Witajcie, kochani! Ze względu
na dodanie tego postu dzisiaj odpowiedzi na pytania, czyli wywiad z postaciami,
ukażą się we wtorek :).
PS Miała miejsce jedna, dosyć nieprzyjemna sytuacja. Mianowicie pod postem pojawił się wyjątkowo niemiły komentarz i kilka wyrazów niezadowolenia w innych komentarzach. Sprawiło mi to przykrość, bo o ile każdy ma prawo do swojego zdania, o tyle ten jeden komentarz naprawdę był przykry. Mam nadzieję, że to się już więcej nie powtórzy.
PS Miała miejsce jedna, dosyć nieprzyjemna sytuacja. Mianowicie pod postem pojawił się wyjątkowo niemiły komentarz i kilka wyrazów niezadowolenia w innych komentarzach. Sprawiło mi to przykrość, bo o ile każdy ma prawo do swojego zdania, o tyle ten jeden komentarz naprawdę był przykry. Mam nadzieję, że to się już więcej nie powtórzy.
No to teraz taka mała niespodzianka: byłam w Dziórawym kotle. Nie w swoich
marzeniach. Nie w snach. W prawdziwym, krakowskim Dziórawym kotle! Razem z
przyjaciółmi już jakiś czas temu chcieliśmy odwiedzić to miejsce, a w zeszły
piątek nadarzyła się okazja. Mimo niesamowitego deszczu, który zastał nas w
momencie poszukiwań, trafiliśmy do celu. Adresu nie podam, żeby nie trafili tam
żadni mugole, poszukajcie sami ;). Nie no, oczywiście żartuję: Kraków,
Grodzka 50. Bardzo łatwo ominąć Dziórawy kocioł. Oznaczenia są małe,
niemal niewidoczne, ale szybko odkryliśmy dlaczego: Mugole mijali to miejsce
kilkadziesiąt razy dziennie i nawet go nie dostrzegali. Tylko prawdziwi
czarodzieje mogli znaleźć knajpkę, bo tylko oni ją widzieli. Dodam, że mnóstwo
ludzi może po prostu nie dostrzec malutkiej reklamy i naprawdę przegapić to co
tak długo chcieli zobaczyć, ale nawet jeśli wyżej napisana myśl nie była
celowym założeniem właścicieli to nic nie szkodzi, tak jest naprawdę, jeżeli
nie chcecie tam trafić i nie zależy Wam na tym, nawet nie zauważycie, że jest
taka parcela.
Weszliśmy w bramę, dosłownie, a potem schodami w dół. Bałam się, że znajdę się
wśród czyiś ziemniaków, rowerów i słoików, ale na szczęście nie. Niech nie
zmylą Was piwniczne klimaty, gdy już tam będziecie, na dole okazało się, że jesteśmy na miejscu. Znaleźliśmy się w dużym
pomieszczeniu. Obok wejścia był wieszak z tiarą, szatą, szalikiem, krawatem,
miotłą. Coś wspaniałego! Po prawo od drzwi znajdował się stolik z grami, m.in. z
potterowską wersją ''Monopoly'' (grałam i polecam), nazwaną Magią w
biznesie! Naprzeciwko schodów, którymi się tu dostaliśmy zobaczyliśmy barek.
Obsługiwała nas bardzo miła Pani, którą serdecznie pozdrawiam jeśli to czyta :). Dowiedzieliśmy się, że trzeba wziąć sobie menu a potem przyjść złożyć zamówienie do barku. W
zewnętrzną stronę barku wbudowano ogromną półkę z książkami, znaleźliśmy tam
także serię o Harrym. Obok tej półki, naprzeciwko
wieszaka, stała duża, rozłożysta kanapa. Nad
nią, trochę z boku, naprzeciwko półki z książkami, wisiał telewizor, a
pod nim leżała konsola. Kiedy zbadaliśmy wzrokiem ''przedsionek'' ruszyliśmy dalej.
Przekroczyliśmy próg i byliśmy w korytarzyku przechodnim. Uwaga na przyszłość, proszę nie
uciekać z krzykiem: pajęczyny, które były nad nami to tylko wata lub coś
''watopodobnego''. A pajączki zrobiono z mosiądzu, nic nas nie zaatakowało ;).
Przejście nadawało odrobiny magii, ponieważ korytarz w którym rozwieszono
pajęczyny miał kształt tunelu. Niby nic, a nadało charakteru. Za korytarzykiem było malutkie prostokątne pomieszczenie, z niego były trzy wejścia z framugami, bez drzwi. Dwa wejścia prowadziły do sal, jedno do kolejnego
malutkiego korytarzyka z drzwiami do łazienek. Załóżmy, że idziemy właśnie do
łazienki. I w damskiej, i w męskiej (mówił mi przyjaciel, spokojnie, sama
nie sprawdzałam :D) jest 1 czekoladowa żaba (mosiężna, ale przecież wiecie o co
chodzi, wierzę w Was :D). Jeżeli jednak wybieramy tą salę, w której siedziałam
z przyjaciółmi to tak : parę schodków w dół, na ścianie z drzwiami wisi
prawdziwa miotła i tiara, obraz konstelacji gwiezdnej oraz nad stojącym pod nią
stolikiem, powieszono zdjęcie czarodzieja. Naprzeciw jest podwyższenie, taka
jakby scena, choć tam też swoją dwa stoliki, a namalowano ogromny pociąg jadący
do Hogwartu :'). Tak jak powiedziałam wcześniej, nad każdym stolikiem ''czuwa''
podpisane zdjęcie czarodzieja, my usiedliśmy przy Severusie Snapie, najpierw
myśleliśmy, że to służy tylko do ozdoby, ale okazało się, że zdjęcia pełnią
funkcję numerków stolików, przy zamówieniu pada pytanie przy jakim siedzicie
czarodzieju, więc warto pamiętać ;).
Zanim jednak zamówimy wypada zajrzeć do menu. Drewnianego menu, ze ślicznie
wyrytym napisem, naturalnie czcionka jest odpowiednia. . Można zamówić sobie,
m.in. Piwo Kremowe (które nie ma w sobie piwa ani innego alkoholu), Lodowe Piwo
Kremowe, sok dyniowy, desery (jabłecznik podobno był pyszny, ale moje serce
zdobył deser Nox i Lumos, z białej i czarnej czekolady), drinki (nie
próbowaliśmy, choć nazwa ''Czarny Pan'' brzmi ostro), kanapeczki, przekąski na
wynos, a nawet (o zgrozo!) zwykłe picie typu sok, woda, napój gazowany. Porcje
są ogromne (jabłecznik na niemal cały talerz obiadowy, mój biedny przyjaciel
obdzielił nim jeszcze 2 osoby, ja nie miałam już nawet sił tego zjeść), a ceny
przystępne (za ogromny słoik [bo to w nich jest podawane piwo] Piwa Kremowego z
GÓRĄ bitej śmietany płacimy 10 zł, za wspomniany jabłecznik 9,99! A za mrożone
piwo kremowe 11 zł). W menu, które ma czcionkę niczym z magicznych ksiąg,
pojawiają się także obrazki, dzięki którym widzimy część rzeczy, na które mamy
ochotę.
Zamówić trzeba przy barku, ale wszystko jest z dostawą do stolika, spokojnie. W
tle leci muzyka z serii, stoliki są pociągowe, złączone po dwa, kanapy również
utrzymane w klimacie tych z filmowych wagonów. Na każde dwa złączone ze sobą
stoliki tworzące jeden duży, przypada lampion z małą, palącą się świeczką w
środku.
Taka uwaga ode mnie, maniaczki higieny i osoby, która po oglądaniu programów o
zmianach w restauracjach, zwraca uwagę na każdy brud w restauracji : wszystko
bardzo czyste, nawet te lampiony nie były wewnątrz ulepione woskiem. Dla kogoś
to może nie być ważne, ale dla mnie ogromnie. Tak samo jak szklanki bez śladów
cudzych palców i czysta podłoga, choć na dworze szalała ulewa. Jeśli to nadal
nic, to teraz element ważny chyba dla każdego : czyste łazienki, włącznie z
lustrami, których ostatnie mycie było także dawno po dniu otwarcia. Warto o tym
napisać, ponieważ wiele lokali odstrasza od dobrego jedzenia takim niedbalstwem
higienicznym, tu zadbano o detale.
A skoro już o detalach mowa : takie drobnostki jak ''czekoladowe'' żaby w
łazienkach czy gry wydawać by się mogły niezbyt znaczące, ale budują
niesamowity klimat, naprawdę. Każdy, najmniejszy szczegół jest dopracowany,
przemyślany i sprawia, że czujemy się magicznie.
Co do gier jakby ktoś pytał : były też takie ogólnie o czarownicach,
czarodziejach, czarach, itp., ale mieliśmy mało czasu i nie zdążyliśmy z
wszystkim. Co do tego ''Monopoly'' potterowskiego, które było absolutnie
cudowne : zamiast pionków były miniaturowe, zakorkowane fiolki z brokatem,
takie niby małe eliksiry, cudownie! Pieniądze w grze, wiadomo, takie jak z
książek i filmów, coś niesamowitego.
W drugiej sali, do której niestety nie weszliśmy ze względu na ograniczony czas
i możliwości, był kominek. I to na ścianie prostopadłej do tej z drzwiami, więc
dobrze go widzieliśmy. Stały na nim liczne fiolki z eliksirami i proszek Fiu, a
w palenisku płonął holograficzny zielony ogień. Z tego co słyszałam od jednej z
moich towarzyszek, która tego dnia jeszcze pobiegła tam na szybko i była w
drugiej sali, poza kominkiem, wystrój nie różnił się zbytnio od sali, w której
my świętowaliśmy, można było usiąść przy stoliku z wiszącym nad nim
czarodziejem (oprócz postaci z serii J. K. Rowling był też Merlin oraz
czarownica ze ''Śpiącej Królewny'', czarownica z ''Wiedźmina'' i czarodziej z
''Władcy pierścieni''. Nie piszę imion, bo nie mam dobrego dostępu do internetu
i teraz ich nie znajdę a nie chcę popełnić literówki).
A teraz jedna z najważniejszych kwestii : obsługa. Nikt mi nie powie, że
niemiły barman czy wredna kelnerka nie odstraszają nawet od ulubionej
miejscówki. A tutaj... cóż mówić, dawno nie spotkałam tak miłej obsługi.
Odporni na piski radości, krzyki zachwytu, zaglądanie w każdy kąt. Niezależnie
od wieku (bo była tam i grupa nastolatek, i para studentów na randce, i inni.)
zwracają się do klienta per ''pani'', ''pan'' i przez szacunek też piszę o nich
w tych grzecznościowych formach. To obsługująca nas pani sama wyszła z
propozycją, żebyśmy wzięli sobie grę. Kiedy dowiedziała się, że świętujemy mój
sukces w nauce zrobiła nam mnóstwo zdjęć w strojach czarodziejów (te szaty, o
których pisałam, wiecie, te przy wejściu, są dostępne do przymiarki).
Gratulowała, pytała nas skąd jesteśmy, co świętujemy, była miła i niech nikt
nie mówi mi, że to jest jej praca, bo pytania, gratulacje, czekanie aż
przymierzymy komu w czym najlepiej to NIE jest jej obowiązek. To dobra wola
osoby lubiącej swoją pracę. Oprócz tego mieliśmy możliwość dosłownie
posiedzenia w strojach przy jedzeniu, skorzystaliśmy. Pan, który przyszedł nas
prosić o zdjęcie szat potrzebnych dziewczynie, która szła robić promocję, był
bardzo miły, miałam nawet wrażenie, że trochę mu głupio o to prosić, ale nie
robiliśmy problemu i oddaliśmy wszystko od razu, podziękował. Jego nienahalność
i dobre maniery też nie były wpisane w jego pracę, tylko w to jak sam od siebie
do tego podchodzi. Niestety, kiedy my byliśmy zajęci modelingiem to nasze 4
Piwa Kremowe trochę ubrudziły stół bitą śmietaną. Staraliśmy się powycierać,
ale w ostatecznym rozrachunku niewiele to pomogło. Było mi nawet trochę głupio
i oczekiwałam złośliwych komentarzy obsługi. Nic z tych rzeczy, dobrze znana
nam pani po prostu wytarła stół. Dobra, ok, pomyślicie ''Co w tym wielkiego?
Tak zrobić powinna, to nic nadzwyczajnego'', ale uwierzcie mi, że spotkałam się
z sytuacjami gdzie wytarcie stołu to był wyczyn albo wielka łaska. Po wyjściu,
razem z przyjaciółmi, mieliśmy mega pozytywne zdanie o pracownikach, bo chyba
każdy, choć raz w życiu spotkał się z niemiłym członkiem obsługi i nie wspomina
tego dobrze. Tu było 10/10!
Kolejna sprawa : smak. Pewnie oglądając zdjęcia, programy, filmiki, czytając
przepisy, książki pada pytanie ''A jak to właściwie smakuje? Dobrze?'', pojawia
się lęk, że nie, że ohyda. A tutaj... mniam! Cynamon, mleko, itp., itd. (nie
zdradzę przepisu, musicie sami spróbować), wszystko cudownie. Tego smaku nie da
się zapomnieć, a poza tym, nikt nie chciałby go zapominać!
Kiedy już wychodziliśmy na dworze świeciło słonko. Przed lokalem chodziła pani
(choć wyglądała młodo, dlatego wcześniej nazwałam ją dziewczyną) w szacie,
szaliku, tiarze, okularach (nie wiem czy to przypadek czy celowy zabieg, ale
okrągłe okulary do złudzenia przypominały te, które nosił Harry). Reklamowała
''Dziurawy kocioł'' znacznie ułatwiając trafienie do niego jednocześnie nadal
nie interesowała zwykłych mugoli ;) ;).
Czas podania był bardzo szybki, jedzenie i picie, wielkość porcji już opisana,
na 4 osoby w jakieś 10-15 minut, super tempo. Tym bardziej dla spieszących się
wtedy nas. Czas tam ogólnie płynie inaczej, niby szybciej a masz wrażenie, że
jesteś tu już całe, wspaniałe godziny. Po prostu magia!
Minusy : trochę za mało czarodziejskich szat, ale rozumiem, że 100 tiar, 200
szalików, 50 mioteł i 400 szat wymagałoby nie lokalu, a całego magazynu. No i
jeśli klienci nie niszczą przedmiotów w tempie tornada, to też bez sensu
wykładać wszystko co jest, na raz. Także takie pół minusa :D.
Mam nadzieję, że nie przeszkadza Wam zmiana czasów w relacji. Czas przeszły
służył pokazaniu moich doświadczeń i wrażeń, czas teraźniejszy miał sprawić, że
i Wy poczujecie się jakbyście tam byli i to widzieli, był to zabieg
przemyślany, zamierzony, celowy. Liczę, że nie irytował ;). Jeśli dobrnęliście
do końca to brawo! Pod postem wklejam zdjęcia, jakość taka sobie ze względu na
lokację : piwnica, zero naturalnego światła, zero okien. Mimo to gdzieniegdzie
używałam lampy, nie wiem jednak czy blogspot nie zniszczy jakości zdjęć. Nie są
one po żadnej odróbce, nie mają filtrów, wklejam takie jakie robiłam. Trochę
zajęło mi tworzenie tej relacji, postarajcie się mnie docenić i zostawić coś po
sobie. Zaznaczam również, że komuś może nie spodobać lub nie smakować to o czym
ja pisałam tak pozytywnie. Nie musicie być obsługiwani przez osoby, które na
mnie wywarły takie dobre wrażenie. Ale liczę, że każdy pracownik tego miejsca jest
tak miły jak nasi ''znajomi''. Pozdrawiam, Eleonora. :)
PS
Każdemu Potterhead, z serca polecam ''Dziurawy kocioł'', ja i moi przyjaciele
wszyscy jesteśmy fanami, możecie sobie wyobrazić moją radość, gdy świętowałam
sukces w gronie bliskich w takim niesamowitym miejscu. Będąc w Krakowie
zajrzyjcie, warto.