niedziela, 26 czerwca 2016

Relacja z "Dziórawego kotła" + zdjęcia

Witajcie, kochani! Ze względu na dodanie tego postu dzisiaj odpowiedzi na pytania, czyli wywiad z postaciami, ukażą się we wtorek :).
PS Miała miejsce jedna, dosyć nieprzyjemna sytuacja. Mianowicie pod postem pojawił się wyjątkowo niemiły komentarz i kilka wyrazów niezadowolenia w innych komentarzach. Sprawiło mi to przykrość, bo o ile każdy ma prawo do swojego zdania, o tyle ten jeden komentarz naprawdę był przykry. Mam nadzieję, że to się już więcej nie powtórzy.

    No to teraz taka mała niespodzianka: byłam w Dziórawym kotle. Nie w swoich marzeniach. Nie w snach. W prawdziwym, krakowskim Dziórawym kotle! Razem z przyjaciółmi już jakiś czas temu chcieliśmy odwiedzić to miejsce, a w zeszły piątek nadarzyła się okazja. Mimo niesamowitego deszczu, który zastał nas w momencie poszukiwań, trafiliśmy do celu. Adresu nie podam, żeby nie trafili tam żadni mugole, poszukajcie sami ;). Nie no, oczywiście żartuję: Kraków, Grodzka 50. Bardzo łatwo ominąć Dziórawy kocioł. Oznaczenia są małe, niemal niewidoczne, ale szybko odkryliśmy dlaczego: Mugole mijali to miejsce kilkadziesiąt razy dziennie i nawet go nie dostrzegali. Tylko prawdziwi czarodzieje mogli znaleźć knajpkę, bo tylko oni ją widzieli. Dodam, że mnóstwo ludzi może po prostu nie dostrzec malutkiej reklamy i naprawdę przegapić to co tak długo chcieli zobaczyć, ale nawet jeśli wyżej napisana myśl nie była celowym założeniem właścicieli to nic nie szkodzi, tak jest naprawdę, jeżeli nie chcecie tam trafić i nie zależy Wam na tym, nawet nie zauważycie, że jest taka parcela.
     Weszliśmy w bramę, dosłownie, a potem schodami w dół. Bałam się, że znajdę się wśród czyiś ziemniaków, rowerów i słoików, ale na szczęście nie. Niech nie zmylą Was piwniczne klimaty, gdy już tam będziecie, na dole okazało się, że jesteśmy na miejscu. Znaleźliśmy się w  dużym pomieszczeniu. Obok wejścia był wieszak z tiarą, szatą, szalikiem, krawatem, miotłą. Coś wspaniałego! Po prawo od drzwi znajdował się stolik z grami, m.in. z potterowską wersją ''Monopoly'' (grałam i polecam), nazwaną Magią w biznesie! Naprzeciwko schodów, którymi się tu dostaliśmy zobaczyliśmy barek. Obsługiwała nas bardzo miła Pani, którą serdecznie pozdrawiam jeśli to czyta :). Dowiedzieliśmy się, że trzeba wziąć sobie menu a potem przyjść złożyć zamówienie do barku. W zewnętrzną stronę barku wbudowano ogromną półkę z książkami, znaleźliśmy tam także serię o Harrym. Obok tej półki, naprzeciwko wieszaka, stała duża, rozłożysta kanapa. Nad nią, trochę z boku, naprzeciwko półki z książkami, wisiał telewizor, a pod nim leżała konsola. Kiedy zbadaliśmy wzrokiem ''przedsionek'' ruszyliśmy dalej.
     Przekroczyliśmy próg i byliśmy w korytarzyku przechodnim. Uwaga na przyszłość, proszę nie uciekać z krzykiem: pajęczyny, które były nad nami to tylko wata lub coś ''watopodobnego''. A pajączki zrobiono z mosiądzu, nic nas nie zaatakowało ;). Przejście nadawało odrobiny magii, ponieważ korytarz w którym rozwieszono pajęczyny miał kształt tunelu. Niby nic, a nadało charakteru. Za korytarzykiem było malutkie prostokątne pomieszczenie, z niego były trzy wejścia z framugami, bez drzwi. Dwa wejścia prowadziły do sal, jedno do kolejnego malutkiego korytarzyka z drzwiami do łazienek. Załóżmy, że idziemy właśnie do łazienki.  I w damskiej, i w męskiej (mówił mi przyjaciel, spokojnie, sama nie sprawdzałam :D) jest 1 czekoladowa żaba (mosiężna, ale przecież wiecie o co chodzi, wierzę w Was :D). Jeżeli jednak wybieramy tą salę, w której siedziałam z przyjaciółmi to tak : parę schodków w dół, na ścianie z drzwiami wisi prawdziwa miotła i tiara, obraz konstelacji gwiezdnej oraz nad stojącym pod nią stolikiem, powieszono zdjęcie czarodzieja. Naprzeciw jest podwyższenie, taka jakby scena, choć tam też swoją dwa stoliki, a namalowano ogromny pociąg jadący do Hogwartu :'). Tak jak powiedziałam wcześniej, nad każdym stolikiem ''czuwa'' podpisane zdjęcie czarodzieja, my usiedliśmy przy Severusie Snapie, najpierw myśleliśmy, że to służy tylko do ozdoby, ale okazało się, że zdjęcia pełnią funkcję numerków stolików, przy zamówieniu pada pytanie przy jakim siedzicie czarodzieju, więc warto pamiętać ;).
     Zanim jednak zamówimy wypada zajrzeć do menu. Drewnianego menu, ze ślicznie wyrytym napisem, naturalnie czcionka jest odpowiednia. . Można zamówić sobie, m.in. Piwo Kremowe (które nie ma w sobie piwa ani innego alkoholu), Lodowe Piwo Kremowe, sok dyniowy, desery (jabłecznik podobno był pyszny, ale moje serce zdobył deser Nox i Lumos, z białej i czarnej czekolady), drinki (nie próbowaliśmy, choć nazwa ''Czarny Pan'' brzmi ostro), kanapeczki, przekąski na wynos, a nawet (o zgrozo!) zwykłe picie typu sok, woda, napój gazowany. Porcje są ogromne (jabłecznik na niemal cały talerz obiadowy, mój biedny przyjaciel obdzielił nim jeszcze 2 osoby, ja nie miałam już nawet sił tego zjeść), a ceny przystępne (za ogromny słoik [bo to w nich jest podawane piwo] Piwa Kremowego z GÓRĄ bitej śmietany płacimy 10 zł, za wspomniany jabłecznik 9,99! A za mrożone piwo kremowe 11 zł). W menu, które ma czcionkę niczym z magicznych ksiąg, pojawiają się także obrazki, dzięki którym widzimy część rzeczy, na które mamy ochotę.
     Zamówić trzeba przy barku, ale wszystko jest z dostawą do stolika, spokojnie. W tle leci muzyka z serii, stoliki są pociągowe, złączone po dwa, kanapy również utrzymane w klimacie tych z filmowych wagonów. Na każde dwa złączone ze sobą stoliki tworzące jeden duży, przypada lampion z małą, palącą się świeczką w środku.
     Taka uwaga ode mnie, maniaczki higieny i osoby, która po oglądaniu programów o zmianach w restauracjach, zwraca uwagę na każdy brud w restauracji : wszystko bardzo czyste, nawet te lampiony nie były wewnątrz ulepione woskiem. Dla kogoś to może nie być ważne, ale dla mnie ogromnie. Tak samo jak szklanki bez śladów cudzych palców i czysta podłoga, choć na dworze szalała ulewa. Jeśli to nadal nic, to teraz element ważny chyba dla każdego : czyste łazienki, włącznie z lustrami, których ostatnie mycie było także dawno po dniu otwarcia. Warto o tym napisać, ponieważ wiele lokali odstrasza od dobrego jedzenia takim niedbalstwem higienicznym, tu zadbano o detale.
     A skoro już o detalach mowa : takie drobnostki jak ''czekoladowe'' żaby w łazienkach czy gry wydawać by się mogły niezbyt znaczące, ale budują niesamowity klimat, naprawdę. Każdy, najmniejszy szczegół jest dopracowany, przemyślany i sprawia, że czujemy się magicznie.
    Co do gier jakby ktoś pytał : były też takie ogólnie o czarownicach, czarodziejach, czarach, itp., ale mieliśmy mało czasu i nie zdążyliśmy z wszystkim. Co do tego ''Monopoly'' potterowskiego, które było absolutnie cudowne : zamiast pionków były miniaturowe, zakorkowane fiolki z brokatem, takie niby małe eliksiry, cudownie! Pieniądze w grze, wiadomo, takie jak z książek i filmów, coś niesamowitego.
     W drugiej sali, do której niestety nie weszliśmy ze względu na ograniczony czas i możliwości, był kominek. I to na ścianie prostopadłej do tej z drzwiami, więc dobrze go widzieliśmy. Stały na nim liczne fiolki z eliksirami i proszek Fiu, a w palenisku płonął holograficzny zielony ogień. Z tego co słyszałam od jednej z moich towarzyszek, która tego dnia jeszcze pobiegła tam na szybko i była w drugiej sali, poza kominkiem, wystrój nie różnił się zbytnio od sali, w której my świętowaliśmy, można było usiąść przy stoliku z wiszącym nad nim czarodziejem (oprócz postaci z serii J. K. Rowling był też Merlin oraz czarownica ze ''Śpiącej Królewny'', czarownica z ''Wiedźmina'' i czarodziej z ''Władcy pierścieni''. Nie piszę imion, bo nie mam dobrego dostępu do internetu i teraz ich nie znajdę a nie chcę popełnić literówki).
     A teraz jedna z najważniejszych kwestii : obsługa. Nikt mi nie powie, że niemiły barman czy wredna kelnerka nie odstraszają nawet od ulubionej miejscówki. A tutaj... cóż mówić, dawno nie spotkałam tak miłej obsługi. Odporni na piski radości, krzyki zachwytu, zaglądanie w każdy kąt. Niezależnie od wieku (bo była tam i grupa nastolatek, i para studentów na randce, i inni.) zwracają się do klienta per ''pani'', ''pan'' i przez szacunek też piszę o nich w tych grzecznościowych formach. To obsługująca nas pani sama wyszła z propozycją, żebyśmy wzięli sobie grę. Kiedy dowiedziała się, że świętujemy mój sukces w nauce zrobiła nam mnóstwo zdjęć w strojach czarodziejów (te szaty, o których pisałam, wiecie, te przy wejściu, są dostępne do przymiarki). Gratulowała, pytała nas skąd jesteśmy, co świętujemy, była miła i niech nikt nie mówi mi, że to jest jej praca, bo pytania, gratulacje, czekanie aż przymierzymy komu w czym najlepiej to NIE jest jej obowiązek. To dobra wola osoby lubiącej swoją pracę. Oprócz tego mieliśmy możliwość dosłownie posiedzenia w strojach przy jedzeniu, skorzystaliśmy. Pan, który przyszedł nas prosić o zdjęcie szat potrzebnych dziewczynie, która szła robić promocję, był bardzo miły, miałam nawet wrażenie, że trochę mu głupio o to prosić, ale nie robiliśmy problemu i oddaliśmy wszystko od razu, podziękował. Jego nienahalność i dobre maniery też nie były wpisane w jego pracę, tylko w to jak sam od siebie do tego podchodzi. Niestety, kiedy my byliśmy zajęci modelingiem to nasze 4 Piwa Kremowe trochę ubrudziły stół bitą śmietaną. Staraliśmy się powycierać, ale w ostatecznym rozrachunku niewiele to pomogło. Było mi nawet trochę głupio i oczekiwałam złośliwych komentarzy obsługi. Nic z tych rzeczy, dobrze znana nam pani po prostu wytarła stół. Dobra, ok, pomyślicie ''Co w tym wielkiego? Tak zrobić powinna, to nic nadzwyczajnego'', ale uwierzcie mi, że spotkałam się z sytuacjami gdzie wytarcie stołu to był wyczyn albo wielka łaska. Po wyjściu, razem z przyjaciółmi, mieliśmy mega pozytywne zdanie o pracownikach, bo chyba każdy, choć raz w życiu spotkał się z niemiłym członkiem obsługi i nie wspomina tego dobrze. Tu było 10/10!
     Kolejna sprawa : smak. Pewnie oglądając zdjęcia, programy, filmiki, czytając przepisy, książki pada pytanie ''A jak to właściwie smakuje? Dobrze?'', pojawia się lęk, że nie, że ohyda. A tutaj... mniam! Cynamon, mleko, itp., itd. (nie zdradzę przepisu, musicie sami spróbować), wszystko cudownie. Tego smaku nie da się zapomnieć, a poza tym, nikt nie chciałby go zapominać!
     Kiedy już wychodziliśmy na dworze świeciło słonko. Przed lokalem chodziła pani (choć wyglądała młodo, dlatego wcześniej nazwałam ją dziewczyną) w szacie, szaliku, tiarze, okularach (nie wiem czy to przypadek czy celowy zabieg, ale okrągłe okulary do złudzenia przypominały te, które nosił Harry). Reklamowała ''Dziurawy kocioł'' znacznie ułatwiając trafienie do niego jednocześnie nadal nie interesowała zwykłych mugoli ;) ;).
     Czas podania był bardzo szybki, jedzenie i picie, wielkość porcji już opisana, na 4 osoby w jakieś 10-15 minut, super tempo. Tym bardziej dla spieszących się wtedy nas. Czas tam ogólnie płynie inaczej, niby szybciej a masz wrażenie, że jesteś tu już całe, wspaniałe godziny. Po prostu magia!
     Minusy : trochę za mało czarodziejskich szat, ale rozumiem, że 100 tiar, 200 szalików, 50 mioteł i 400 szat wymagałoby nie lokalu, a całego magazynu. No i jeśli klienci nie niszczą przedmiotów w tempie tornada, to też bez sensu wykładać wszystko co jest, na raz. Także takie pół minusa :D.
     Mam nadzieję, że nie przeszkadza Wam zmiana czasów w relacji. Czas przeszły służył pokazaniu moich doświadczeń i wrażeń, czas teraźniejszy miał sprawić, że i Wy poczujecie się jakbyście tam byli i to widzieli, był to zabieg przemyślany, zamierzony, celowy. Liczę, że nie irytował ;). Jeśli dobrnęliście do końca to brawo! Pod postem wklejam zdjęcia, jakość taka sobie ze względu na lokację : piwnica, zero naturalnego światła, zero okien. Mimo to gdzieniegdzie używałam lampy, nie wiem jednak czy blogspot nie zniszczy jakości zdjęć. Nie są one po żadnej odróbce, nie mają filtrów, wklejam takie jakie robiłam. Trochę zajęło mi tworzenie tej relacji, postarajcie się mnie docenić i zostawić coś po sobie. Zaznaczam również, że komuś może nie spodobać lub nie smakować to o czym ja pisałam tak pozytywnie. Nie musicie być obsługiwani przez osoby, które na mnie wywarły takie dobre wrażenie. Ale liczę, że każdy pracownik tego miejsca jest tak miły jak nasi ''znajomi''. Pozdrawiam, Eleonora. :)

PS Każdemu Potterhead, z serca polecam ''Dziurawy kocioł'', ja i moi przyjaciele wszyscy jesteśmy fanami, możecie sobie wyobrazić moją radość, gdy świętowałam sukces w gronie bliskich w takim niesamowitym miejscu. Będąc w Krakowie zajrzyjcie, warto.












2 komentarze:

  1. Ale mi smaka zrobiłaś! Szkoda, że mieszkam tak daleko. Pewnie minie sporo czasu, aż będę mogła pójść w Twoje ślady :( Niemniej jednak relacja napisana świetnie, dzięki niej mogłam sobie dokładnie wyobrazić to niezwykłe miejsce. Już wiem jakie miejsce odwiedzić w Krakowie zaraz po Wawelu i jamie Smoka Wawelskiego ;) Obawiam się jednak, że moi rodzice mogą tego nie zrozumieć. Co innego wypad ze znajomymi - fanami co innego z rodzinką - nie-do-końca-lubiącą-Harry'ego-Pottera

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za długi, pozytywny komentarz, poprawiłaś mi wczoraj humor :). Dziękuję też za miłe słowa, dużo dla mnie znaczą, bo bardzo się starałam. Skoro wczułaś się w klimat to cel osiągnięty :). Też nie mieszkam w Krakowie, to był taki wypad bardziej ;). Moi rodzice na szczęście inaczej do tego podchodzą, czasem miewali dość słuchania o tych wszystkich postaciach i wydarzeniach, ale kiedy znalazłam też całe mnóstwo innych pasji to nic im to nie przeszkadza, cieszą, że mogłam tam być i spełnić swoje marzenie. Ale masz rację, wszystko zależy od tego z kim tam jedziemy, każdy z naszej czwórki to Potterheads, sprawa jest prostsza :D.
      Pozdrawiam, Eleonora.

      Usuń