Nie wiem jak rozdział, starałam się, ale
jednocześnie nie chcę składać deklaracji, że jest świetny. Sami oceńcie. Mimo
wszystko, kochani wielkie <3 dla Was. Miłej lektury :)!
Oraz naturalnie zdrowych, pogodnych świąt z
bliskimi, uśmiechu, szczęścia, mnóstwa cudownych ff i książek!
Zaraz po śniadaniu, na którym Hermiona nie
zauważyła Malfoya, dwie Gryfonki udały się na lekcje. Tego poranka Granger nie
czuła w gardle guli hamującej głód, szczęśliwa z powodu pogodzenia się z
przyjaciółką próbowała nie myśleć o nocnych wydarzenia i zjadła nawet owsiankę
z miodem, tak dla uspokojenia, dla pozorów normalności, o którą właśnie
walczyła. Po wyjściu z Wielkiej Sali szybko podążały do miejsca, gdzie miały
Obronę przed Czarną Magią, by choć chwilę porozmawiać w samotności
- Masz jakiś plan? Cokolwiek? - spytała Ginny, gdy w
końcu dotarły pod klasę i mogły spokojnie wymienić się pomysłami.
- Wypytać innych. W plotce zawsze jest ziarno
prawdy, tym bardziej w plotce rozpuszczonej przez jakąś Ślizgonkę. - weszły do
pustego pomieszczenia.
- A niby jak chcesz to zrobić? Zakumplować się? To
życzę powodzenia. - prychnęła przewracając oczami.
- Gin, głuptasie, zapominasz z kim masz do
czynienia. - położyła torbę na ławce. - Poza tym, znam kogoś kto chętnie mi
opowie wszystko, co wie. - uśmiechnęła się chytrze.
- Chodzi ci o Ashatona? Litości, błagam! To już
lepiej będzie jak panna Zabiniego podziała w ślizgońskim terenie. - osunęła się
z gracją na krzesło.
- To na nic. Ona z żadną z tych dziewczyn się nie
koleguje, nie ufają jej i niczego się nie dowie, bo choćby nie wiem jak część z
nich nie lubi Pansy, bardziej nie lubią Fen, więc nic jej nie powiedzą. Proste.
- wzruszyła ramionami.
- A Daf? - drążyła temat wyjmując z torby pergamin,
pióra i kałamarz.
- No nie wiem, spróbuję, ale wiesz, od niedzieli nie
ma lekko. Zostanę po lekcji i pomęczę trochę Asha, czy jak tam każe na siebie
mówić. Może to coś da. Zawsze jest, przecież opcja o buszowaniu wśród nich. Coś
się wymyśli. - w tym momencie drzwi do klasy otworzyły się i wszedł Gryfon, a
za nim trzy Ślizgonki.
- W to nie wątpię. - zdążyła dodać rudowłosa.
Obydwie zamilkły nie mogąc w spokoju kontynuować tematu. Klasa stopniowo
zapełniała się uczniami. W końcu pojawił się Malfoy. Za każdym razem, gdy ktoś
wchodził Granger, trochę wbrew sobie, obracała się do tyłu. Kiedy napotkał jej
spojrzenie tylko grzecznie kiwnął głową, pewny, że inni zajęci rozmowami nie
widzą tego gestu. Hermiona lekko skinęła. Za nim wkroczył Zabini pogwizdując
radośnie. Ostatnia przed dzwonkiem była Fen, ale przed pójściem do swojej ławki
podeszła przywitać się z przyjaciółką buziakiem oraz słowami :
- Dziewczyno, co to się działo... - zanim skończyła
rozległ się potężny huk, a z obłoku dymu wyłonił się starszy Malfoy. Widząc
jego karcące spojrzenie, Fenixa była zmuszona usiąść. Widocznie nie był w
humorze, ponieważ poza spektakularnym wejściem darował sobie uśmiechy i żarty,
kazał czytać temat z książki, potem podyktował notatkę, na końcu zadał pracę
domową i skończył lekcję. Tyle. Zero odwołań do licznych znanych mu anegdotek,
żadnych docinków w stronę szepczących gdzieś z tyłu klasy, nawet nie poprawiał
włosów! Nic, kompletnie. Hermiona, dodatkowo zaintrygowana jego zachowaniem, po
skończonej lekcji powiedziała Weasleyównie :
- Poczekaj na mnie przed klasą. - pakowała się
wyjątkowo wolno, tak by wyjść jako ostatnia. W końcu zostali sami. Uniósł wzrok
znad sprawdzanych prac leżących na biurku.
- Coś nie tak? - zapytał.
- Miałam spytać o to samo. Jesteś dziś jakiś dziwny.
- podeszła bliżej.
- Wydaje ci się. - machnął ręką, ale szybko zrozumiał,
że może Gryfonka powoli łapie haczyk. - A co? Martwiłaś się? - starał się nie
brzmieć bardzo kpiąco, bo nie chciał jej do siebie zrażać już w pierwszym, poważniejszym odruchu zainteresowania jego
osobą.
- Z natury jestem troskliwa. - świadomie kokietowała
licząc na informacje.
- Wiesz, jestem twardym dawnym Ślizgonem. - jego
głos w tamtym momencie przypominał huczenie sowy, zrozumiała, że celowo udaje
dobrodusznego, zabawnego wujka, jednocześnie nawiązując do jej wcześniejszej
niechęci. Pojęła, że będzie musiała udawać zmiany albo skruchę, jeśli chce
uzyskać jakikolwiek rezultat.
- Podziały już podobno nie istnieją. - obojętnie
wzruszyła ramionami. - Dla mnie na przykład nie ma barier między domami. -
skrzyżowała ręce na piersi, by myślał, że jest lekko obrażona, by próbował ją
udobruchać. Obydwoje grali, żadne nie wiedziało o grze drugiego.
- Tak mówisz? Więc wierzę ci na słowo. - z każdym
jego zdaniem, z każdym kolejnym przyjaznym uśmiechem, czuła coraz mocniejsze,
nieprzyjemne ciarki na plecach. Przebywanie z nim sam na sam nie zaliczało się
do tego, co lubiła robić.
- Mam na to dowody, nie tylko słowa. - prychnęła.
Wiedziała co powinna mówić, lata praktyk, lata przyjaźni z Harrym. - Przecież
przyjaźnię się z Fen. - zaznaczyła. Przez kilka sekund panowała cisza. - I
martwię się o Pansy. - dodała spokojniej, nadając sytuacji wydźwięk zdradzanego
sekretu. W normalnych warunkach ciągnęłaby temat dalej, aż nie stałby się
bardziej zakamuflowany. Teraz okoliczności były wyjątkowe.
- To miło z twojej strony.- nie bardzo wiedział co
dodać. Odniósł wrażenie zwierzenia, nie chciał jej wystraszyć.
- Wiesz może... co u niej? - zmusiła się do
spojrzenia pełnego ufnej nadziei. - Strasznie to przeżywam. - dodała. Nie
kłamała, ta sprawa była, przecież dla niej na tyle ważna by rozpocząć własne
śledztwo. Przez moment się zastanawiał, tym razem całkowicie szczerze. Nie
wiedział ile może zdradzić. Doszedł do wniosku, że wie tak mało, iż powie
wszystko. Świadomie westchnął ciężko chcąc by myślała, że po namyśle odsłania
przed nią najskrytsze karty.
- Nadal nic lepiej, nic gorzej. Jej rodzice byli w
szkole, Horacy - celowo użył imienia profesora, żeby pokazać jej jak ją lubi
skoro jest przy niej taki wyluzowany. Ten podstęp wyczuła. - mówił mi, że
zastanawiają się nad przeniesieniem jej do Munga, ale tu wszyscy pilnują jej
spokoju, jest jedyną pacjentką. Poza tym, nie da się jej teleportować w takim
stanie, mogą wystąpić problemy z transportem. Ministerstwo zabrało wszystkie
listy, które otrzymywała od wybuchu wojny. Wiesz, Horacy ma okropnie długi
jęzor kiedy się go o coś zapyta a jest w dobrym humorze.- spoufalenie mające
być wynagrodzeniem za jej rzekome ''obrażenie się''. W duchu przybiła sobie
piątkę, nie dowiedziała się co prawda wiele, ale to na razie wystarczyło.
- Znaleźli coś? - zignorowała uwagi o nauczycielu
eliksirów. Stała tuż nad biurkiem. Spodobała mu się jej ciekawość, miał
poczucie, że na coś ją złapał.
- Nie mam pojęcia, musiałabyś porozmawiać z kimś
innym w tej sprawie. - wzruszył ramionami.
- Mają jakieś podejrzenia? - naciskała. Bawiło go
to, dlatego też nie od razu powiedział o Slughornie. W końcu jednak uległ,
obawiając się, że dziewczyna się podda, a on nic nie ugra.
- Pewnie tak, ale kto mi to powie? Horacy to co
innego. Zmartwił się okropnie, to wszystko widocznie leżało mu na sercu,
widziałem jak się męczy kiedy się dowiedział o zamiarze zabrania jej, spytałem
co się stało i opowiedział mi o jej rodzinie. To dla nich wielki dramat, ale
poza szkołą nikt nie wie, że ofiarą była Pansy, - normalnie powiedziałby
''Parkinson'', zdawała sobie z tego sprawę. Wypowiedzenia imienia dziewczyny
było gierką, która z założenia pokazywała jego przejęcie się sprawą, dobre
serce.- oni boją się wyjścia prawdy na światło dzienne. Poza tym, dziewczyna
oberwała paroma klątwami, zakamuflowanymi z resztą, dało się je wykryć dopiero
po paru dniach. Tyle wiedział Horacy, tym się ze mną podzielił, nikogo też nie
było wtedy w pokoju nauczycielskim, może to dlatego, inaczej pewnie wyrzuciłby
to z siebie komukolwiek innemu. - udając żal pokiwał smutno głową. - Wiesz, nie jestem osobą, której się ufa i
mówi wszystko, pewnie dlatego niemal zawsze wiem mniej więcej tyle co i
uczniowie - dodał po chwili, sztucznie ubolewając.
- Jeśli ktoś tak cię traktuje to najwidoczniej cię
nie zna. - wypaliła doskonale wiedząc co robi. Powiedzenie tego w w przypływie
emocji było tylko na pokaz, tak naprawdę przez ostatnich parę lat życia stała
się doskonałą aktorką. Udając speszoną cofnęła się o parę kroków.
- A ty mnie znasz? - uniósł brew przyjaźnie
rozbawiony. Każdego dnia odgrywał Oscarowe role.
- Poznaję cię. - przyjemność sprawiało jej mówienie
do niego na ''ty'', bo wtedy to ona była panią sytuacji.- Niedługo pewnie poznam cię jeszcze lepiej. -
zawiesiła głos chcąc uzyskać efekt złożonej obietnicy zbliżającego się
spotkania lub bardziej prywatnej rozmowy. - Pójdę już, gdybyś się czegoś jednak
dowiedział, daj znać. - zawstydziła się jeszcze mocniej
- Oczywiście, Hermiono. - zaakcentował jej imię, a
ona zachichotała jak ostatnia idiotka. Naprzeciwko drzwi do klasy czekała na
nią Ginewra.
- I jak? - zapytała, gdy tylko ruszyły na kolejną
lekcję.
- Jej rodzice przy niej czuwają, myślą o
przeniesieniu jej do Munga, ale nie nadaje się do tego na razie, bo oberwała
jakimiś klątwami, które ujawniły się dopiero po paru dniach, a Ministerstwo
wzięło jej listy. Nic więcej nie wie, nie ufają mu, wcale im się nie dziwię.
Jak się czegoś dowie to ma mi dać znać.
- Myślisz, że da? - nie dowierzała.
- Myślę, że tak. Będzie szukał okazji do kontaktu. -
przytaknęła.
- I co teraz? Czekamy? - nie dawała za wygraną.
- Mowy nie ma! - żachnęła się. - Po obiedzie
wypytamy Fen, a potem jak się uda to Daf.
- A jeśli to nic nie da, to co? - poprawiła pasek
czarnej torby.
- Ależ z ciebie pesymistka! Mówiłam ci o ostatecznej
opcji. - prawie były na miejscu.
- Zdradzisz łaskawie co to takiego? - zarzuciła
rudymi włosami.
- Eliksir wielosokowy. - puściła jej oczka po czym
weszły do klasy.
Draco od
porannego picia z przyjacielem czuł się nieswój. Nie poszedł na śniadanie ze
strachu, że wpadnie na Granger co wiązało się z mówieniem różnych grzecznościowych
rzeczy, których nie miał ochoty mówić. Blaise nie nalegał, za to po wypiciu
szklaneczki Ognistej na głowę, wlał sobie oraz Draconowi Eliksir Trzeźwości,
który raz na dobę powodował otrzeźwienie po przyjęciu względnie małej dawki
alkoholu. Czarnoskóry był jednym z ostatnich jedzących uczniów w Wielkiej Sali,
z czego wynikało, że chociaż wyszedł z pokoju późno, to zostawił kumplowi dość
czasu na samotne przemyślenia. Fen po kolacji z dnia wcześniej, kiedy to
wróciła do dormitorium po posiłku by się wypłakać, darowała sobie śniadanie.
Miała plan poza lekcjami pokazywać się tak rzadko, jak to tylko możliwe, co
miało załagodzić plotki. Wyszła od siebie akurat o takiej porze, że minęła się
z Malfoyem w Pokoju Wspólnym, więc z przymusu rzucił od niechcenia :
- Hej. - nie patrzył jej w oczy.
- Hej. Blado wyglądasz. Spałeś coś? - nie miał
ochoty wdawać się w dyskusje. Od nadmiaru emocji kręciło mu się w głowie.
- Trochę tak, czuję się dobrze. - zbył ją,
przyspieszył. Zaraz po wyjściu z siedziby Ślizgonów Romanow straciła go z oczu
gdzieś w ogromnym tłumie. Miał ochotę uciec z zajęć, ale bał się konsekwencji,
poza tym, był zbyt zmęczony na kolejne nadrabianie. Przechodząc koło WS
dostrzegł Zabiniego pędzącego w jego kierunku, zaczął iść prędzej. W uszach mu
szumiało, w ustach czuł smak zgnilizny, kręciło mu się w głowie. Marzył o
dotarciu do klasy i opadnięciu na krzesło. Po wejściu, niestety, od razu
napotkał wlepione w niego oczy Granger. Kiwnął jej nieznacznie, uspokajając
samego siebie, że gdyby miała rozpuścić jakąś plotkę, już by to zrobiła. Jego
brat jak zwykle zrobił mnóstwo niepotrzebnego szumu wokół siebie, ale
przynajmniej na lekcji przestał odgrywać
kabareciarza. Zastanowiło to Draco, owszem, przyznał to przed sobą, ale był na
to wszystko zbyt zmęczony. Siedząc w ostatniej ławce miał komfort szybkiej
ucieczki zaraz po dzwonku, prosto na Zielarstwo. Pierwszą naprawdę dobrą rzeczą
jaka go tego dnia spotkała był fakt, że przynajmniej nikt go nie zagadywał.
Do obiadu
tematu dochodzenia nie poruszano. W momencie rozpoczęcia posiłku członkini
Golden Trio zaczęła się niespokojnie rozglądać.
- Szukasz Fenixy? - spytała Ginny znad zupy.
- Zgadłaś. Chcę, żeby moja rozmowa z nią wyglądała
naturalnie. - schowała włosy za ucho.
- To robisz wszystko, żeby tak nie było. -
parsknęła.
- Wyszłam z wprawy. - mruknęła nieśmiało.
Niespodziewanie zaczęła szukać czegoś w torbie.
- Hermiona, tam kryje się rozwiązanie zagadki czy
coś? - odkąd czuła się na nowo potrzebna przyjaciółce czuła się znaczenie
lepiej. Herm wyjęła kawałek pergaminu i
nasączone atramentem pióro.
- Lepiej, napiszę liścik do Daphe i dam go Fen! -
pochyliła się nad kartką. Po chwili skończyła i już miała wrócić do posiłku,
gdy dojrzała w tłumie czerwone włosy. - Jest już! Widzę ją!
- Poczekaj aż skończy jeść. Kiedy zrobiłaś się taka
porywcza? - pokręciła głowę zadowolona z towarzystwa dziewczyny, która była dla
niej jak siostra. Gryfonki wpatrywały się w narzeczoną Blaisa tak długo, że w
końcu podniosła wzrok znad talerza i pomachała im delikatnie nie bardzo
rozumiejąc o co może im chodzić. Dopiero kiedy starsza z tej dwójki lekko
wskazała głową wyjście, przyszła pani Zabini zrozumiała co ma zrobić. Nie
kończąc sałatki powoli wstała z miejsca, wyszeptała siedzącemu obok kumplowi
Draco coś na ucho, narzuciła torbę na ramię, później spokojnie, jak gdyby nigdy
nic, wyszła na korytarz.
- Chodź, straciłam apetyt. - zbyt głośno, jak na
siebie, rzuciła w przestrzeń szatynka.
- Jak chcesz. - westchnęła tamta zrezygnowana,
ukradkiem puszczając przyjaciółce oczko. Dopiero po wyjściu z WS zaczęły się
rozglądać.
- Pssssstt, tutaj. - z jednej z pustych klas dobiegł
je czyjś szept. Nieśmiało weszły do pomieszczenia.- No, dziewuchy, jestem. Ah,
nie wiem czy się znamy, nie mam nigdy do tego pamięci. Fenixa jestem. -
wysunęła rękę ku skonsternowanej pannie Weasley.
- Ginny. - wydukała.
- To już się znamy, mówcie co się dzieje. - usiadła
na ławce.
- Przekaż to Daf. - Granger podała przyjaciółce
kawałek pergaminu. - Co u niej?
- Nie miałam kiedy pogadać, serio. Ale wybierałam
się dziś do niej. Mam ci wiele do opowiedzenia. Popołudniu pasuje? - machała
nogami w ciężkich butach.
- Po kolacji pasuje. A i to nie wiem, bo właśnie o
pogadanie chciałam cię prosić.
- Wal śmiało.- ponagliła.
- Sprawa Pansy. - rzuciła krótko. - Wypytaj,
podsłuchaj, cokolwiek. Plotki, oszczerstwa, sprawdzone informacje. Co tylko się
da. Muszę to wiedzieć. Proszę. Zrobisz to dla mnie?
- Spróbuję, ale niewiele się dowiem. Może Daf
słyszała coś wcześniej? Z nią gadaj, ale jeżeli nikt się z nią nie dzielił
teoriami to teraz niestety trochę za późno. Głupia sprawa, nie kolegowałyście
się wcześniej, co nie? - zmartwiła się nagle.
- Nie bardzo. - przyznała.
- Ma kompletnie przesrane po tym upiciu.
- I dlatego się o nią martwię. Dostała szlaban czy
coś? - dopytywała.
- Masz za miękkie serce. - pokręciła głową. - Nic mi
o ewentualnej karze nie wiadomo. Za to wiem co innego : wcześniej żadna z tych
dziewuch nic mi nie mówiła, biorąc pod uwagę z kim jestem, z km się zadaję, co
zrobiłam - nie sądzę. że powiedzą cokolwiek. Przekażę liści Daf, ale miałam w
planach raczej unikanie towarzystwa, poza tym, nie zniżę się do podsłuchiwania.
- jej źrenice się zwęziły.
- To nie dla mnie, to dla Pansy. - miała błagany
ton.
- W sumie, lubię łapać zasady. Dobra, nie przekonuj
mnie, umowa stoi, biała flaga w górze. Ale zaznaczam i powtarzam : tylko to co
podsłucham będzie mieć wartość, te larwy nic mi nie powiedzą. Nie wiem czemu
tam trafiłam. - zastanowiła się z teatralnym westchnieniem,
- Bo jesteś przebiegła. - Hermiona uśmiechnęła się.
- Mnie nie oszukasz, domyślam się jakie możesz
stosować gierki, żeby rozwiązać sprawę, naprawdę. - zachichotała co było do
niej zupełnie nie podobne.- Wiecie co? Nawet się nie zniżę do wypytywania, jak
na razie tylko Daf się do mnie odzywała przyjaźnie, one się nie zmienią,
oszczędzimy sobie. To podsłuchiwanie może być zabawne. - zeszła z blatu. -
Ostatnia sprawa : Daf w przeciwieństwie do innych zmieniła się i to bardzo,
jednak akcja z niedzieli to wyjątek. Miła może być, zaprzyjaźnić się... Nie
wiem, naprawdę, to zbyt skomplikowane. Zostawię liścik, musisz spróbować ją
zrozumieć. Może wcześniej ktoś coś jej mówił, siostra raczej nie, ich relacje
są delikatnie mówiąc kiepskie, co innego dziewczyny, chociaż też nic pewnego,
nie przywiązuj się do tego, jej też nie ufają. - skończyła chaotyczny wywód.
- Rozumiem. Szanuję to. - przytaknęła.
- Pewnie nawet ze mną nie pogada zła za niedzielę
albo chcąca pokazać niezależność za odkupienie win wobec tych dziewczyn.
Zmieniła się, nie wiem jak bardzo, nie wiem czy dosyć, ta impreza to mógł być
impuls. Gubię się już w tym wszystkim, nie ma o czym gadać, pora ruszyć tyłek.
- skierowała się ku drzwiom. - Po kolacji wyślę ci sowę. - wyszła jakoś tak
smutno wlokąc nogami.
- Czekam. - rzuciła do Romanow przed zamknięciem
klasy. Po paru minutach i one opuściły salę.
Podczas
obiadu Fenixa nagle gdzieś zniknęła, a Zabini był zbyt zajęty swoimi
rozmyśleniami by go zagadywać. Co prawda, w sposób typowy dla siebie żartował z
towarzystwem, jednak omijał Draco, z dwóch powodów : po pierwsze chciał mu dać
spokój a pomęczyć go wieczorem, po drugie tylko przed Malfoyem nie musiał
udawać wesołka, więc nie opłacało się starać. Czuł wdzięczność za ciszę. Wypił
kubek gorącej herbaty, bo od rana, jak zawsze, gdy się denerwował miał zimne
dłonie. Próbował zjeść trochę zupy, ale przychodziło mu to z trudem i w końcu
się poddał. Postanowił nawet umówić się z Ast w celach rozmowy i pocałunków, a
nie ''deprawowania uczennic''. Głos z tyłu głowy zaczepnie pytał czy nie ma już
dość kłopotów, jednak w końcu musiał się zamknąć, bo przecież ta ''randka'' czy
co to tam miało być, służyło oderwaniu się od problemów i dowartościowaniu się.
Po ostatniej lekcji ruszył na poszukiwania dziewczyny. Domyślał się, gdzie ją
znajdzie. Tak jak przewidywał, siedziała na parapecie na szóstym piętrze,
rozmawiając z przyjaciółkami. Skinął na nią dłonią, podeszła do niego w chmurze
chichotu.
- Tak, słonko? - teatralnie zakręciła kosmyk włosów
na palec wskazujący.
- Co robisz wieczorem? - silił się na uprzejmość,
mimo że przy niej zawsze niechcący stawał się jakiś mocniejszy, bardziej
stanowczy, nawet lekko pożądliwy.
- Jeszcze nic. - zaszczebiotała. - A co proponujesz?
- zamrugała próbując być zmysłowa. Dostrzegł, że jej rzęsy zgęstniały
nienaturalnie.
- Przedłużałaś rzęsy? - chciał wyjść na
zainteresowanego. Niestety, odchrząkując przy tym, zabrzmiał groźnie, jakby ją
o to oskarżał.
- Tak. A coś nie tak? - zmartwiła się lekko. Chciała
podobać się chłopcom, szczególnie Draconowi, a on najwyraźniej jej nie
doceniał.
- Nie, nie, w porządku. - kiwnął głową poprawiając
włosy. Jeszcze nie wiedział, że ona nie kojarzy tego gestu z jego
zdenerwowaniem czy zakłopotaniem. - W sumie, wiesz, ostatnio mnie poniosło... -
nie kochał jej, wiedział o tym, tylko, że ona... wierzyła w niego, stroiła się,
wybaczała mu wybuchy złości i brak czasu. Owszem, sama ogłosiła się jego
dziewczyną, ale to tylko potwierdza teorię, że w całej tej głupocie i pustce w
głowie, tkwiła zakochana w nim gówniara. Do tego zakochana pierwszą,
nastoletnią miłością, co tylko potęgowało siłę uczucia. Chciał czuć się ważny.
Brat zawsze go ignorował albo z niego kpił, ojciec traktował jak maszynkę do
wykonywania zadań, mama aktualnie sama potrzebowała opieki, Blaise miał własne
problemy. Nikt z tych ludzi nie podnosił obecnie jego zerowego poczucia
wartości. Astoria, nieświadomie i w ten kiczowaty sposób, ale to robiła.
Dlatego tak bardzo chciał się zmusić do pokochania jej. Z wdzięczności za jej
uczucie, próbował oddać swoje. Na próżno. Coraz mocniej go irytowała, coraz
bardziej chciał to skończyć! Nie potrafił. Tylko ona dawała mu poczucie jakiejś
władzy, siły, tylko ona znosiła jego humory i nie karała ostracyzmem za kolejne
przytyki czy wybuchy złości. Właśnie to powodowało, że zachowywał się przy niej
jak dupek, że ten smutny, blady chłopak zasypiający przy lampce, obwiniający
się za każdą wojenną ofiarę, marzący o uratowaniu wszystkich i wszystkiego,
przy niej odreagowywał lęki i stres będąc, jak sam siebie nazywał, bucem. Po
takiej akcji czuł się jeszcze gorzej, nie chciał nikomu powiedzieć, ale po tym
jak dostał szlaban za macanie jej w pustej klasie, w nocy obudził się i
wymiotował, mimo prawie pustego żołądka. Za te wszystkie zachowania nienawidził
siebie jeszcze mocniej, jeszcze bardziej się obwiniał. Umawiał się na następne
spotkanie albo próbował ją zagadywać by to wszystko wynagrodzić i... irytowała
go jeszcze bardziej. Błędne koło. - ... może umówimy się na jutro? Pogadamy,
przyjdziesz do mnie, zjemy coś dobrego, opowiesz mi o tych wszystkich swoich
koleżankach czy jakoś tak. - westchnął ciężko. Nie za bardzo wiedział co
powiedzieć czy zrobić. Dziś, pomyślał sobie, dziś pójdę do Fen i spytam co
robić. Koniec tego, jeżeli jej nie pokocham, matko, jak ja mogę brać pod uwagę
pokochanie jej, brrrr, to przynajmniej ją uszczęśliwię. Jeden dobry uczynek. Z
żelaznym postanowieniem silił się na uśmiech.
- Brzmi fajnie. - uśmiechnęła się tak naiwnie, że
ścisnęło go w gardle. Robienie jej nadziei było złe, wiedział o tym. Tylko czy
nie próbował zrobić nadziei na pokochanie jej także sobie? - A dokończymy to co
ostatnio? - zamruczała. Czar prysł. Czuł, że to ona go na coś nagabuje,
nieodwrotnie.
- Nie sądzę, ale pogadamy na ten temat jeśli chcesz.
- wzruszył ramionami powstrzymując irytację.
- To do jutra. - zarzuciła włosami. Podeszła do
niego by pocałować go w usta. Zrobiła to mocno, łapczywie. Zostawiła ślad szminki w kolorze fuksji. Wrócił do siebie.
Lekko zakłopotany sytuacją, w której najwyraźniej wolała jego niemiłą wersję,
dotarł w końcu do lochów. Powiedział hasło, przeszedł dumnie przez Pokój
Wspólny zajęty swoimi myślami, miał już iść do własnego dormitorium kiedy
dostrzegł Fen wychodzącą od siebie.
- Hej, miałem zamiar z tobą pogadać. - wysunął ku
niej dłoń, chcąc ją zatrzymać.
- O, nie zauważyłam cię. - pokręciła głową. - Coś
ważnego?
- A spieszy ci się? - odkąd odbył rozmowę z Astorią
czuł się trochę lżejszy. Przynajmniej w jednym względzie ruszył do przodu. Nie
był teraz złośliwy, chciał przestać pogrywać z Fen, zacząć normalne,
przyjacielskie relacje, zwłaszcza, że miał już dość problemów.
- Muszę coś zaraz zrobić. Nie wiem jak to rozegrać,
chciałam zapalić i potem wrócić, załatwić to, mniej więcej zamknąć temat. -
zapięła zamek czarnej bluzy z kapturem.
- Też bym chciał zamknąć jeden temat. - parsknęła w
odpowiedzi. - Nie taki temat. - przewrócił oczami. - Ale masz brudne myśli,
Romanow.
- Zatem jaki? - wygładziła materiał fioletowych
jeansów, dusząc śmiech.
- Właź to ci powiem. - ruszył do siebie. Niechętnie
powlokła się za nim. Kiedy znaleźli się w środku usiadła na jego łóżku, bojąc
się unoszącego się w powietrzu zapachu Blaisa. Malfoy porzucił torbę obok
biurka i nalał im po kieliszku wódki.
- Nie żartuj... - prychnęła. - Chcesz mnie upić? To
masz fatalne poczucie humoru, lepiej, żebyś o tym wiedział. To żałosne, po tym
co się wydarzyło, chyba oszalałeś...
- Zamknij się! - podniósł głos. - Życie mi się
posypało, żyję na jednym wielkim gruzowisku. Tobie także, wiem to. Po co mamy
wiecznie się ze sobą żreć? Nie musimy się przyjaźnić, ale teraz nasza relacja
jest naznaczona dystansem. Nie potrzeba nam więcej wrogów, ale to nie jest
konieczność albo sojusz, możemy się kumplować.
- Wątpię, że to będzie przyjaźń, bo żadne z nas nie
potrafi już zaufać...
- Albo jeszcze nie potrafi. -wtrącił.
- ... ale na kumplowanie się masz moją zgodę. Dawaj
tego kielona! - podał jej kieliszek. - Za nas, za mojego nowego kumpla, Malfoy!
- westchnęła teatralnie.
- Za nas, za moją nową koleżankę od serca! -
wznieśli toast, wypili całość na raz.
- Teraz nadal nie mówimy sobie wszystkiego, ale
możemy na siebie liczyć, tak? - spytała odstawiając kieliszek na barek.
- Dokładnie. - potwierdził.
- Chciałeś coś jeszcze? Bo z tych emocji jeszcze
bardziej muszę zajarać. - roześmiała się.
- Chciałem. Fenixa, serio cię lubię, jesteś jedną z
niewielu dziewczyn w tym Domu, które są coś warte, to czy coś chciałem czy nie,
nic nie zmienia. - uśmiechnął się czując ulgę. Dwie życiowe zmiany jednego
dnia!
- A coś ważnego? - dopytywała.
- Sprawy sercowe. Nie musi to być teraz, przyjdź
wieczorem jeśli chcesz. Wybierzesz słodycze dla tej mojej pokraki. - silił się
na żartobliwą czułość. Obydwoje wiedzieli, że nie wyszło.
- Tak będzie lepiej. - kiwnęła głową. - Teraz mam
plan do obmyślenia. - skierowała się ku drzwiom.
- Zajaraj tutaj. - rozłożył ręce w geście
prezentującym pokój.
- Dzięki, wolę się przejść, wtedy mi się lepiej
myśli. - podała mu dłoń na pożegnanie. Chciał zażartować o szacunku, ale
przypomniało mu się z kim rozmawia, więc dotarło do niego jak głupi wydałby się
teraz żart.
- Jak wolisz. O której przyjdziesz? - puścił jej
rękę.
- Co to za różnica, co? Wybierasz się gdzieś? -
uścisk w jej żołądku zelżał, mniej bała się rozmowy z Daf.
- Racja. - uśmiechnął się. - Owocnego popołudnia czy
co tam wolisz. Do zobaczenia!
- Do zobaczenia. - złapała za klamkę. - Malfoy...
- Tak? - uniósł bezwiednie lewą brew, nie czując, że
skopiował gest do tej pory zarezerwowany przez Granger.
- To miłe. To wszystko. Dobrze mieć kumpla, tym
bardziej wiedząc, że to szczere. - twarz Romanow wyrażała błogość, ulgę.
- No właśnie. - skwitował zanim opuściła
pomieszczenie. Przebrał się w granatowe jeansy i zielony sweter, umył
kieliszki, odstawił je na swoje miejsce, naszykował książki i pergaminy by
odrobić lekcje. Wtedy coś do niego dotarło, nawet dwa ''cosie''. Wypadało
napisać list do mamy, tym bardziej po tym kiedy dziś przypomniało mu się jak
bardzo go potrzebuje, niezależnie od tego jak on potrzebuje jej. Pomimo choroby
starała się jak mogła i codziennie wysyłała mu krótkie liściki pełne otuchy.
Nie odpisywał, bo nie mógł się w sobie zebrać, martwiła go jej choroba. Z
resztą, wyjaśnili sobie te braki odpowiedzi w czasie jej niedawnej wizyty :
kochała go, on kochał ją, umówili się, że odpisze, gdy znajdzie czas oraz w
momencie chęci wygadania się. Teraz ten moment nadszedł. Czuł się winny, że tak
mało się nią zajmował, choć pocieszał się faktem opieki ciotki Adromedy
roztaczanej nad Narcyzą. Skoro przyszedł dzień zmian, taka opieka nie miała nic
do rzeczy. Postanowił napisać zwyczajny, pełen nudnych faktów ze szkolnego
życia list do mamy, pomijając strach o nią i jego przejmujący, niedający chwili
wytchnienia smutek połączony z żalem. Drugi list skierował do ciotki, pytając o
stan zdrowia najbliższej mu osoby. Co za szalony dzień! Zaczęło się fatalnie, a
teraz, Draco mógł z czystym sumieniem powiedzieć, iż złe samopoczucie minęło
jeszcze przed obiadem, osiągnął dziś więcej niż od początku roku. Miał zamiar
po raz pierwszy od miesięcy się szczerze uśmiechnąć dla siebie, do siebie.
Zastygł w bezruchu z grymasem na twarzy, gdy pojął dlaczego tak się stało.
Rzucił się w ten wir zmian na lepsze chcąc zapomnieć o nocnych wydarzeniach, o
samotności, o Granger. Zmieniając tyle rzeczy na lepsze utwardzał grunt,
zabezpieczając go przed grożącym częściowym zawaleniem w wypadku wygadania się
przez Gryfonicę - kujonicę. Nie uśmiechnął się, pogodził się z prawdą. Bez tych
wydarzeń nie kiwnąłby palcem by coś zmienić. To wszystko miało zagłuszyć złe
myśli. Skoro jednak działało to była w tym jakaś metoda, której postanowił się
trzymać. Obiecując to sobie, zabrał się za listy.
Popołudniowe lekcje, szybki powrót do dormitorium, plan wizyty w
bibliotece, nagła myśl, że prawdopodobnie tam siedzi teraz Malfoy chcąc albo
przejąć ''jej terytorium'', albo zbierając materiały na karną pracę próbując tym samym pokazać jej jaki to
jest pracowity, podczas, gdy ona nie zajrzała do świątyni wiedzy. Ta ostatnia
myśl zirytowała ją na tyle, że była gotowa tam iść, powstrzymała się jednak, bo
poczucie zdradzenia samej siebie wróciło z podwójną siłą. Zrezygnowana
rozłożyła książki oraz pergaminy na biurku, do zapowiedzianej wizyty Fen
zostało jeszcze wiele czasu. Doskonale wiedziała, że całe to śledztwo nie
ruszyłoby, gdyby nie nocne wydarzenia, gdyby nie chęć ucieczki od dokuczliwych
myśli. To żałosne, ale Malfoy stał się pośrednio napędem do zrobienia czegoś
dobrego. Pokręciła głową próbując odpędzić myśli natrętne jak muchy. Prawie
kończyła ostatnie zadanie, kiedy do pokoju weszła Gin.
- Gdzie byłaś? - mruknęła znad pergaminu.
- Na randce. - rzuciła chcąc sprawdzić reakcję
przyjaciółki.
- A Harry wie? - spytała nie odrywając oczu od
kartki.
- Daj spokój, byłam w bibliotece. Wiem, że trudno w
to uwierzyć, bo dawniej wolała uczyć się tu, ale byłam, mam świadków. - zdobyła
się na lekki żarcik.
- Coś się zmieniło? - zanim usłyszała odpowiedź,
wykrzyknęła - Skończyłam! - po czym zaczęła pakować rzeczy potrzebne na
następny dzień.
- Nie wiem, samej siedzieć to niezbyt fajnie, zaraz
smutne myśli pojawiają się w głowie. To, że dziś tu jesteś to swojego rodzaju
nowość, poza tym, wcześniej nie chciałam cię za bardzo widywać. Za to od jutra
chętnie wrócę tu z nauką. - położyła się na łóżku.
- I dobrze, Watsonie, lepiej mieć cię przy sobie. -
zaczęła przeszukiwać szafę.
- Nawiązujesz do tej mugolskiej powieści, którą
dałaś mi kiedyś na Gwiazdkę? - machała uniesionymi nogami w powietrzu.
- Bingo! - skierowała się do łazienki z naręczem
ubrań. - Idę się przebrać. - dopiero po założeniu błękitnych jeansów i bordowej
bluzki na długi rękaw dotarło do niej, że cały czas siedziała w mundurku i
nawet jej to nie przeszkadzało. Zachichotała. Wróciła do pokoju, schowała
mundurek do szafy. Rudowłosa w tym czasie przebrała się w biały sweterek i
granatowe spodnie.
- Czy to dziwne? - spytała nagle.
- Co? - Granger usiadła na swoim łóżku.
- To, że nie noszę żałoby, bo wydaje mi się, że Fred
by tego nie chciał.
- To jest normalne. Też odnoszę takie wrażenie. -
potwierdziła zmieniając pozycję i kładąc się.
- Ulżyło. - westchnęła. - Chyba się zdrzemnę. Mam za
sobą dziwną noc oraz jeszcze dziwniejszy dzień. - ziewnęła.
- Jasne, obudzę cię przed kolacją. - skinęła. Było
jej to nawet na rękę, ponieważ mogła dokładnie przemyśleć wszystko co związane
ze śledztwem.
- Dzięki. - zasunęła kotary łóżka. Po upłynięciu
mniej więcej godziny i wnikliwej analizie wszystkiego czego się dziś
dowiedziała, szatynka nagle zerwała się z miejsca, po czym podbiegła obudzić
współlokatorkę. - Już kolacja? - jęknęła otwierając oczy.
- Nie, ale teraz rozumiem! - z szybkością godną
sprinterki znalazła się przy biurku.
- Co rozumiesz? Oh, Hermiona Granger wpada w tryb
geniusza, jednocześnie to kocham, bo dokonujesz rzeczy wielkich i nienawidzę,
ponieważ nigdy nie wiem co takiego łazi ci po głowie, serio, robisz się
kompletnie nieprzewidywalna! - marudziła wstając powoli.
- Klątwy!
Pomyśl o tym! Ktoś rzucił na nią zaklęcia, które ujawniły się dopiero po paru
dniach! Nie rozumiesz? Nie wiesz co to znaczy? Musiał je zakamuflować, to nie
jest takie proste. Obudziłam cię, bo chcę napisać do Harrego. - pióro aż
mlasnęło, gdy zostało zanurzone w kałamarzu.
- W jakiej sprawie? Jeżeli to coś pomoże to pisz. -
przywołała zaklęciem buteleczkę soku dyniowego.
- Peleryna niewidka. Zakradnę się w niej do Skrzydła
Szpitalnego i sprawdzę, o ile się da, oczywiście, co na nią rzucili. - z
zapamiętaniem pisała list.
- A jak się już dowiesz to co? - zaczepiła
odstawiając butelkę na stolik.
- Sam fakt, że ten ktoś dobrze zakamuflował zaklęcia
o czymś świadczy. O silnej magii konkretniej. Chcę zobaczyć jakie to były
klątwy, jak je zakamuflował. To da mi wiedzę czy to uczeń czy ktoś znacznie
potężniejszy. - zamaszyście podpisała krótką wiadomość.
- A listy? Porzucamy ten trop? - dopytywała.
- Do listów nie mam dostępu. Na razie moim celem
jest zdobycie peleryny. - pieczętowała właśnie kopertę.
- Moim zdaniem jak ją dostaniesz to najpierw idź do
niej tego dnia po popołudniu niby ją zobaczyć, sprawdzić jak się czuje.
Pogadasz chwilę z Pomfrey, może w ten sposób wydusisz jakie ma obrażenia. A
przede wszystkim zbadasz teren. Na gotowe terytorium wrócisz w nocy i
sprawdzisz co i jak. - uśmiechnęła się.
- To niezaprzeczalnie ma sens. - przytaknęła
chowając kopertę do kieszeni.
- Listy nie dają mi spokoju, coś na pewno się da z
nich wyciągnąć. - podrapała się po brodzie.- Chwila. Kiedyś je w końcu oddają,
co?
- Tylko komu? Poza tym, nie przesłuchali nas w
obecności Rady, a to jest potrzebne do otwarcia oficjalnego śledztwa. - narzuciła
na siebie jeansową kurtkę.
- A kto je przejmie? - wyjęła z półki paczkę
papierosów.
- Nie pal, Gin, to jest niezdrowe. Nie wiem kto
przejmie śledztwo. Nie mam zamiaru tego kraść, na to nie licz! - zdenerwowała
się nagle.
- Nikt ci nie każe tego robić. Po prostu jeśli znasz
tego kogoś czemu miałby ci nie pomóc? Tym bardziej kiedy udajesz taką niewinnie
przejętą? - wsunęła nogi w podniszczone trampki.
- Jestem przejęta. - skarciła ją.
- Ale nie niewinnie. - wymierzyła w nią palcem. -
Słuchaj, ja idę zajarać czy tego chcesz, czy nie. Zobaczymy czego się dzisiaj
dowiemy z plotek, ale trop listów wydaje mi się szczególnie ciekawy. Nie chcesz
pomęczyć Horacego? - schowała papierosy i różdżkę do kieszeni kurtki, którą
właśnie założyła.
- Myślałam nad tym, ale teraz nie wie nic nowego, ma
za długi jęzor, już dawno by to wypaplał Malfoyowi. Nie wie nic więcej. -
mruknęła.
- Prawda. - skwitowała. - Do zobaczenia. - już jej
nie było.
Przed
kolacją Fenixa zapukała do dormitorium Zabiniego. Otworzył jej drzwi z lekkim
lękiem w oczach. Choć nie mogła tego wiedzieć, to bał się. To co stało się
ostatnio w pewien sposób sprowadziło go na drogę dorastania. Nie chciał nią
iść. A tym bardziej nie chciał teraz oglądać Fen. Już wspólne lekcje były
wystarczająco trudne do przetrwania, nie musiała go jeszcze nachodzić.
- Mogę wejść? Jest Draco? - hardo patrzyła mu w
oczy.
- Wejdź. - odsunął się by ją wpuścić. Malfoy kończył
pakować książki do przewieszanej przez ramię torby.
- Na łóżku jest katalog słodyczy z Miodowego Królestwa.
Przejrzyj sobie. - usiadła na miękkim materacu. Po chwili postawił krzesło
naprzeciw niej. Usiadł trochę jak wystraszony uczniak, nie nonszalancki,
tajemniczy buntownik, za którego był brany. - I jak? - spytał ze smutnym, ale
spokojnym uśmiechem człowieka przerażająco zrozpaczonego, a jednocześnie równie
mocno pogodzonego z losem. Poczuła nieprzyjemne ciarki.
- Jeszcze nie. Daj mi moment. Co ona lubi? -
oderwała wzrok od kolorowych, ruchomych ilustracji.
- Mnie. - wzruszył ramionami. Wiedziała, że nie powiedział
tego z powodu ogromnej wiary w siebie, ale z braku jakiejkolwiek wiedzy o
guście Astorii. Pokręciła głową zirytowana. To, że się kolegowali nie miało
wpływu na ich zachowanie wobec siebie, nazwanie stosunków przyjacielskich
przyjacielskimi stosunkami nie wpływało na mniejszą wzajemną złośliwość
spowodowaną tak naprawdę ogromną sympatią.
- Eh... Nie mam dziś chęci na potyczki, spieszy mi
się. Muszę jeszcze coś załatwić. - dalej wertowała broszurkę. Z ciężkim sercem
już od paru godzin wybierała się do dormitorium osoby, z którą miała
porozmawiać. W normalnych okolicznościach załatwiłaby to raz, dwa,
bezceremonialnie. Aktualnie niestety czuła, że jeśli coś spaprze nie pomoże
Pansy, a na tym, do cholery, jej tak zależało! Po raz kolejny próbowała doszukać
się w czeluściach umysłu talentu do delikatnych, ważnych rozmów .
- A co? Umówiłaś się z kimś? - wtrącił się Zabini do
tej pory siedzący na fotelu, czytający książkę, na pozór obojętny.
- Jeszcze nie wyszłam za ciebie za mąż, poczekaj z
czepianiem się do ślubu. - pokazała mu język znad ramienia blondyna.
- Tylko nie każ mi czekać do tego czasu także z
innymi rzeczami! - zripostował. Ulżyło mu. Najwyraźniej nie miała wobec niego
żadnych oczekiwań, nie musiał się zmieniać, dorastać, dojrzewać. Nic a nic! I
tylko odgonił niczym natrętną muchę, myśl o tym, że właśnie takie dziewczyny są
najlepsze.
- Idiota... - mruknęła pod nosem, nie chcąc marnować
sił na dalsze, bezcelowe przepychanki słowne. - Draco, ona mi wygląda na taką
co to dba o wagę. Może coś dietetycznego? - spytała.
- To w takim razie co takiego? - skrzyżował ręce.
- Malinowe miętuski? Lemoniada kawowa? Beza
powietrzna? - wyliczała nazwy niskokalorycznych produktów.
- Biorę wszystkie! - podszedł do biurka by napisać
liścik z zamówieniem.
- To ja spadam.
- Dzięki! - pomachał jej stojąc do niej tyłem.
- Nie ma za co. Zawsze do usług! No dobra, nie
zawsze, ale jak mam ochotę to chętnie. Zbieram się chłopaki. A, Draco,
lemoniada kawowa niech będzie o smaku latte, to lubią takie dziewczyny. - prychnęła
pogardliwie na końcu dobrej rady.
- Już się robi! Dzięki jeszcze raz. - stał pochylony
nad blatem biurka, pisząc zamówienie.
- Fenixsiu, złociutka, od kiedy jesteś taka milutka?
- zacmokał Zabini.
- Ugryź się w tyłek, Blaise. - przewróciła oczami.
- Skończyły ci się pomysły na riposty, co, cwaniaro?
- zakpił z uśmiechem.
- Szkoda ich marnować na ciebie. - odparowała i
wyszła. Czarnoskóry westchnął czując ogromną ulgę. Nic od niego nie oczekiwała,
nie chciała z nim poważnie rozmawiać, co więcej : zachowywała się jak, gdyby
nigdy nic, przeszła do porządku dziennego. Poczuł ulgę, mógł nadal być
nieodpowiedzialny i wolny! Odłożył książkę, podszedł do barku by nalać sobie
szklaneczkę.
- No coś ty? Tak przed kolacją? - Draco pokręcił
głową ze złośliwym uśmieszkiem. Odwrócił się do
z powrotem do biurka, szukał koperty.
- Wal się, Malfoy. - prychnął patrząc na plecy
przyjaciela. - Piję, bo mi ulżyło, mogę być wolny! - golnął sobie prosto z
kryształowej butelki.
- Masz narzeczoną. - mruknął adresując zamówienie.
- Kwestia czasu. Ja coś wymyślę, ona też i tyle.
Koniec, ślubu nie będzie. - upił kolejny potężny łyk.
- Przykro mi, że muszę cię rozczarować. - wziął w
dłoń trzy koperty wraz z nich zawartością, skierował się do drzwi.
- Co? Niby jak? - prychnął przyjaciel Malfoya
opierając się o drzwi.
- Wypuść mnie, durniu. - syknął.
- Wątpisz, że uda mi się nie hajtać się z czerwoną
żmiją? - znowu kojący chłód butelki na suchych wargach, przyjemne pieczenie
przełyku.
- Wątpię, że jesteś wolny. Ślubu możesz uniknąć, ale
siebie nie. - to zdanie brzmiało niebezpiecznie prawdziwie.
- O co ci chodzi? Kurna, stary, wyluzuj, nie zmusisz
mnie do dorastania! - wykrzyknął.
- Ja? Nie mam nawet zamiaru. Być może życie zrobi to
za mnie, ale nawet jeśli nie, to nie o tym mowa. Dziś dajesz mi same błędne
odpowiedzi. - pokręcił głową, teatralnie cmokając, jednak Blaise czuł, że coś
przerażającego kryje się za tymi docinkami, coś przed czym faktycznie nie ma
ucieczki.
- Przestań, stary, do cholery! - zirytował się.
- Uczucia. Obce słowo, prawda? - Malfoy uśmiechnął
się szczerze. Jego kumpel zrozumiał, że blondynowi nie chodzi o powiedzenie
jakiejś życiowej prawdy, tylko o rzucenie żartu zbudowanego na podłożu słusznej
obserwacji. W końcu znali się tak długo! - Na której stronie tego badziewia
jesteś? - wskazał głową ''Casanova. Prawdziwa historia wynalazcy eliksiru
miłosnego.''. Brunet podniósł książkę.
- Na setnej, a co? - uniósł brwi.
- Zadałem to pytanie tuż przed jej wejściem, nie
wiedząc, że zaraz się pojawi. Kierowała mną wyłącznie ciekawość czemu czytasz
to gówno. Twoja odpowiedzieć brzmiała tak samo. A przecież podobno czytałeś
kiedy tu była i ze mną rozmawiała. - uśmiechał się jak dziecko, które znalazło
pod choinką najcudowniejszy prezent świata. Myślał, że tym odkryciem wyłącznie
zirytuje narzeczonego Fenixy. - Widzisz, przyjacielu, pij z radości, bo
uciekłeś od czegoś co jest zależne od innych, od bycia odpowiedzialnym. Ale od
uczuć nie zwiejesz. - roześmiał się. - Idę wysłać listy. Na kolacji chciałbym
cię widzieć trzeźwego. - wyszedł nawet nie zdając sobie sprawy, że głupie
naśmiewanie się, w którym, jedyne co było poważne to ton, okaże się ogromną,
przytłaczającą prawdą. Opuścił dormitorium, zostawiając przyjaciela z
przerażającą konkluzją : nawet jeśli Dracon nie miał racji wobec Fenixy, to nie
mylił się do ucieczki przed uczuciami. Przecież jednym z nich był ten cholerny,
łażący za nim jak cień strach. Przerażony wypił jednym haustem pozostałą
zawartość butelki.
Hermiona
weszła do ciemnej sowiarni. Mruknęła :
- Lumos. - kiedy zrobiło się jaśniej, wybrała małą,
rudawą sowę i przywiązała jej do nóżki list do Harrego. Gdy ptak odleciał z jej
palca w podróż, usłyszała za ciężkimi drzwiami głośne kroki. - Kto tam? -
wyszeptała. Nic. - Kto tam? - krzyknęła. Odpowiedziała jej cisza. Ustał nawet
dźwięk zbliżającego się człowieka. Drzwi otworzyły się i dostrzegła...
I jak się podoba? Mam nadzieję, że choć trochę
wynagradza moją długą nieobecność. Dajcie znać co myślicie, kochani :).
Pozdrawiam, starająca się myśleć pozytywnie
Eleonora.