoje byli
pełnoletnimi czarodziejami, on również w świecie mugoli, jej osiemnastka
wypadała w kwietniu, co przypadkiem przeczytał w Proroku Codziennym. Jednak sam
fakt, że ona go... podnieca? Tak, to dobre określenie, był przerażający. Nie
chciał tego, bo, niestety, sam przed sobą musiał przyznać, że żadna dziewczyna
nie działała na niego będąc pozbawioną makijażu niewinną istotką. Po chwili
namysłu stwierdził, że trzy przygody były powodem do wstydu nawet teraz, bo
facet z zasadami nie powinien szaleć z dziewczyną poznaną w klubie. Poza tym,
Hilda na niego nie działała nigdy, pozostałe tylko w danym momencie. Z pierwszą
z nich próbował swoich sił, chciał się ustatkować, zobaczyć czy potrafi być w
dłuższym związku. On potrafił rok, jego była chyba wcale, bo po wyjściu na jaw
jej licznych zdrad była w stanie tylko burknąć coś na kształt przeprosin i
zabrać z jego mieszkania swoją kurtkę, jedyną rzecz, którą mogła tam zostawić
nie przywiązując się zbytnio. Szybko wrócił do rozmyślań o małej, Hild, jak
mówił o niej dawniej by ją zdenerwować, nie była warta ani chwili wspomnień. A
Delacour, doskonale widoczna z tej części trybun, stała na pomoście taka
piękna, słodka. Gdyby mógł podszedł by do niej natychmiast i pocałował tak jak
nikogo nigdy nie całował. W tamtym momencie z niczego nie cieszył się tak
bardzo jak z faktu, że ją sobie odpuścił. Gdyby tego nie zrobił najpewniej
trzymałby ją w ramionach i całował powoli, czule. Z niechcianych marzeń wyrwał
go gwizd oznaczający początek zadania. Zastanowił się czy sama zdołała coś
wymyślić, po raz kolejny przyłapał się na kibicowaniu nie Harremu, a, o zgrozo,
jej! Machnęła jednak różdżką a jej głowę otoczył balon powietrza. Zdolna mała
bestia, uśmiechnął się z uznaniem i dumą. Kiedy usłyszał jednak plusk wody, a
kciuki zacisnął do białości przestał czuć podziw. Poradziła sobie i tyle, jak
każdy, pora się opanować. Po paru minutach słuchania wyłącznie gwaru wokół, na
pustym miejscu obok niego klapnęła przeciętnej urody piegowata szatynka.
- Hej. - zagaiła z francuskim akcentem. Nie wiedziała kim był.
- Cześć? - spojrzał na nią pytająco.
- Chcesz orzeszka? - podała mu papierową torebkę orzechów w karmelu.
- Gdzie to kupiłaś? - nie miał najmniejszej ochoty jeść tego świństwa.
- W Miodowym Królestwie, wczoraj. Żeby mieć na dziś. - wrzuciła do
pomalowanych na czerwono ust całą garść.
- Wow. - ponownie zwrócił wzrok ku wodnej tafli.
- Nie wiem co takiego chcesz tam wypatrzyć, nie wynurzą się z godzinę. -
doszedł do wniosku, że ta dziewczyna i tak nie zechce przerwać konwersacji, a
skoro jest z Francji to może da się z niej wyciągnąć cokolwiek o małej? Pomysł
niewątpliwie wydawał się prosty, jednak doskonale wiedział, że to głupie. Już
niemal sobie ją odpuścił. I po co? Żeby wypytywać? Raz się żyje, rzucił głos
dochodzący gdzieś z okolic serca, a Bill postanowił się dostosować.
- Przyjechałaś z Francji?
- Mhm. - połknęła parę orzeszków. - Więc pewnie wiesz komu kibicuję. -
uśmiechnęła się. - A ty komu?- Temu komu i ty, w ostatniej chwili ugryzł się w
język.
- Skończyłem Hogwart, więc Harremu. - nie chciał się dalej tłumaczyć.
- Rozumiem. Może jednak orzeszka? - nie ciągnęła tematu i wychodziło na to,
że jedyną opcją nawiązania z nią dobrego kontaktu w szybkim czasie jest
spróbowanie tego świństwa.
- A co mi tam, skuszę się. - głos miał wtedy zbyt gruby, jak zawsze, gdy
kłamał. Wziął kilka sztuk w garść, potem do ust i pożałował. Smakowały
paskudnie, z największym trudem zmusił się do przełknięcia ich. Mała, nigdy z
tobą nie pogadam, a tyle dla ciebie robię..., pomyślał, choć wiedział, że od
ostatniego zadania nie zrobił dla niej nic. - Pyszne. - skrzywił się.
- Wiem. - orzeszki chrupnęły pod jej zębami. Nie miał bladego pojęcia jak
zejść na interesujący go temat. Badając grunt zagaił :
- Skoro jesteś z tej szkoły co ta startująca to blondyneczka, - dałby sobie
w twarz albo z pięści w brzuch. Z największym trudem przychodziło mu wyrażanie
się o niej lekceważąco - wiesz, ta co ją nakryli z Davidsonem, - próbę bycia
ostrożnym spokojnie można by było oznaczyć słowem : błąd. - to może mi powiesz
czy te plotki to prawda? - chciał przyjąć przyjazną minę, ale wyglądał jak
stary zboczeniec.
- No wiesz co?! - oburzyła się. - To ja cię tu częstuję, dobrem się dzielę
a ty mi będziesz! Palant! - podkreśliła ostatnie słowo wstając i zamaszyście
machając błękitną peleryną. Po minucie wróciła. - Daję ci jeszcze jedną szansę.
- burknęła. Poczuł ogromną ulgę, ponieważ w ciągu tej minuty bał się jak nigdy.
Mógł bezpowrotnie stracić wielką szansę. Teraz trzeba było to naprawić i dobrze
rozegrać.
- Teraz to ja powinienem się obrazić, koleżanko. - obrzucił ją karcącym spojrzeniem.
- Ty nawet nie spytałaś czy wierzę w te brednie! A ja nie wierzę, nie wierzę i
jeszcze raz nie! - kontynuował podniesionym głosem.
- Przepraszam, faktycznie zachowałam się jak idiotka. - spuściła wzrok. -
Ale ja nienawidzę plotek a doskonale wiem jak ona to przeżyła, wiesz? Każdy by
przeżył! Weź sobie orzeszka na zgodę i zapomnijmy o sprawie. - podsunęła mu
szeleszczącą torebkę. Najchętniej by tam zwymiotował. Zmusił się do połknięcia
kolejnej dawki ohydztwa dziękując w duchu za posiadanie silnej woli.
- Nie ma zapomnijmy! - głos miał przywódcy potężnej armii. - Zaczęłaś to
kończ, sama mówiłaś, że mamy mnóstwo czasu. Opowiadaj, ja słucham. - na
potwierdzenie swoich słów schował włosy za ucho lekko się do niej przysuwając.
- A co chcesz usłyszeć? - widocznie była gotowa bronić Fleur zawsze i
jedynym co ją trzymało przy tym temacie to możliwość wyjaśnienia pomówień.
Kimkolwiek była, zaimponowała mu.
- Chcę usłyszeć prawdę, a nie te chore plotki. - podwinął rękaw płaszcza
razem z rękawem czarnego swetra. Spojrzał na zegarek, lepiej, żeby nieznajoma
zaczęła się streszczać.
- To powiem ci tyle. - wzięła głęboki oddech. - Tylko nie mów nikomu, niech
to będzie między nami. - konspiracyjny szept, rozglądanie się na boki.
- Wiadomo, wszystko między nami! - zapewnił klepiąc ją lekko po plecach,
jak starego druha. Poczuł, że zamiast takiego dotyku wolałby dłonie małej na
swoim karku, wolałby, żeby przysunęła swoją twarz ku jego twarzy i go
pocałowała. Niekoniecznie ostro i drapieżnie, chciał jednego prostego buziaka
prosto w usta. Właśnie taki był z nią problem, czasem chcemy zaspokoić wiedzę,
ale kiedy to robimy to temat staje się nudny. Z nią było inaczej, im więcej
usłyszał i zobaczył, tym bardziej chciał wiedzieć jeszcze odrobinę więcej.
Wizja jej ciała w kostiumie kąpielowym będzie za nim chodzić całymi latami,
tego był pewien. Tak bardzo chciał poczuć jej miękkie usta na swoich. Nie była
taka jak pozostałe kobiety w jego życiu, za to dałby sobie rękę uciąć, więc i
podejście było inne. Nie chciał jej zranić, oszukać, wykorzystać ani sprawdzić
ile potrafi być w stałym związku. Chciał być z nią tak długo jak tylko ona
zechce. Mógł być czuły, delikatny, romantyczny i kochany, tego przecież cały
czas pragnął i nie miał kiedy okazać! Drapieżność, wbrew pozorom nie leżała w
jego naturze, pewnie z tego powodu przeszkadzało mu kiedy Hild chciała, żeby ją
uderzył, nienawidził tego robić. Również z tych przyczyn z żadną z pozostałej
trójki nie spędził dłużej niż jednej nocy, nie podobały mu się te całe gierki,
typu ''Chcesz mnie poderwać, to masz mnie obrażać.''. Przez bycie ostrzejszym
rozumiał, na przykład mocniejsze ugryzienie, a nie wyzywanie od szmat na etapie
godzinnej znajomości. Ale dla małej mógłby być taki jak tylko by tego chciała,
mimo że nie podejrzewał jej o upodobania do wyzwisk czy dostawania z liścia.
Nie miał zamiaru jej skrzywdzić. Nigdy. Nie posiadał wielkiego doświadczenia, a
jego wspomnienia nie umywały się do wyczynów książkowych bohaterów, jednak te
cztery partnerki na koncie, z czego dwie, które nie podały swoich imion tylko
kazały mu mówić co tam sobie chce, najlepiej jakieś obelgi, bo tak robili ich
byli faceci, w poprzednich toksycznych związkach, jedna w koszmarnej skórzanej
sukience, do tego opowiadająca o zdradzie dawnego narzeczonego i jedna, czytać
: Hilda, która chciała czasami oberwać z otwartej dłoni, lubiła robić mu
malinki w widocznych miejscach, typu szyja, czego nienawidził oraz podczas snu
stanowczo za bardzo podcinała mu końcówki długich włosów, prezentowały się jak
opowieści dla podstarzałych pseudo romantyczek. Poza Hild, z wszystkimi
podzielił się nocą i łóżkiem z litości, szukały przygody, mówiły o dawnych
ranach na sercu, płakały wspominając toksycznych facetów, miały lekkie
skrzywienia, takie jak pozostałość po zerwaniu : upodobanie w wyzwiskach. Żadna
z nich nie byłą fetyszystką, wszystkie chciały pocieszenia, on przygody, każdy
dostawał to czego potrzebował. Hild nie musiała mieć pocieszenia, pocieszała
się na boku, ona była po prostu pieprznięta. Wrócił myślami do Fleur : mógłby
zrobić dla niej wszystko. Ale celowo nie robił. Nie chciałaby go, nie mogli być
razem. Nawet, gdyby wziął ją w ramiona i pocałował z taką miłością z jaką
zawsze chciał całować kobietę swojego życia to mała uderzyłaby go twarz i
uciekła od niego. A, gdyby próbował podrywu czy czegokolwiek innego, dostałby
kosza. Po prostu. Więc najlepiej zapomnieć, odsunąć się od niej mocniej, a może
nawet i stąd wyjechać? To wyszłoby mu na zdrowie. Z żelaznym postanowieniem
ucieczki prosto w wir pracy zaraz po zakończeniu zadania oczekiwał na prawdziwą
wersję wydarzeń z balowej nocy. Czy on nie użył przed chwilą słowa ''miłość''?
Kolejny sygnał zwiastujący porę ucieczki.
- No to jak nikomu nie zdradzisz, - wycelowała w niego palcem lepkim od
karmelu z orzechów - to zaczynam. - zaciągnęła się zimowym powietrzem. Drżał
nie z powodu mrozu, a z niecierpliwości. Jak największy dureń zwątpił w małą,
podczas, gdy ją ktoś po prostu zranił durną plotką. - Wiesz, bo Fleur, tylko
błagam ja ciebie, kolego, czy jak tam mam cię nazywać, nie zdradź tego nikomu,
bo ta perfidna Rita zaraz to podłapie, no Fleur dostała takie jakby liściki.
Żaden tajemniczy wielbiciel, nie nazwał się tak ani nie wyznawał jej miłości.
Tylko tak jakby pomagał, dał jej książkę, sam wiesz. I ona czekała, żeby on ją
zaprosił na Bal. Różni ją zapraszali. Nawet taki rudy, Weasley czy jakoś tak,
wiesz, przyjaciel Pottera - Bill wyprostował się nagle. - Ale zanim mu
odpowiedziała, to uciekł. A i zaproszeniem bym tego nie nazwała, wyskoczył jak
z pudełka i krzyknął na jednym oddechu ''Hejpójdźzemnąnabalproszę!''. No i
zwiał. Wyobrażasz sobie? - teraz już Bill wiedział skąd niechęć Rona. Bo
zachował się jak szczyl. - Ale ona mu się nie podobała, czaisz? On się podobno
założył, że ją zaprosi, że będzie mieć odwagę! A wiesz skąd ja to wiem? Bo
podsłuchałam jak o tym mówił! - dla dodania powagi sytuacji niespokojnie zjadła
jeszcze kilka orzeszków.
- Skandal! - szedł w to dalej.
- No, ale nieważne, bo ona to olała i to kompletnie. Nie to było problemem,
wiesz? - nie liczyła na odpowiedź, a na ciekawość. Przejrzał ją na wylot.
Zrozumiał też Rona. Okazał się szczeniakiem, więc obraził Fleur, bo to było
lżejsze do zniesienia niż przyznanie się do winy.
- Niesamowite, kontynuuj. - nagabywał.
- Problemem było to, że ona cały czas czekała na tego gościa od liścików.
Wiedziała, czuła, takie tam babskie akcje, że to koleś, w dodatku nią
zauroczony. Chciała, poznać, podziękować.
- Zrozumiałe. - skrócił wymienianie czasowników.
- Ale ubzdurała sobie, że jak on się pojawi to ona pozna, że to od niego.
Po zachowaniu. - wywróciła oczami odporna na romantyczne pierdoły. Uśmiechnął
się pod nosem. Mała nie domyśliła się, że to on, choć mijali się po pierwszym
zadaniu. Słodka Fleur. Czas marzeń minął, pora słuchać dalej, wyciągając przy
tym wszelkie przydatne informacje. - Czas mijał, Bal coraz bliżej, grzeczne
odmowy można było liczyć w setkach. A liścikodawca, - z trudem zdusił śmiech -
no nie patrz tak na mnie, sama go tak nazwała. - przewróciła oczami. William
zapamiętał, że mała posiada poczucie humoru. - się nie ujawniał. Ale jak
pojawił się Davis, kompletny wariat, nawet w jakimś stopniu tak pozytywnie, to
nie rozpoznała. Jednak kolesiowi ewidentnie zależało, czasem nawet rzucił
żarcik. Tak wyszło. A ta mała spryciula - o tak, to określenie ją dobrze
definiowało, zanotował je w pamięci - chciała go mimo wszystko sprawdzić. I
słusznie! Kazała mu się wpisać do księgi pamiątkowej. Miał inne pismo, jeszcze
jej się przyznał do dysortografii, rozumiesz?! - poprawiła różowy szal.
-Czyli to nie on był nadawcą? No niemożliwe! - nie potrafił kłamać, tym
bardziej udawać, ale jej to najwyraźniej nie przeszkadzało, niewzruszona
opowiadała dalej.
- Ano nie był! Odprowadził ją, elegancik jak z koziej... no, nieważne.
Fleur, odwalona jak neony - porównanie na poziomie osoby lubiącej orzeszki w
karmelu. - zaczarowała pismo. Nie ujawniło swojego autora! - doskonale o tym
wiedział. Przewidział jej inteligencję i zdolności, więc celowo zaczarował
karteczkę. Nie groziło mu zdradzenie się.
- No nie może być! - zaczynało go bawić wczuwanie się w wiejską mugolską
przekupkę.
- Może! Była taka wściekła, już w głowie witała się z gąską, a tu nic!
Poszła na spacer, potrzebowała powietrza. I bycia samej. Ten cholerny Davis
zobaczył ją przez okno i ruszył za nią. Na jej nieszczęście trafiła na to
drzewo co bije wszystko dookoła.
- Wierzba Bijąca. - uściślił.
- No to na to. Dobrze, że miała różdżkę! To paskudne drzewsko rozerwało jej
cały zamek w sukience zamawianej z fracuskiego katalogu! - ile by dał, żeby
zobaczyć ją w tej sukience...
- Straszne. - potwierdził. Dotarło do niego jak przykra była sytuacja dla
Fleur, a jak została odebrana przez innych. To dopiero musiało ją dobić. Jak
mógł w takiej sytuacji uwierzyć komuś innemu? Jak mógł przestać się odzywać?
Zwątpił w zamiar ucieczki.
- Możesz mi nie wierzyć, proszę cię bardzo! Ale to ja widziałam jej
podrapane do krwi plecy. - przeszedł go dreszcz. Maleńkiej stała się krzywda...
Maleńkiej, a nie małej? Przejście na wyższy poziom czułości nastąpiło po cichu.
- A kiedy? - wypalił. Musiał wiedzieć wszystko.
- Jak Rogerson czy tam Roger, jego imienia nie mogę zapamiętać, ją
odprowadził do zamku. Wychodzę z Wielkiej Sali i co widzę? Ją w jego marynarce,
zapłakaną, boso. W nerwach albo, żeby nas nie zrozumiał poprosiła o
odprowadzenie do szkolnego szpitala, po francusku.
- Skrzydła Szpitalnego. - poprawił zbyt zajęty myśleniem o tym co wydarzyło
się dalej. Poprawianie kogoś, od kogo zależało poznanie upragnionej wersji
historii nie było dobrym pomysłem, świadomie by tego nie zrobił. Co to zamyślenie
robiło z człowiekiem!
- Jak tam zwał! Więc ja ją jemu natychmiast odebrałam, dzięki, dzięki,
takie pierdoły i do tego no, Skrzydła czy co. Nic mi nie chciała powiedzieć,
nic! Dotarłyśmy to się przyznała, że nie wiedziała o tym drzewsku a ono zdarło z
niej szal, poraniło plecy, rozwaliło suwak. Ja sobie myślę, wstyd przyznać,
żałuję tych myśli do dziś, że głupia mi kit wciska. A ta pielęgniarka mówi, że
owszem, obrażenia właśnie od tego, wszystko się zgadza. Rozumiesz? Dała taką
maść, opatrzyła, poszła zrobić herbaty. A ja co miałam zrobić? Iść sobie?
- No nie. - kiwnął głową ze zrozumieniem.
- Właśnie! No to zostałam. Pytam czemu jest boso, czemu poszła na ten
spacer. To mi się zwierzyła. Fleur bywa skryta, wiele przemyśleń zachowuje dla
siebie. Buty straciła podczas walki z Wierzbą. Dobrze, powtarzam i powtarzać
będę, że różdżkę miała całą! Jak na złość, też dobrze, że ten Rogerson za nią
szedł. Bo dał jej marynarkę i odprowadził do zamku. Ale nie dlatego płakała, o
nie! - zamachała mu przed oczami palcem wskazującym.
- Nie? - zdziwił się.
- Płakała, bo po drodze w krzaczorach mijali Cedrika, tego co też staruje,
z jego panną, Cho. Całowali się. Nikomu nic do tego, niech sobie robią co im
się tam podoba, co nie? Ale tej larwie, tej okropnej Cho akurat wszystko do
wszystkiego! Parę metrów dalej nasza dyrektorka będąc na spacerze z Hagridem
zobaczyła Fleur. Jak ona ją zjechała! Że się nie spodziewała, i inne takie.
Fleur tam dynda kto co o niej myśli. Jednak to szanująca się dziewczyna, a tu
ktoś ją podejrzewa o takie rzeczy! I się poryczała. Pocieszyłam ją, po herbacie
mogła wrócić do siebie, rano zdjęła bandaże a tam zero blizn, na farcie, że
rany nie były głębokie. Pompri...
- Pomfrey. - przerwał jej i poprawił domyślając się o kim mowa.
- No ta, - była zirytowana. Postanowił przestać się wtrącać. - wyjaśniła
dyrektorce co i jak. Były przeprosiny i miało być dobrze. A ta małpa z krzaków
rozgadała czego była świadkiem, dodała swoje trzy grosze i masz ci los! Cho
chciała zwiększyć chody Cedrika, odciągając przy tym podejrzewania o całusy w
krzakach od siebie. Na szczęście to już przycicha. I Cedrik okazał się fair, w
przeciwieństwie do tej... Grrrr. - znowu orzeszki. Najwyraźniej zajadanie
złości pomagało, bo już po minucie była spokojna.
- Tak? A co zrobił? - poczuł zazdrość, choć przecież nie miał ku temu
powodów.
- No powiedział jej jak ma odkryć temat zadania. Wiesz? I odkryła, taka
zdolna! - zachwyciła się niczym Ron Harrym. Może to taka przypadłość fanów
uczestników? - No, ale na ten trop zaklęcia to sama zeszła. I to tyle z
ploteczek. - wyszczerzyła się. Dla niej rozmowa dobiegła końca, więc
niecierpliwie wpatrywała się w wodę. Nie miała już nic do powiedzenia,
podzieliła się niesamowitą historią jak poznała prawdę wyłuskaną z plotki.
Wyczuł to, ale jeśli istniały jakiekolwiek szanse sztucznego podtrzymania
rozmowy to nie było innego wyboru jak je wykorzystać.
- A skoro pochodzisz z Francji, to gdzie nauczyłaś się tak dobrze mówić po
angielsku? - chwytał się byle czego, chciał jakkolwiek wrócić w temacie do
Fleur.
- Mamy świetną nauczycielkę! Poza tym niektóre lekcje są prowadzone w tym
języku.
- Czaję. - rozmowa padła. Nastąpił między nimi moment niezręcznej ciszy.
Nagle z wody wynurzyła się Fleur. Z trudem łapała oddech, miała zakrwawioną
twarz. Widzowie krzyczeli, wzdychali. Olbrzymka rzuciła się pomóc uczennicy w
wyjściu z wody.
- Fleur! - wykrzyknęła szatynka zrywając się z miejsca.
- Chwila! Gdzie biegniesz?! - krzyknął za nią.
- Jak to gdzie? Pomóc najlepszej przyjaciółce! - niczym burza popadła
Fleur, wyrwała z rąk dyrektorki nasączony wodą utlenioną ręcznik i sama zaczęła
przemywać jej drobne ranki pokrywające twarz. Bill powoli opuścił swoje
krzesełko, udał się bliżej barierek trybun, stamtąd widział wszystko doskonale.
Chciał zabrać im ten ręcznik, przemyć jej rany osobiście, a potem wycałować
każde zadrapanie. Mała trzęsła się z zimna owinięta w puchowy ręcznik. Miał
zamiar przytulić ją do siebie najczulej jak potrafił, opatulić ją swoim swetrem
i płaszczem. I jedyne co go powstrzymywało to świadomość, to byłoby głupie. Po
chwili pani Pomfrey wysmarowała jej czymś buzię. Zauważył coś jeszcze, jej
drgawki były spowodowane również płaczem.
- Gabrielle! - krzyknęła. Kim była ta dziewczyna? Zastanowił się. -
Gabrielle! - zrzuciła z siebie ręcznik i prawie znowu wskoczyła do wody.
- Nie bądź głupia! - ogromna kobieta przyciągnęła ją do siebie. - Ona jest
bezpieczna, spokojnie, uratują ją. - trzymała płaczącą małą w uścisku. Bill
uratowałby Gabrielle a potem pocałował Fleur. Proste, dziecinne marzenia...
Westchnął ciężko. Nie mógł patrzeć na jej strach, na podrapaną twarz. Nikt ani
nic nie miało prawa jej skrzywdzić. Cokolwiek sprawiło, że musiała się wynurzyć
: już mogło zaczynać się bać. Niczego w tamtej chwili nie żałował tak bardzo
jak braku pomocy wobec niej i uwierzenia w te durne plotki. Ona nie tylko mu
się podobała, była dla niego idealna. Dla ideałów ludzie poświęcają życie. A on
właśnie podjął decyzję poświęcenia czasu, pieniędzy, może i pracy. Zawsze
pragnął obdarować ukochaną kobietę złotą biżuterię. Nie uważał, że kocha Fleur,
jednak w akcie przeprosin, nawet pojednanie między nią a tajemniczym nadawcą
liścików ułożył sobie plan wysłania jej łańcuszka z przywieszką. Co miała
przedstawiać, tego nie wiedział, ale plan już był. Mała, nadal chlipiąc i
marznąc siedziała na pomoście pijąc herbatę. Gdyby tylko mógł ją pocieszyć,
przytulić! Ba, gdyby wiedział, że ta dziwaczka jest jej przyjaciółką to
dowiedziałby się dużo więcej. Nawet nie zauważył wynurzenia się Kruma czy
Cedrika. Rozmyślał jak jej wynagrodzić swoje zachowanie. I dopiero kiedy tłum
zaczął krzyczeć znacznie głośniej niż dotychczas William zauważył Harrego,
który oprócz jego brata ''uratował'' jeszcze dziewczynkę bardzo podobną do
Delacour, na pewno Gabrielle. Przyszły wyrzuty sumienia, nie tylko nie
zauważył, że Ronalda nie ma wśród wiwatujących, ale też nie bał się o niego,
wiedział, że jest bezpieczny. Może powinien? Chyba tak, prawda? W jego
braterskim obowiązku nie leżało jednak śledzenie poczynać pozostałej szóstki, a
tym bardziej pilnowanie ich kiedy mieli dobrą opiekę. Dlaczego zatem cały aż
trząsł się o Fleur, której również nic już nie groziło? Blondynka zerwała się z
miejsca, uściskała wystraszoną dziewczynkę, a potem... pocałowała w policzek
zszokowanego Harrego. Najstarszy z rodzeństwa Weasleyów był na siebie za to
wściekły, ale musiał przyznać, że poczuł ukłucie zazdrości. Zacisnął mocno
pięści, wysłuchał wyników, a kiedy drugi etap dobiegł końca, szczęśliwy z
powodu dwudziestu pięciu punktów maleńkiej udał się do siebie, gdzie do późnego
wieczora bezskutecznie zastanawiał się co jej kupić i co napisać, tak by się
nie zdradzić. Rozpierała go duma, ponieważ mała nie chciała przyjąć swoich
punktów, uważała, że na nie nie zasłużyła, była taka skromna! Zupełne
przeciwieństwo tego jak przedstawił ją Ron. Bill prychnął, a kiedy zasypiał
nadal przybijał Fleur piątki w swojej głowie, tym samym gratulując jej godnego
zachowania.
Fleur tego poranka obudziła się bardzo wcześnie, była
niespokojna. Zależało jej na osiągnięciu dobrego wyniku w zadaniu, ale nie
wiedziała nawet czy zaklęcie zadziała. Strasznie ją to stresowało. Nigdy nie
pragnęła sławy czy bogactwa. Swoje imię i nazwisko wrzuciła do Czary dla
żartów, nie spodziewała się, że zostanie wybrana. Jednak kiedy to jej karteczka
wypadła z Czary prosto w ręce odczytującej osoby, wszyscy zaczęli wiwatować,
koleżanki przytulały ją piszcząc z radości, dyrektorka płacząc gratulowała
mówiąc jak bardzo w nią wierzy. Rano rodzice wysłali list poplamiony łzami
wzruszenia i dumy. A ona... wróciła do pokoju i zaczęła się histerycznie śmiać.
To miał być kawał, wszystkie koleżanki wrzucały tam swoje nazwiska, skąd mogła
wiedzieć, że trafi na nią? Dziennikarze zaczęli się zgłaszać by robić z nią
wywiady. Jej zdjęcia pojawiały się w magicznych gazetach. Chłopcy jeszcze
częściej próbowali ją podrywać. Ale ona została dawną Fleur, która lubiła pisać
wiersze,za swój ulubiony przedmiot dalej uważała literaturę, nadal uwielbiała
proste stylizacje, ledwo widoczny delikatny makijaż, dobre książki, zapachowe
świece, smakowe herbatki, pastelowe kolory, Coco Chanel, prostotę w urządzaniu
wnętrz, koty persy i szyk oraz styl. Ciągle wierzyła w jedną miłość na całe
życie, wieczną, stałą. Tylko ta miłość się nie pojawiała, pomimo sporej liczby
adoratorów ona do żadnego nie żywiły uczucia. Do nikogo poza Willem, na którego
widok mocniej biło jej serce. Cóż jednak z tego wszystkiego? Williama nie
obchodziła, a poza starymi przyjaciółkami czy rodziną, nikt nie chciał poznać
jej bliżej, wszyscy karmili się plotką Cho lub informacjami z gazet albo radia.
Tak jakby miała ich pogryźć kiedy podejdą bliżej z chęcią przyjaźni! Miała
ochotę się rozpłakać. Czasami czuła się taka samotna, zamknięta w szklanej
bańce niechcianej popularności. Olałaby ten cały Turniej i schowała się gdzieś
owinięta ciepłym kocem, wyszłaby dopiero po ogłoszeniu zwycięscy, by następnie
poszukać tego jedynego. Głupiutkie marzenia, kompletnie nierealne. Musiała
wstać, nie marzyć. William stanął jej przed oczami. Zastanawiała się czy pojawi
się na trybunach, a jeśli tak to komu będzie kibicował, no bo przecież nie jej.
Zanim zeszła na śniadanie po raz tysięczny przeczytała karteczki. Ciekawiło ją
dlaczego liścikodawca, jak nazywała go w głowie, przestał się odzywać.
Zrezygnowana założyła na siebie kostium kąpielowy, na niego czarne legginsy i biały,
długi sweter. Nie malowała się, zadanie w wodzie nie sprzyja pełnemu
makijażowi. Rozczesała rozpuszczone włosy. Czuła w kościach, że to nie będzie
dobry dzień. Do dużej sportowej torby w kolorze pudrowego różu spakowała dwa
wielkie puchowe ręczniki, szczotkę, czystą bieliznę, firmowe japonki oraz
różdżkę w drewnianym pudełku, na którym na zamówienie rodziców wyrzeźbiono i
pozłocono napis ''Fleur Delacour''. Wyszła z pokoju mając na nogach ukochane
czarne botki, na ramieniu torbę, a przerzucony przez przedramię bielutki
płaszczyk. Poszła prosto na śniadanie, Wielka Sala świeciła pustkami. Była zbyt
spięta na uczucie głodu, ale wmusiła w siebie owocową owsiankę, którą popiła
herbatą. W holu narzuciła na siebie płaszczyk, nie zapinała go, mimo mrozu. Ruszyła
do szatni, bez szalika, bez czapki, z dłońmi w kieszeniach. Chciała już dotrzeć
do celu i spokojnie pomyśleć. O niczym lub o Weasleyu. O tym drugim myślała
niemal w każdej wolnej chwili. Przed wejściem do namiotu dostrzegła samotną
postać na trybunach. Przeszedł ją dreszcz. Rzuciła na siebie zaklęcie kameleona
i powoli podeszła by zobaczyć postać. Był nią nie kto inny, jak obiekt jej
westchnień, we własnej osobie. Posmutniała nagle. Od momentu pobudki miała
kiepski humor, widok obojętnego na nią chłopaka, który przybył tu tak wcześnie
by kibicować Harremu tylko ją dobił. Pobiegła do szatni, a kiedy tylko się tam
znalazła zdjęła z siebie zaklęcie i zaczęła płakać. Wylała z siebie wszystkie
negatywne emocje z ostatniego miesiąca, chyba nawet dwóch. Została tylko
determinacja. Właśnie kończyła przemywać twarz, gdy do namiotu weszli pozostali
zawodnicy, za nimi opiekunowie. Rozmowy na boku, rady, słowa motywacji,
przyjacielskie poklepywanie po ramieniu, standard. Przyszła pora na przebranie.
Delacour zdjęła ubrania, po czym schowała je do torby ładnie złożone. Opatulona
puszystym ręcznikiem, wyłącznie w granatowych japonkach i błękitnym stroju,
ruszyła przez śnieg w towarzystwie trzech chłopaków w kąpielówkach. Żaden na
nią nie działał i była pewna, że nie zadziała. W jej sercu siedział już lokator
i to taki kompletnie tam niechciany, nieodpowiedni dla niej. Dotarli do
pomostu, wysłuchali mowy połączonej ze wskazówkami, a potem usłyszeli...
przeszywający gwizd. Jedyna żeńska uczestniczka nie zwracała uwagi na publikę.
Zrzuciła z siebie ręcznik, wyjęła różdżkę z torby leżącej na pomoście i rzuciła
na siebie znane zaklęcie. Różdżka do torby, ciało do wody, chlust! Najpierw
poczuła otępienie, granatowa, lodowata woda otaczała ją tak, że odnosiła
wrażenie nadchodzącego uduszenia. Po chwili przestała się miotać, uspokojona
faktem działania zaklęcia ruszyła przed siebie. Głębiny, ryby przeróżnych
gatunków, wodorosty, niesamowite podwodne kwiaty, kolorowe rośliny, szum,
zupełnie inny odbiór dźwięków, to wszystko oszałamiało. Płynęła, czas się nie
liczył, tutaj nawet nie istniał. Nie chciała się spieszyć, pośpiech mógłby
spowodować nie zauważenie zagrożenia. Niestety, ostrożność również na nic się
zdała. Po około pół godzinie pływania w lodowatej wodzie zobaczyła chmarę dziwnych
stworzeń. Skostniałe od mrozu ciało trudno było zmusić nagle do szybkiej
reakcji. Kiedy podejrzane istoty zbyt szybko zaczęły się zbliżać ku niej
zrozumiała swój podstawowy błąd : nie patrząc na publikę ani na konkurencję,
tylko na własne nogi, przegapiła najważniejsze : inni mieli różdżki! Przerażona
nie chciała ryzykować, zawróciła. Poczuła silny chwyt na nodze. Ta małe
potworki przyciągnęły ją ku sobie i wciągnęły w chmurę z samych siebie. To
druzgotki! Czytała o nich w przyrodniczej książce! Dreszcz przebiegł jej po
plecach. Nie sposób było ich odpędzić, atakowały zewsząd drapiąc bezlitośnie
jej twarz, którą za wszelką cenę próbowała ochronić. Chciała krzyknąć, a
wtedy... stało się! Zaklęcie nie przetrwało tyle ile powinno, bo druzgotki
rozdrapały balon powietrza. Jak mogła tego nie zauważyć?! Była niemal pewna, że
niebawem tu zginie! Wzrok bez ochrony był coraz słabszy, uszy i nos zalane
przez wodę. Z całej siły ruszyła w górę, choć bestie nie puszczały ciągnąc do
dna. Nie poddała się, w ostatnim momencie wynurzyła głowę nad taflę. Łapała
powietrze, przetarła oczy, ale kiedy odsunęła dłonie od twarzy odkryła, że są
pokryte krwią. Była przerażona, nie rozumiała skąd pochodzi krew. Zrobiły jej
krzywdę? To coś poważnego? Ale kiedy, jak? Samym drapaniem?! Pospiesznie
podpłynęła do pomostu, ale oddech miała przyspieszony, piekły ją płuca i
przełyk. Dyrektorka pomogła jej wyjść z wody, sama była na to zbyt słaba,
mroczki przed oczami również niczego nie ułatwiały. Usadziła ją na pomoście,
ale to nie było ważne. Fleur kręciło się w głowie, szumiało w uszach, plamy
tańczyły w oczach zasłaniając widok, płuca bolały jakby ktoś wrzucił tam
płonący węgielek, przełykanie śliny było zbyt trudne, twarz szczypała. Kobieta
zaczęła przemywać jej twarz zaraz po tym jak narzuciła jej na ramiona ciepły
ręcznik. Blondynka nie czuła zimna, była zbyt zszokowana, za bardzo owładnięta
desperacką chęcią powrotu do normalnego samopoczucia oraz sprawności. Zamknęła
oczy, błędnik wariował, zemdliło ją. Kiedy otworzyła powieki siedziała przed
nią Lizzie, właśnie kończyła przemywanie ranek.
- Aleś mnie wystraszyła... - szatynka pokręciła głową. - Nie rób mi tak
więcej, bo osobiście zakażę ci udziału w kolejnym etapie! Jasne? - pogłaskała
ją po mokrych włosach. Delacour chciała coś powiedzieć, ale z jej nosa
wypłynęło mnóstwo wody, więc odpuściła sobie słowa i wzięła pierwszy, porządny
oddech od wynurzenia. Taki, któremu nie przeszkadzała woda w układzie
oddechowym lub w uszach, taki, któremu przestał towarzyszyć ból gardła albo płuc.
Wtedy się rozpłakała, tak po prostu. Adrenalina puściła, ona poczuła się
lepiej, ale stres i strach dały o sobie znać w postaci potoków łez płynących po
jej policzkach. Pielęgniarka pojawiła się znikąd. Wysmarowała jej czymś twarz.
- Ranki niedługo znikną, zobaczysz, rano nie będzie po nich śladu. Co do
ciebie, kochana, to powinnaś się dobrać z Potterem, jesteście tacy pechowi!
Zaraz poczujesz się lepiej, byłaś trochę przyduszona, spokojnie. - przyjmowała
słowa, ale nie rozważała ich. Najważniejsze, że niedługo będzie wyglądać i czuć
się tak samo. Gabrielle, przemknęło jej przez myśl imię siostry. Malutka
została pod wodą! W jednej chwili krzyknęła imię najbliższej sobie osoby, poza
mamą i Lizzie, oczywiście.
- Gabrielle!- krzyknęła płaczliwie. Zrzuciła z siebie ręcznik. Ślizgając
się na mokrych deskach, ignorując zawroty niemal wskoczyła do wody. -
Gabrielle! - Czyjeś silne ramiona złapały ją i przyciągnęły do siebie.
- Nie bądź głupia!- usłyszała kojący głos dyrektorki. - Ona jest
bezpieczna, spokojnie, uratują ją. - powoli stawiając kroki, otoczona ramieniem
przełożonej wracała na niedawne miejsce. Ponownie opatulili ją ręcznikiem,
dostała nawet herbatę. Sączyła ją zestresowana o los młodszej siostry.
Fizycznie, poza zimnem, które czuła dopiero od paru chwil, było ok. Gorzej
psychicznie. Strach nie pozwalał się uspokoić. Tamci wynurzali się i zanurzali,
ale jej to nie ruszało. Co takiego dzieje się z małą? Nie zwracała uwagi na
publiczność ani głosy z jej strony, jednak teraz ohy i ahy przybrały na sile. Spojrzała
na młodego Pottera, którzy wynurzył się z jej siostrą przerzuconą przez ramię.
Kompletnie oczarowana podbiegła w ich kierunku, tym razem nawet błędnik nie dał
się we znaki. Uściskała zdezorientowaną Gabi, a potem, nie bardzo myśląc o tym
co robi, ucałowała policzek Harrego. Później przyszła pora na ogłoszenie
wyników. Fleur zdobyła aż 25 punktów! Próbowała się kłócić, uważała, że na to
nie zasługuje, przecież nie uratowała nikogo, a do tego musiała przerwać
zadanie! Na nic jej protesty. Dostała punkty i koniec. Trzęsąc się z zimna
musiała dotrzeć do szatni. Szybki prysznic, zaklęcie suszące włosy, rzut okiem
do lustra by zobaczyć powoli gojące się rany, założenie ubrań i płaszcza,
samotny powrót do zamku i... sen. Była tak padnięta, że po prostu zasnęła.
Około osiemnastej usłyszała pukanie do drzwi. Otworzyła zaspane oczy.
- Proszę. - zawołała. Jedno machnięcie leżącej przy łóżku różdżki i gotowe,
można wchodzić. Gabi nieśmiało zajrzała do środka. Przerzuciły się na
francuski, bo angielski małej nie był jeszcze zbyt zaawansowany. Co prawda,
madame mówiła do nich w tym języku publicznie, jak wcześniej, na pomoście, ale
wszystkie dziewczęta i tak między sobą używały mowy ojczystej.
- Mogę? - spytała nieśmiało.
- Jak zawsze. - starsza Delacour uśmiechnęła się pokrzepiająco. Było jej
wstyd, że to nie ona pomogła siostrze.
- Dalej jesteś moją idolką. Nigdy nie przestanę cię kochać, niezależnie od
wszystkiego. Może to Harry mnie wyciągnął, ale nic mi nie groziło. Zaatakowały
cię jakieś stworzenia, ja wiem, Lizzie mi mówiła. Naprawdę bardzo mi przykro.
Zachowałaś się jak bohaterka, chciałaś po mnie wrócić. Dziękuję, kocham cię. -
Fleur ze łzami wzruszenia przyciągnęła do siebie małą.
- Moja kruszynka. Wynagrodzę ci to! - pocałowała ją w czoło.
- Nie trzeba! Napisałam do rodziców jaka byłaś dzielna! A potem zrobiłam ci
to. - wyjęła z kieszonki białych jeansów plecioną bransoletkę. Błękitny
przeplatał się z różowym.
- Kochana, dziękuję. - kolejną godzinę rozmawiały jak najlepsze
przyjaciółki, często tak robiły nie przejmując się zbytnio różnicą wieku.
Wkrótce Gabi poczuła się zmęczona, więc pożegnały się i poszła do siebie. Fleur
miała zamiar napisać list do rodziców, wyjęła już nawet pergamin, ale drzwi
otworzyły się i stanęła w nich Liz.
- Nie umiesz pukać? - uniosła brwi właścicielka pokoju.
- Pukanie po angielsku brzmi dwojako. - zachichotała.
- Jesteś chora. - przewróciła oczami.
- Zdrowiutka jak rybeńka! - rzuciła się plecami na jej łóżko.
- Coś chciałaś? - różdżką zakluczyła drzwi.
- Pogadać. Mam coś na pocieszenie dla mojej gwiazdy turniejowej! - Fleur
wzdrygnęła się. Nienawidziła orzeszków w karmelu a pewnie to przyniosła jej
przyjaciółka. Jednak piegowata istotka z przebiegłym uśmiechem otworzyła swój
żółty plecak we wzory ananasów i wyjęła z niego paczuszkę czekoladowych żab.
- Gwiazdka już była, a ja dziś jestem obdarowywana! - usiadła koło niej.
- Wiem o tym. Nie zgadniesz z kim gadałam! - po chwili dłoń zanurzyła się w
plecaku i wróciła niosąc prosto do ust właścicielki całą garść orzechów.
- Nie zgadnę... Czy te orzechy kiedyś się kończą? - nie dowierzała.
- Dokupuję. - chrupała z dumą. - Wiesz kogo? Taki rudy był, gadaliśmy zanim
wypłynęłaś. - wyszczerzyła się słodko. Urok Lizzie polegał na jej
bezpośredniości. Ona nie należała nawet do gatunku ludzi, którzy powiedzą i
dopiero pomyślą, nigdy nie myślała. Przed mówieniem nie, bo po co myśleć nad
każdym słowem, a po mówieniu tym bardziej, ponieważ powiedzianych słów się nie
cofnie i co się przejmować?
- Rudy? - czekoladowa żaba zamarła w połowie drogi do ust.
- No z włosami do pasa! Mama to chyba robiła mu w dzieciństwie warkoczyki!
- Fleur zastanowiła się jakim cudem Liz mówi sobie co chce i nigdy nic jej się
za to nie dzieje. Może już dawno niesłusznie uznali ją za niepoczytalną?
- Wysoki? - dopytywała.
- Jak dąb! Ale nie w moim typie, ja to wolę takich... mniej zamkniętych.
Prawie nie gadał!
- Bo nie dopuściłaś go do słowa? - zasugerowała.
- Miał mnóstwo okazji, przecież dużo jadłam! Wyglądał jakby się przespał z
połową Hogwartu. Ale jak się odezwał to raczej nie. Bo niby jak miał się z nimi
dogadać? Taki zamknięty. Ja to szukam chłopa co mnie oczaruje słowem, wiesz,
zagada, zakręci jakimś zdaniem...
- Niewykonalne. - skwitowała jedząc słodycz.
- Wykonalne, zobaczymy! Na twój ślub to pewnie z takim przyjdę! - popiła
mugolską oranżadą w plastikowej butelce wyjętej z plecaka.
- Nie chce ci się rzygać? - odsunęła się nieznacznie.
- Phi! Daj dokończyć! No był taki... piegowaty do tego.
- A nie miał kła w uchu? - zbladła.
- Nawet dwa! Po jednym w każdym!
- A jak był ubrany?
- A i no wiesz, nie podrywał mnie, wcale! Aż dziwne, bo dałam mu orzeszki.
Strasznie mu smakowały! - Fleur nie mogła uwierzyć. Ktoś poza jej przyjaciółką
uznawał to za jadalne? - No i nie ciągnął mnie nigdzie, może to pozory, że on
taki wiesz, ruchowy. - na to określenie Delacour chciała uderzyć ją w czoło. -
Miał czarny, skórzany płaszcz. A co pod spodem to niedane mi było zobaczyć i
chyba bym nie chciała. Czekam na księcia, takiego zniewalającego z nóg. Wiesz
czym mnie zniewali? Sobą całym!
- Liz, już dobrze. - zastanowiła się moment. Czy to możliwe, żeby tym kimś
był...Willl? - Chwila, ty rozmawiałaś z William Weasleym! - wykrzyknęła.
- A nie wiem. Nie przedstawiał się. Że rudy, to ja też nie będę. -
wzruszyła ramionami.
- Ale to on! Prawie na pewno on! - ruszyła się na łóżku niespokojnie.
- Ten co ci się podoba? - wypaliła nagle.
- Nie podoba mi się! - zasłoniła twarz rękami.
- Nie to nie, kochana, ja tam ci go wpychać w ramiona nie będę. A tym
bardziej nie do wyrka! - chichocząc poklepała materac. Fleur miała ochotę ją
uderzyć poduszką z całej siły. - To może i Weasley, wszystko pasuje. Mówił, że
chodził tu do szkoły, nie, że chodzi, także tego.
- A mówił komu kibicuje? - nie potrafiła wytłumaczyć czemu o to pyta.
Przecież wiadomo, że Harremu!
- Potterowi. - Lizzie, oprócz zdolności do mówienia wszystkiego co chciała
powiedzieć, miała jeszcze jedną ogromną wadę : nie zauważała reakcji ludzi na
swojej słowa, a nawet jeśli widziała to chyba nie potrafiła tego poprawnie
zinterpretować, bo nic sobie z tego nie robiła. Liz, biedna, słodka Liz była
kompletnie niedomyślna. Jak na kogoś kto, równie perfekcyjnie co Fleur, mówił
po angielsku, jak na kogoś kto nie potrafił zasnąć mając nieodrobione lekcje
albo bałagan w pokoju, jak na kogoś kto był dobrą uczennicą to... przejawiała
wiele cech głupiej gąski. Jednak była dobra i lojalna, mogłaby oddać życie za
bliskich. Nigdy nie przejmowała się czystością krwi, jej mama była
czarodziejką, a tata mugolem. Uwielbiała zwierzaki, pewnie dlatego, że nie
zwracały uwagi na jej słowa. Delacour była notorycznie wściekła na przyjaciółkę
za niedomyślność, teraz jednak głośno dziękowała za nią w duchu. Liz nie tylko
nie widziała jak bardzo Fleur chce znać przebieg rozmowy, ona, nawet jeśli
powiedziała coś złego, to nie wiedziała i nie rozumiała co, więc bez ogródek i
problemów powie jej tylko prawdę, ot tak, po prostu, jak to ona.
- Mówiłaś mu coś o mnie? - nie trzeba było bawić się w podchody, gierki. Im
prościej, tym bardziej odpowiadało fance orzeszków w karmelu. To wiele
ułatwiało.
- Nic złego! A już na pewno nie to, że masz szampon z kupą nietoperza! -
roześmiała się serdecznie.
- Z guanem! - poprawiła rumieniąc się ze złości.
- Miałam buzię zamkniętą! Na kłódeczkę! - zapewniła gorąco.
- A dobrego coś mówiłaś? - nie odpuszczała.
- Ano mówiłam! - wypięła dumnie pierś.
- A co? - poczuła gulę strachu w gardle.
- Spytał mnie o plotkę. To ja się obraziłam, że wierzy i sobie poszłam! Ale
musiałam wrócić i to zaraz, bo nie było już wolnych miejsc. Wyobrażasz sobie?!
- oburzona napiła się kolejnego łyku oranżady.
- Nie obchodzi mnie to! - zdenerwowała się. - Mów na temat!
- No przecież mówię. - pieguska kompletnie nie rozumiała powodu złości
rozmówczyni. - No to wróciłam. Że niby mu robię wielką łaskę. Głuptasek nie
wiedział, że i tak musiałam wrócić, bo nie było gdzie usiąść, hihi! - widząc
złowrogie spojrzenie niebieskich oczu przywróciła rozmowę na pożądany tor. - A
on, że absolutnie w to nie wierzy, w sensie w plotkę. Kazał mi mówić prawdę, bo
nienawidzi chorych plotek. Wierzy ci! Ja ci to mówię! Spijał słowa niczym
piweczko! - gestykulowała przy tym w dosyć nieskoordynowany sposób.
- Jesteś nienormalna! - załamana Fleur opadła na poduszki. Słyszał plotki,
co do tego nie było wątpliwości! Naprawdę uwierzył zakręconej Lizzie? Dlaczego
chciał poznać prawdę? Wątpił w to, że mogłaby zachować się tak nieodpowiednio?
Ale jak to? - Ej, chwila, ale jak to o mnie spytał, po imieniu?
- No a jak miał? Po znakach szczególnych? - blondynka najchętniej
zamieniłaby się z przyjaciółką, dla której wszystko było takie niesamowicie
proste i oczywiste.
- Zna moje imię? - przez chwilę miała nadzieję, że może się nią
zainteresował, ale doszło do niej, że pewnie przeczytał je w gazecie.
- Tak mu się te czekoladowe oczka błyszczały, fiu fiu! Podobasz mu się, ja
to czuję! - zapewniała gorąco.
- Jasne, podobam mu się? I co jeszcze? Gówno go obchodzę. - niestety, on
bardzo obchodził ją.
- Głuptasku, gdybyś go gówno obchodziła to by się o ciebie nie pytał, nie?
Uwierzyłby, prawda? A jak on mnie zapewniał, że nie wierzy, daj no spokój! Ale
wiesz co? Niezbyt do siebie pasujecie, laleczko, no przynajmniej póki nie
zetnie kłaków, nie wyjmie tego gówna z uszu i nie wskoczy w garniak. Podobasz
mu się, lalka, zaufaj mi. Choć pięść i nos oddaje to jakbyście razem wyglądali.
Takie moje zdanie, ty tam sobie rób co z tym chcesz. Masz być szczęśliwa.
Wygląda na ruchomego, nie poradzę. - wzruszyła ramionami. - Jednak chyba taki
nie jest, bo... no cholera, jak on ma kogoś wyrwać jak sobie siedzi taki
opatulony, małomówny, co? Chciał prawdy i dostał prawdę. A jak zechce ciebie to
lepiej, żebyś ty wiedziała co z tym zrobić, bo mi nic do tego, złociuteńka. A
teraz wybacz swojej ukochanej i jedynej w swoim rodzaju, Lizzie, ale, padam na
ryj. - zakończyła wstając z łóżka. - Mogłabym tu zostać i schlać się jak
maleńkie prosiątko, jednak no, ty nie pijesz. Samej się rozpijać co prawda nie
wypada, ale tak się o ciebie bałam, że aż walnę kielonka przed snem. Babunia mi
wysłała naleweczkę, no miodzik na serduszko! - nie przejmując się brakiem
odpowiedzi ze strony zmartwionej Fleur po prostu podeszła do drzwi, odkluczyła
je różdżką i dodała - Dla mnie to ty jesteś bohaterka na sto dwa, dla młodej
także. A jutro nie siedź tu samotnie jak pustelniczka, weź no się rusz. Ja
odkąd tu jestem flirtowałam aż z trzema! Wszyscy prawdziwi, powiadam, żaden
książkowy, żeby nie było! Co prawda, żaden się nie odezwał ponownie, ale czy to
ważne? A właśnie, ciekawe dlaczego... - ulubienia Billa Weasleya znała
odpowiedź na to pytanie. - No trudno, drugi kielonek łyknę za ich zdrówko,
dobranocka, gwiazdko złota! - wyszła zostawiają uczestniczkę Turnieju z
kompletnym mętlikiem w głowie. Przez moment rozważała jak to się dzieje, że
całkowicie trzeźwa Liz mówi kompletnie szalone rzeczy, natomiast kiedy jest pijana
siedzi sobie spokojnie w kąciku. William o nią pytał, pytał o plotkę.
Prawdopodobnie nie wiedział kim jest Lizzie, inaczej nie byłby głupi i nie
pytałby jej o Fleur, bo oczywistym jest, że to sobie przekażą. Czyli, zapytał o
nią licząc, że się nie dowie. Niestety, pewnie słyszał jak to niby
nieodpowiednio zachowała się po Balu, ale on nie uwierzył! Chciał poznać
prawdę! Dlaczego, po co? To było zdecydowanie zbyt skomplikowane, a dzień zbyt
ciężki, żeby o tym rozmyślać. Przebrała się w czarne legginsy do spania i długą
koszulkę, a zasypiając miała przed oczami Willa i rozmowę z nim po pierwszy
zadaniu. Luty minął zostawiając po sobie mnóstwo Walentynek, które blondynka
trzymała w pudełeczku na dnie szafy. Zostawił też rozkojarzenie i mętlik
spowodowane niewiedzą skąd ciekawość Williama. Żadna kartka nie była od niego,
co do tego miała pewność, bo wszystkie zostały podpisane. Liścikodawca również
się nie odzywał, wszystkie laurki były napisane zupełnie innym charakterem
pisma. Do kolejnego etapu było jeszcze mnóstwo czasu, więc skupiała się na
nauce, czytaniu książek i... ukradkowym obserwowaniu Willa, który już, co
prawda, jej nie unikał, ale też ciężko powiedzieć, że szukał z nią kontaktu.
Ale nie było okazji, żeby się przedstawić, a co dopiero, żeby porozmawiać. W
połowie marca siedząc na jednym z wielu kamiennych parapetów i czytając książkę
o kwiatach zobaczyła zmierzającą ku niej radosną Lizzie.
- Coś się stało? - spytała po angielsku. Miały wpojone, że tutaj, wszędzie
poza prywatnymi dormitoriami, należy używać języka gospodarzy.
- A gdzie tam! - roześmiała się poprawiając włosy do ramion.
- To o co chodzi? - odłożyła na bok książkę. Myślała nad tym, żeby założyć
ogródek kwiatowy dla Gabi, kiedy tylko wrócą do Francji.
- Słuchaj, ja to bym chciała mieć faceta. - westchnęła smutno. Miała na
sobie różowe jeansy, do tego czarny cieniutki sweter i jeansową kurtkę.
Dochodziła 15, lekcje skończone, nie trzeba nosić mundurków.
- No to nie widzę problemu. - zbyła ją Fleur.
- No, ale ja widzę. To nie może być taki ktoś to co ja bym z nim mogła żyć.
On musi być taki, żebym ja bez niego nie mogła! Żeby mi zawrócił w głowie! -
kręciła młynek kciukami.
- Wypij Amortencję i ruszaj w miasto. - zaśmiała się.
- A spadaj, ty jak zobaczyłaś takiego wielkiego dziwaka to poczułaś to coś.
No, a ja nie poczułam wcale, a wcale! Nawet jak mnie wczoraj podrywał Matthew
Lewis to tak średnio, no chłopak przystojny, tylko... zero motylków. Taki do
całowania na imprezie to owszem, ale na randkę na dłużej niż godzinkę to ja już
bym z nim nie poszła. Na cholerę mi on jak prawie nic nie gada? Mało który
teraz dużo gada, a jak już, jak James Scott, ten od podrywu w grudniu, to
strasznie pierdzieli! Nikt mnie jeszcze nie zauroczył, nie rozkochał!
- Lizzie, naprawdę to jest twój jedyny problem? Kończymy w tym roku szkołę,
zewsząd pieprzenie o myśleniu przyszłościowo... - Fleur próbowała naprowadzić
ją jakoś na inny temat.
- No i myślę! Z kimś przyszłość spędzić muszę! Co mam zrobić? Żyć z kotem?
Nie patrz tak na mnie, ten rudy buc siedzi ci we łbie, ja to czuję! Rogerson...
- Roger. - poprawiła.
- Właśnie ten, nie okręcił się sobie na paluszku!
- A daj spokój! Dopiero tydzień temu sobie odpuścił, jeszcze nawet za
wcześnie na radość. - przy Lizzie nie trzeba było udawać. To właśnie prawdziwa
przyjaciółka.
- Teraz nie o nim. Ja to się chcę zakochać, czuć, że mogłabym dla niego
wszystko!
- A on dla ciebie nie musi? - poprawiła beżowy kardigan.
- To dodatek! - machnęła ręką. - Ja mam być zakochana, rozumiesz? Ja! Bo ja
chcę coś poczuć! Oszaleć z miłości!
- Ty już oszalałaś. - poklepała ją po ramieniu.
- Bardziej, bardziej! - obróciła się wokół własnej osi.
- A tak się da? - zaczęła się śmiać.
- Da się! Nie mam konkretnych wymagań, wiesz? Gejem mógłby być, jakbym nie
wiedziała to nie widzę problemu! - tupnęła szczupłą nóżką w czarnym glanie.
- A jakbyś się już dowiedziała? - to było minimum irracjonalne.
- To by mi przeszło. Na co mi tam zaraz miłość na zawsze? Powolutku! Taki
na pół roku jak znalazł, potem taki na rok, a dalej ten jedyny!
- Ułożyłaś sobie taki plan? - to było za głupie, nawet jak na nią.
- No mniej więcej! Czy to ważne? Ty to wierzysz w tego jedynego, księciunia
z koziej no...! Jakby mnie nie chciał to by mi przeszło i do widzenia, dlatego
orientacja się tu nie liczy! - dumna wyciągnęła wnioski. Delacour śmiała się
głośno, donośnie i szczerze. Wszystkie zmartwienia odpływały, była Liz i jej
sposób na życie, jakże prosty. Gdyby nikt niczego nie komplikował, tak jak ta
outsiderka z gestykulacją Włochów i grzywką lecącą na oczy. - Gatunek w sumie
też się nie liczy. Jakbym się zakochała w centaurze! Ale by były jaja! A jakie
emocje! Galopowalibyśmy przez las! Ja zdecydowanie chcę poznać jakiegoś
konioczłeka i to już! - entuzjazm sięgał zenitu.
- A ja tam wolę prawdziwych mężczyzn, głuptasku. - powiedziała po wybuchu
radości. Zeskoczyła z parapetu, wzięła czarną, zamszową torbę i poszły w
kierunku błoni na krótki, wiosenny spacer. Książka, niezauważona przez nikogo,
została na parapecie...
Była już połowa marca, pomysł na list do małej się
nie pojawiał, mama przestała męczyć co do powrotu do pracy, bo wmówił jej, że
jest tu dla Harrego. Stos papierów leżał przy biurku. Cokolwiek by nie napisał
albo nie trzymało się kupy, albo mogło zdradzić jego tożsamość, bo nawiązywało
do rozmowy z wariatką z trybun. Chciał przeprosić, wynagrodzić jej to wszystko
jakoś, pokazać, że tu jest, że... zawsze będzie. Co do tego, że nie chce jej
więcej opuszczać, nawet jeśli ich kontakt był tylko listowny i jednostronny.
Uwielbiał Fleur, chciał jej szczęścia, spokoju, bezpieczeństwa. Wszyscy
wiedzieli, że czasy na powrót stawały się coraz trudniejsze, jednak na jej
widok dla niego wszystko wracało do normy, było piękne. Starał się obserwować
ją ukrycia lub mijać na korytarzu niby przypadkiem, choć nigdy, ku jego
ubolewaniu, nie nadarzyła się okazja do przedstawienia się sobie. Pocieszał się
tym, że tak naprawdę to tego przedstawienia się raczej nie chciał. Bycie w jej
życiu anonimowo, pobocznie, niejawnie było świetne i do tego chciał obecnie
wrócić, by później tak pozostać. Gorzej z byciem tam jako on, tego na razie
było za wiele. Nie chciał, żeby przez niego cierpiała, żeby była rozczarowana
tym, kim naprawdę był autor liścików. Z takimi myślami szedł korytarzem
kompletnie nie skupiając się na tym co działo się dookoła, wracał ze spaceru do
swoich komnat. Już miał wyjść zza zakrętu na korytarz kiedy usłyszał słowa
Fleur :
- A ja tam wolę prawdziwych mężczyzn, głuptasku. - z powodu zamyślenia nie
słyszał jej wcześniejszych słów ani śmiechu. Teraz poczuł się jakby wymierzyła
mu policzek. Prawdziwy mężczyzna, zapewne, w jej definicji, nie ma włosów do
pasa. Doskonale. Skoro nie wpasowuje się w takie ramy jakie ona sobie ustaliła
to proszę bardzo, on jej jeszcze pokaże i się wpasuje, że hoho! Oddaliła się
ostatecznie, więc ruszył tym samym korytarzem prosto do siebie. Mijając
parapet, z którego zeskoczyła zauważył na nim książkę. Maleńka musiała ją
zostawić. Bez wahania wziął ją i schował pod cieńszy od poprzedniego,
aczkolwiek nadal skórzany, płaszcz. Dotarł do siebie, rozebrał się na tyle, że
aktualnie siedział na łóżku wyłącznie w czarnych spodniach i czarnej koszuli.
Otworzył książkę na stronie, w którą włożono zakładkę. Poradnik o kwiatach miał
zaznaczony jeden konkretny gatunek : stokrotki. Uśmiechnął się pod nosem i
spojrzał na zegarek. Może i nie wyrobi się do kolacji, ale dziś zrealizuje
plan. Ponowie ubrany w płaszcz udał się do Hogsmead. Teraz wiedział co powinna
dostać mała. Po powrocie przejrzał świeżo nabyty słownik francuskiego, napisał
dwa liściki, po czym rozpuścił włosy i... ściął je. Do ramion. Nie chciał
całkowicie tracić siebie, jednocześnie przechodząc przemianę, dzięki której
miał zyskać względy Fleur. Tego wieczoru napisał jeszcze trzy listy. Do
rodziców, do Charliego i do przyjaciela. We wszystkich było tylko jedno zdanie
: ''Obciąłem włosy do ramion.''.
Po lekcjach Liz chciała koniecznie zaszyć się w
bibliotece i przeszukiwać czasopisma dla młodych czarodziejek w celu
przeczytania wszystkich artykułów o miłości. Delacour po prostu poszła do
siebie. Na progu jej dormitorium stała biała, błyszcząca torebka prezentowa.
Zdziwiona rzuciła zaklęcie sprawdzające, ale kiedy nic złego nie wykazało,
złapała za srebrne sznureczki, odkluczyła drzwi i weszła do siebie. Szkolną
torbę postawiła koło biurka, spokojnie, jak gdyby nigdy nic. Przebrała się w
szarą, obcisłą sukienkę przed kolano. Narzuciła na siebie czarny sweterek.
Związała włosy w kitkę. Napiła się wody, którą przelała z dzbanka stojącego
przy łóżku do szklaneczki. Wysuszyła ją zaklęciem. Aż w końcu, ze stoickim
spokojem usiadła po turecku na łóżku po czym sięgnęła do leżącej na pościeli
torebki. Wyjęła stamtąd coś prostokątnego owiniętego w zwykły, brzydki szary
papier. Odwinęła pospiesznie. Książka, którą wczoraj gdzieś zgubiła! Przytuliła
ją do piersi. Była taka szczęśliwa! Znalazła się! Prezent, o który prosiła mamę
znowu był w jej posiadaniu! Będzie mogła założyć ogródek dla Gabi! Dostrzegła,
że, oprócz ulotki Miodowego Królestwa używanej jako zakładka, z książki wystaje
coś jeszcze! Ostrożnie wysunęła karteczkę z pismem dokładnie takim jak
poprzednie wiadomości od autora liścików! Jednak zamiast rad było po prostu
''Znalazłem Twoją zgubę.'', miała rację! To chłopak! ''Musisz lepiej pilnować
swoich rzeczy. W najlepszym wypadku nie odzyskałabyś książki, w innych - domyśl
się sama.''. Zagotowało się w niej! I tyle? Nie miała prawa niczego oczekiwać,
doskonale o tym wiedziała, jednak... Zero przeprosin? Wyjaśnień? Nic? Świetnie.
Chciała schować prezentową torebeczkę, ale wtedy dostrzegła w niej coś jeszcze!
Kwadratowe białe pudełeczko! Po otwarciu dostrzegła w nim złotą stokrotkę na
złotym łańcuszku. Pod wieczkiem był liścik. Drżącymi dłońmi rozłożyła karteczkę
''Dla mojego ulubionego kwiatu, jej ulubiony kwiat. Przepraszam, że Cię
opuściłem listami. Sercem i głową cały czas byłem przy Tobie. Już nigdy tego
nie zrobię, nigdy nie odejdę. Obiecuję.''. Musiała odsunąć karteczkę, żeby nie
poplamić jej łzami. Fleur to przecież znaczy kwiat, wiedział o tym, choć
minimalnie znał francuski, a nawet jeśli nie to chciało mu się sprawdzać co
znaczy jej imię! Sama, choć z trudem, założyła wisiorek. Pudełeczko wylądowało
w szufladzie toaletki, a skrawki pergaminu ze słowami od kompletnie obcego
faceta, tak jak poprzednie wiadomości od niego, w porcelanowej, rodowej, dużej
szkatułce. W przeciwieństwie oczywiście do Walentynek od całych hord chłopaków,
bo te leżały w kartonie po szpilkach, na dnie szafy. W tamtym momencie Fleur
była najszczęśliwszą osobą na świecie. Zdradził swoją płeć, zainteresowanie nią
i do tego obiecał przy niej zostać, a nawet dał jej prezent! Nieważne kim był,
na myśl o nim serce biło równie mocno co na widok Weasleya.
Z rana, dzień po kupieniu prezentu William wezwał do siebie
skrzata, któremu kazał dostarczyć paczkę pod wskazany adres zachowując przy tym
pełną dyskrecję. Oczywiście, zapłacił mu za dostarczenie przesyłki, a Gwizdek,
bo tak brzmiało jego imię, przepięknie i długo dziękował. Weasley zadowolony, z
nową fryzurą zabrał się za odczytywanie listownych odpowiedzi na wysłane przez
niego poprzedniego wieczora zdanie. Charlie napisał ''Chcę zobaczyć Twoje
zdjęcie! A właśnie, nie mówiłeś kiedyś, że obetniesz włosy tylko dla laski,
która podbije Twoje serce, czy jakoś tak? Ale nie wierzę, że taka się znalazła,
Ty i ja, brachu, wieczni kawalerowie. No, dosyć marzeń. Rodzice wiedzą? Mamuśka
pewnie spadła z krzesła! Coś czuję, że po prostu wymiękłeś i dlatego je
obciąłeś, bo Ci się znudziły. Nie widzę innego wyjaśnienia, serio, stary!
Pozdrawiam, Twój gorący Charlie.''. Bill roześmiał się. Gorący było
przymiotnikiem jakim jego brat się określał z powodu pracy ze smokami i
panującej w ich stajniach bardzo wysokiej temperatury. Gdyby tylko Charl
domyślał się jak bardzo się mylił sam spadły z krzesła. Naprawdę chodziło o
dziewczynę i to nie byle jaką. Taką, która zawojowała jego serce. By nie
wzruszać się dalej zabrał się za list, który właśnie przyszedł. Był on od
rodziców. ''Bill, nie możemy uwierzyć, że obciąłeś włosy! To niesamowite!
Koniecznie przyślij zdjęcie. Czyżbyś w końcu dojrzewał?'', o tak, to zdanie
zdecydowanie pisała mama. ''Jesteśmy z Ciebie dumni.
Kochamy Cię. Mama i tata.
PS Mama spadła z krzesła jak przeczytała list. - Tata.''. Ha, Charlie miał
rację, koniecznie trzeba będzie mu o tym powiedzieć! Z tym postanowieniem dalej
analizował treść listu. Rodzice, tak jak się spodziewał, nie połączyli
przemiany z poznaniem fajnej dziewczyny. Może to i lepiej? Oszczędzili mu tym
konieczności kolejnych wyjaśnień, za co był im wdzięczny. Miał zamiar ponownie
w ciągu dwóch dni udać się do Hogsmead, by tam zrobić zdjęcie, o które tak się
dopraszali. Ubrany w czarne jeansy, czarną koszulkę i, niespodzianka, czarną
bluzę na zamek zakładał glany, gdy do okna zapukała trzecia sowa. Od
przyjaciela, Grega. ''Kim jest ta dziewczyna, dla której to zrobiłeś, co? Musi
być wyjątkowa, prawda? Liczę, że mi ją przedstawisz, brachu!
PS Możesz oczywiście podesłać zdjęcie w krótkich włosach, byłbym
zachwycony.''. Stary, dobry, niezawodny Greg. Domyślił się. Cwaniak. Z
rozbawieniem kręcąc głową Bill opuścił swoje komnaty. Następne parę dni minęło
spokojnie, choć, mimo tego jak bardzo chciał spotkać Fleur, równie mocno mu się
to nie udawało. Był ciekaw jak zareaguje na jego przemianę, czy na szyi będzie
mieć stokrotkę. Zdjęcia już dawno zrobił oraz wysłał. Wszyscy, w innych
słowach, ale jednak, uważali, że wygląda lepiej, dojrzalej. Liczył, że mała
podzieli ich zdanie. Wracając ze spaceru pewnego popołudnia usłyszał niewyraźny
głos wariatki z trybun. Uradowany zbliżał się coraz szybciej do tego korytarza.
Zobaczył je, miały na sobie błękitne mundurki.
- Mi to nikt nie wysyła biżuterii, bez sensu. - jęczała brunetka.
- Lizzie, to było raz, zluzuj trochę. - machała nóżkami siedząc na
parapecie. Niestety, wszędzie krążyło mnóstwo uczniów i nie miał możliwości
dokładnego zbadania jej reakcji. Postanowił przejść po prostu przez korytarz,
ot tak, jak gdyby nigdy nic. Kiedy mijał maleńką i wariatkę, której imię przed
chwilą przypadkiem poznał, świat stanął w miejscu. Blondynka miała na szyi
stokrotkę.
- Też bym chciała wystartować, to nie, tobie to zawsze wszystko wychodzi! -
tupnęła nóżką jak mała dziewczynka. Delacour nie odpowiedziała. Z szeroko
otwartymi oczami wpatrywała się w niego, dostrzegł zdziwienie i iskierkę
radości. Uśmiechnął się do niej patrząc jej prosto w oczy i skinął głową. Po
prostu. Uniosła lekko dłoń i ruszyła palcami. Zrozumiała gest. Przywitali się
bez słów. Poszedł dalej razem z tłumem zostawiając i siebie, i ją z uśmiechem.
Kwiecień dawno się zaczął, zbliżały się i
urodziny. Odkąd Will po raz pierwszy skinął jej głową, tak jakby pamiętał, że
rozmawiali i są teoretycznymi znajomymi, zawsze kiedy się widywali on kiwał
głową, ona unosiła dłoń delikatnie machając palcami. Poza tym, wszystko płynęło
swoim rytmem. Próbowała odkryć co będzie tematem zadania, nosiła stokrotkę oraz
bransoletkę od Gabi, w nieskończoność czytała liściki, widywała się z Lizzie,
która po odpuszczeniu sobie centaura była zdecydowana poszukać jakiegoś fajnego
wampira, no i, jakże by inaczej, nadal marzyła o tym, że rudy obiekt
zainteresowania wykona w jej stronę jakiś większy ruch niż tylko kiwanie, np.
mógłby podejść... Dość. Stop. Nierealne marzenia odkładała na później zajmując
się teraźniejszością. W dzień przed urodzinami wszystko odbywało się
szczególnie nudno i wolno. Lekcje, posiłki, odrabianie pracy domowej, rozmowy z
koleżankami trwały w nieskończoność. Wieczorem kiedy leżała już w łóżku
pomyślała jedno, przed urodzinowe życzenie. Rano obudziło ją walenie do drzwi.
Była sobota, więc przyjście do kogoś o siódmej nie wydawało się dobrym
pomysłem. Po otwarciu wejścia ukazały się Liz i Gabi, obydwie roześmiane.
- Najlepszego, złota gwiazdo, randeczki z tym rudym koczkodanem i, żeby ten
popieprz od liścików się odezwał, moja blond rybeńko! - brunetka ucałowała oba
jej policzki. Uczestniczka Turnieju miała na sobie szarą koszulę nocną w
owieczki.
- Spełnienia marzeń, siostrzyczko! Nigdy się nie zmieniaj! - Gabrielle
uczepiła się jej niczym mały leniwiec gałęzi. Następnie obydwie odśpiewały
''Sto lat'', choć Liz okrutnie przy tym fałszowała. Przyszła pora na prezenty.
W różowej, błyszczącej torebeczce od siostry Fleur znalazła list napisany z
błędami, ale pełen miłości, szacunku i oczywiście podziwu dla dokonań starszej
siostry. Był tam też pleciony breloczek, w takiej kolorystyce co bransoletka.
Można go było przypiąć do torby, co też natychmiast zostało uczynione. Do tego
Gabi dorzuciła tomik wierszy ulubionej poetki swojej domowej idolki i Fasolki
Wszystkich Smaków. W torbie od Lizzie znajdowały się Czekoladowe Żaby, Fasolki
Wszystkich Smaków, paczuszka lukrecji, czekolada miętowa, kartka urodzinowa,
która po otwarciu śpiewała ''Sto lat'' głosem Lizzie, lista
najprzystojniejszych chłopaków obecnie przebywających w Hogwarcie (to było dla
niej takiej typowe), ich wspólne ruchome zdjęcie w ramce oraz kolczyki z
perełkami.
- Wow, ile oszczędzałaś na to wszystko? - spytała zawstydzona.
- Zdjęcie wywołałam za parę centów, luzik, z Gabi masz ich mnóstwo w
pokoju, a ze mną mniej, no to wiesz. W Miodowym Królestwie mam zniżki, jak
chcesz to dorzucę ci jeszcze bon rabatowy. Kartka funt, czarami dodałam śpiew.
Lista darmo. Kolczyki to tak z trzy miesiące odkładania części kieszonkowego,
ale było warto, bo ty zawsze robisz mi świetne prezenty! - póki nie otwierała
ust wyglądała całkiem zwyczajnie. Przez kolejną godzinę do okien zaczęły
zlatywać się sowy przynoszące pełno kartek i listów z życzeniami od koleżanek
oraz dalszej rodziny. Od jednych dziadków dostała kopertę z pieniędzmi oraz
kartką z życzeniami, od drugich również pieniądze i kartkę, ale do tego
ukochaną miętową czekoladę. Rodzice wysłali jej trzy wymarzone książki, letnią
sukienkę, nowe sandałki i kolejny tego dnia list, pełen dumy, miłości i wiary w
nią. Uradowana mogła udać się na śniadanie ubrana w błękitną plisowaną
spódniczkę i białą, koronkową bluzkę na krótki rękaw. Nie spotkała tam Billa,
ale wszystkie koleżanki chciały osobiście złożyć jej życzenia i ucałować, przez
co wróciła do siebie później niż zazwyczaj. Na progu znowu stała zwykła, biała
torebka prezentowana. Zadowolona blondynka weszła do pokoju, zamknęła go
ponownie na klucz, usiadła na łóżku po turecku i odpakowała prezent. Najpierw
przeczytał liścik ''Dowiedziałem się o Twoich urodzinach z Proroka, to przykre,
bo w innych okolicznościach mogłabyś powiedzieć mi o nich osobiście, a ja
osobiście dałby Ci to, co musiałem zostawić pod drzwiami. Niestety, nie dane
nam jest się przyjaźnić. Przepraszam jeśli prezent Ci się nie spodoba.
Chciałbym Ci życzyć szczęścia, radości, zdrowia, spełnienia marzeń i
cierpliwości w oczekiwaniu na moje ujawnienie się. Zdziwiona? Owszem,
postanowiłem się ujawnić. Zrobię to jednak tak subtelnie, że będziesz musiała
się domyślać czy co to powiedziałem łączy się z liścikami. Wierzę, że jesteś
inteligentna i dasz radę. Teraz świętuj. Liczę, że dzień mija Ci miło. Musisz
wiedzieć, że jesteś dla mnie ważna. Najważniejsza. A wiesz co jest zabawne? Nie
mam u Ciebie szans, nawet się dobrze nie znamy. Kiedy Cię zobaczyłem nie
wiedziałem kim jesteś. Nie łączyłem Cię z udziałem w Turnieju. A mimo to od
razu wiedziałem, że jesteś inna. Nie chcę mącić Ci w głowie, ale zdaję sobie
sprawę, że nie mogę całe życie się nie ujawniać. Musisz mi wybaczyć jeśli po
wszystkim domyślisz się kim jestem i będziesz przez to rozczarowana.
Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, Mała. Mam Cię w sercu. Jestem bliżej niż
myślisz, a mimo to, za daleko.
Twój.
PS Na razie po prostu Twój. Pomocnik ani żadne inne słowo tu nie pasuje.
Panujesz w moich myślach, więc czuję się Twój. ''. Tak jak po ostatnim liście
płakała. To już przestały być krótkie informacje. To były prawdziwe wyznania.
Miał zamiar się ujawnić! Jeśli nie kłamał, to musiała być czujna. Każdy ruch
czy gest mogły świadczyć o tym, że jest liścikodawcą. Tak łatwo mogła pominąć
kim jest! Urzeczona sięgnęła po prezent. Była to książka o pokonywaniu
przeszkód w labiryntach. Nie dołączył do tego karteczki. Sama doskonale
wiedziała co mu chodziło. Labirynt miał być kolejnym zadaniem. Czyż to nie było
zabawne? Rozumieli się bez słów, porozumiewając się jednostronnie. Oprócz
książki znalazła tam jeszcze kasetę z nagraną muzyką. Po odtworzeniu okazało
się, że były to piosenki miłosne. Dodał do tego też krótką wiadomość ''Nie
umiem pisać wierszy ani piosenek. Ale mógłbym słuchać tego z Tobą w
nieskończoność i robić Ci śniadania do pracy oraz kolacje po ciężkim dniu.
Jestem zbyt śmiały? Nie sądzę. Jestem szczery. Nie znasz mnie, mam prawo
formułować marzenia związane z Tobą. Jeszcze raz spełnianie marzeń! A
najmocniej, żebyś była dla kogoś równie ważna jak dla mnie.''. Ujęta jego
słowami, ze łzami w oczach schowała liściki oraz prezentową torebkę, puściła
kasetę od początku i zaczęła czytać książkę myśląc o kimś kto nie znając jej
dawał najlepsze prezenty świata. Po skończeniu trzeciego rozdziału zabrała się
za odpisywanie na listy oraz kartki, muzyka grała dalej. Wkrótce znała teksty
wszystkich piosenek na pamięć.
O jej urodzinach przeczytał w gazecie. Miał w
zwyczaju wycinać z Proroka wszystkie artykuły o niej by następnie chować je w
pudełku po butach w szafie. Greg ciągle nalegał by Will zdradził mu kim jest ta
niesamowita dziewczyna, więc wysłał mu wycinek z lutego, o uratowanej przez
Harrego Gabrielle. W odpowiedzi dostał cztery zdania. ''Mam nadzieję, że chodzi
o starszą Delacour. To chyba pierwsza mądra decyzja w całym Twoim życiu, no
dobra, poza ścięciem włosów. Jeśli łaskawie raczyłeś jej okazać
zainteresowanie, a pewnie nie, bo się cykasz, to jest niesamowitą farciarą.
Gratki, stary i powodzenia!''. Tyle im wystarczyło. Byli dla siebie jak bracia,
więc doskonale wiedzieli, że tyle słów zupełności wystarczy do przekazania
wszystkiego, co powinno zostać powiedziane. Bill mijał Małą niemal codziennie,
zawsze kiwał głową, a ona odmachiwała delikatnie. Wcześniej był niemal pewny,
że będzie miał odwagę na kolejny krok, jednak widząc ją czuł się niczym
nieśmiały dzieciak i zdecydował, że ujawni się w sposób niemal niedostrzegalny,
po Turnieju oczywiście. Nie miał zamiaru nawiązywać z nią kontaktu wprost. To
mogłoby go za dużo kosztować. Coraz częściej jednak, niby przypadkiem, mijał ją
na korytarzu. Zapamiętywał jej stroje, fryzury, kolor na paznokciach. Na
urodziny postanowił dać jej naprawdę długie wyznanie, z którego był naprawdę
dumny, kasetę oraz książkę. Tematykę tej ostatniej dobrał po tym jak Ron
wypaplał się na temat zadania. Najstarszy Wealsey dumny z siebie skompletował
prezent, wysłuchał dziękczynnego przemówienia opłaconego skrzata i oczekiwał na
trzecie zadanie. Tak jak przy poprzednim : był pierwszy, żeby zająć najlepsze
miejsce. Udało mu się. W momencie wejścia Fleur do labiryntu wszystko straciło
ważność. Liczyło się tylko to, że jego ściskanie kciuków do bólu i białości da
rezultaty.
Hej, mam nadzieję, że się podobało :). Tak
jak mówiłam stawiam na nową jakość postów, więc, jak widać są one naprawdę
długie, zwłaszcza, że próbuję w 5 częściach zmieścić wielką historię miłosną i
opisać ją solidnie, realnie. Nadciąga czas zmian w moim życiu szkolnym, po
wakacyjny powrót do edukacji nadszedł, wiecie, czas rozpoczęć roku w szkołach i
na studiach, mniej czasu na pisanie. A ja naprawdę nie chcę schrzanić tego co
robię. We wtorek zakończycie głosowanie to do następnego wtorku będzie wygrany
post już wstawiony. Może się okazać, że wrzucę na bloga krótką miniaturkę
pomiędzy częścią drugą a trzecią, ale ze względu na długość tych części, ze
względu na taką moją potrzebę ułożenia sobie nowego grafiku, planu działania,
dostosowania się na nowo do naukowego rytmu, trzeba będzie trochę poczekać.
Przepraszam, będę Was informować na bieżąco, np. na grupie na fb o
potterowskich blogach, z tymi, z którymi mam kontakt przez maile czy chat to
właśnie tam, a jeśli (nic pewnego) dodam wyżej wspomnianą miniaturkę
jednoczęściową to wspomnę w niej za ile mniej więcej możecie się spodziewać
kontynuacji przygód Billa i Fleur. Wiem, że musieliście czekać, ale byłam na
wczasach, notkę informacyjną dodałam w zasadzie na urlopie. Potem czas
przemyśleń nadszedł, dużo zmieniłam. Mam mnóstwo zajęć, kocham pisanie,
uwielbiam moje ff, jednak to nie jest moja jedyna pasja. Dziękuję za
cierpliwość, dajcie mi jej jeszcze troszkę, staram się Was nie zawodzić :)! Nie
zapomnijcie o wypowiedzeniu się odnośnie ankiety, bo nie wiem jaki szykować dla
Was wpis, kochani!
Pozdrawiam, Eleonora.
+ gdyby ktoś chciał zostać informowany o postach szybciej niż się pojawią,
tak dzień przed dajcie znać w komentarzach i się dogadamy :).
PS Przepraszam Was. Okropnie mi wstyd za
opóźnienia, przepraszam naprawdę. Wynagrodzę i mam nadzieję, że miniaturka Was
nie zawiodła.